wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 180 | 25.11.2015

Ten tekst przeczytasz za 9 min. 60 s
Duet Eagles of Death Metal