sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Sylwester zjazdowy  | 24.11.2017

Na zjazd czeka się zwykle jak na zabawę sylwestrową. Mniej więcej wiadomo jak się ona odbędzie – szampańsko oczywiście i szałowo. Każdy przyjdzie – i nawet nie będzie tego ukrywał – z nadziejami na nowe i lepsze, na zmiany, wymiany i przemiany. Złożone zostaną noworoczne zobowiązania, niekiedy nawet utrwalone w wersji pisemnej na papierze. Posypią się życzenia jak confetti, a radość ogarnie wszystkie serca i umysły. No i powitany zostanie Nowy Rok – ów symbol nadziei i odnowy.

Ten tekst przeczytasz za 8 min. 60 s

Ale nad ranem… Przede wszystkim rozgości się ten oczekiwany Nowy Rok. I z dnia na dzień coraz bardziej będzie przypominał – a wręcz upodabniał się – do tego starego. Czasem będzie można odnieść wrażenie, że to ten stary brzydal przedzierzgnął się li tylko w nowe szaty. No i nadzieje pójdą precz. Zobowiązania stracą swoją cudowną moc, a życzenia – podobnie jak confetti – zostaną wchłonięte w jakąś kosmiczną czarną dziurę niczym w bezdenną otchłań odkurzacza. I wtedy może ci, których w pierwszostyczniowy poranek nawiedził niejaki pan Katzenjammer, zrozumieją co ów chciał im po wyborze… Pardon! freudowska pomyłka! Co chciał im po nadejściu tego Nowego Roku subtelnie przekazać. Ale to już jest za późno. Trzeba czekać na kolejne otwarcie. A kiedy to nastąpi – wszystko zaczyna się na nowo. Da capo al fine.

Czy nie jest tak? Zjazd i tak musi się odbyć, sprawozdanie musi zostać przyjęte a prezes i stosowne gremia muszą zostać wybrane. W przeciwnym razie, gdyby się to wszystko nie odbyło, musiałyby zaingerować odpowiednie instytucje i zlikwidować daną organizację, która nie przestrzega wymogów prawnych nałożonych przez ustawodawcę. To proste. Dlatego sporo delegatów siedzi zawsze cicho, podnosi jak trzeba ręce, a jak nie trzeba – pozostawia je nieruchomo spoczywające na stole. Jak tylko miną głosowania, to ich uczestnicy szybko czmychną do domu. Obowiązek sylwestrowy spełniony. Bawiliśmy się przednio. Nowy Rok nadszedł.

Ale jest i inna odsłona zjazdu. Kiedy chce się coś poprawić, doprowadzić do zmiany, aby było inaczej, aby lepiej i bardziej wydajnie prowadzić swą statutową działalność. Albo aby coś, co trapi większość członków, przedyskutować na forum. Albo podjąć refleksję nad kondycją organizacji – czy zmierza ona aby w dobrym kierunku, czy realizuje swoje cele, czy nie boryka się z problemem niedoboru członków, albo czy w kryzysie nie znalazło się na przykład popadające w zadufanie kierownicze gremium? Organizacje tworzone są przez ludzi i dla ludzi, a nikt z nas przecież idealny nie jest, ale – jak to wynika z doświadczenia – zawsze da się wszystko naprawić i polepszyć.

 * * *

 Pierwszy raz obserwowałem zjazdowe obrady osiem lat temu. Było to – podobnie jak ma to być w tym roku – w Suchej Górnej. A odbywały się one pod intrygującym nieco hasłem: „Łączenie generacji warunkiem naszego przetrwania”. Trochę mnie to wtedy rozbawiło, bo motto owo chyba dla każdego zdaje się być „oczywistą oczywistością”. Ale pamiętam, że jako osoba stawiająca w rzeczywistości zaolziańskiej swoje pierwsze kroki byłem bezsprzecznie przekonany, że usłyszę na sali ożywioną dyskusję nad rolą młodzieży w Związku, jak przyciągnąć w jego szeregi narybek, tych aktywnych, kipiących pomysłami i inwencją, słowem co zrobić, by odświeżyć krew. O święta naiwności! Przecież ja wtedy w ogóle nie znałem Zaolzia i wszystko brałem za dobrą monetę…

Po tamtym zjeździe opublikowałem na swym blogu krótką notkę, w której wspominałem m.in. o głosowaniu w sprawie podjęcia prac nad zaprojektowaniem nowego emblematu PZKO. „Szczególnie starsze pokolenie delegatów broniło znaku »pod którym działali nasi ojcowie«”, pisałem wtedy, dodając, że uchwała przeszła tylko jednym głosem. „Głosowanie nad logo Związku symbolicznie ukazało też międzypokoleniowe podziały. Młodsi delegaci wychodzili z poczuciem niedosytu, że zjazd nie do końca zrealizował swe hasło (…). Nie doszło bowiem do oczekiwanego »odmłodzenia« dwudziestoosobowego Zarządu Głównego, w skład którego weszło zaledwie kilku młodych działaczy”.

Tak się jednak zastanawiam po latach czy rzeczywiście oczekiwano wówczas na odmłodzenie, czy rzeczywiście oczekiwano na międzypokoleniową łączność? Jakoś nie spełniły się wtedy te przedzjazdowe życzenia, tak samo jak rzadko kiedy spełniają się i te noworoczne. Skoro się życzy zdrowia temu, kto o swe zdrowie nie dba, a pieniędzy człowiekowi, który pracy unika, to raczej nic z tego nie wychodzi.

* * *

A przecież są konkretne sprawy – przed którymi stoi obecnie PZKO – aż proszące się o poddanie ich dyskusji (choć w tej raczej mało kto ma ochotę brać udział), jak choćby problem zmniejszającej się „bazy członkowskiej”. Dwanaście tysięcy dusz, powtarzane przy każdej okazji, to hurraoptymistyczna liczba. Daję maksymalnie dziesięć. A może nawet niecałe. Taki jest stan obecny, jeśli się dokładnie porachuje wpływy pochodzące z członkowskich składek.

Albo inna rzecz, niezmiernie mym zdaniem istotna. Czy obecne struktury i sposób zarządzania Związkiem odpowiadają duchowi czasu? Miejscowe Koła dysponują przecież niesamowitą wprost autonomią, mają osobowość prawną, mogą zaciągać kredyty i pozyskiwać fundusze. I dlatego stwierdzenia, że „bez Zarządu Głównego damy sobie radę”, wypowiadane są dosyć często. A zatem jaka ma być rola owego Zarządu? Reprezentowanie szarych pezetkaowców pracujących społecznie w swoich kołach na ministerialnych czy prezydenckich rautach? Swoją drogą ciekawe czy wznoszone są wtedy toasty za „bazę członkowską PZKO”. Ponadto – i to też każdy wie – Zarząd nie ma żadnego wpływu na działalność Miejscowych Kół, które stanowią o sile i istocie Związku.

A co do samych Kół. Też słyszałem opinie powątpiewające czy obecna ich formuła sprawdzi się w przyszłości. Już teraz zrzeszają one osoby, które mieszkają poza statutowym obszarem ich działalności. Dowiedziałem się ostatnio, że grupa młodzieży pomaturalnej wstąpiła hurmem do jednego z Kół, mimo że w miejscowości tej większość z nich nie mieszka. Po prostu młodzi chcieli być razem. Czy nie pojawią się zatem Koła pokoleniowe? Albo związane ze wspólnymi zainteresowaniami, wspólnym spojrzeniem na świat etc.? Katolicy skojarzą to z różnorakimi grupami i wspólnotami działającymi w Kościele, w których życiu uczestniczą wierzący z różnych parafii. Może podobne zmiany czekają w przyszłości PZKO? Ale o tym trzeba porozmawiać.

Kolejna sprawa to kwestia relacji z innymi organizacjami, których członkowie w swojej przytłaczającej większości mają przecież w kieszeni legitymacje PZKO. Można zatem powiedzieć, że Związek ma swoich emisariuszy wszędzie, nie tylko w Macierzy Szkolnej, PTTS-ie, Coexistentii, ale nawet na szczytach Kongresu Polaków! A zatem powinniśmy się wszyscy cieszyć, że aż tak wysoko plasują się nasi ludzie! Ale skoro tej radości nie słychać, jeno zarzuty o rozbijacką robotę, to może z kolei – co też byłoby warte przemyślenia i przedyskutowania – cała ta permanentnie deklarowana „jedność pezetkaowska” jest jakimś mitem a wręcz bajeczką dla małych pezetkaeciątek? A jasne że jest! Zapewne szeregowi członkowie PZKO (do których i ja się od pewnego czasu zaliczam – co podkreślam w tym miejscu nim odezwą się moi ewentualni polemiści) słyszeli już od swych prezesów w jak miłej, sympatycznej i wyrażającej związkową jedność atmosferze odbył się ostatni konwent na ul. Strzelniczej w Czeskim Cieszynie. Jeden drugiemu pił z dzióbków, jeden drugiemu robił omdlewająco dobrze. Ta pezetkaowska grzeczność, ta układność, ta dworskość i wytworność mogłaby wszak doprowadzić do kompleksów rezydujących w wersalskim pałacu chamowatych Ludwików!

Zażartowałem. Przyznaję się. Wtedy na Strzelniczej było niestety zgoła inaczej. A zatem trzeba stanąć przed nagą prawdą – a ta na ogół nie bywa specjalnie pociągająca. Wśród pięknych frazesów o jedności, zgodzie, polskości, kontakcie z macierzą, postawieniu na młodych etc. etc. uprawiane są gry i gierki, aby osiągnąć swój cel. A tym może być wzmacnianie swojego koła kosztem innych, albo względy merkantylne lub ambicjonalne, albo wreszcie (skoro miała być naga prawda, to niech będzie) najbardziej ordynarna prywata. I nie jest to oczywiście przypadłość li tylko zaolziańska, o nie! To jest przypadłość ogólnoludzka, natomiast jak w socjologicznym modelu tak tu, w PZKO, widać ją aż zbyt doskonale.

* * *

Na zjazd czeka się zwykle jak na zabawę sylwestrową. Ma być fajnie, ma być szampańsko. Nie przejmujemy się specjalnie Nowym Rokiem – on i tak nadejść musi. To prawda. Ale czasami na to jak się zaprezentują prowadzone przez niego kolejne 365 dni (dla wygody można tu pomnożyć razy cztery) niekiedy i my mamy wpływ. A przynajmniej ci, których delegowaliśmy na tego górnosuskiego „sylwestra”.

Jarosław jot-Drużycki



Może Cię zainteresować.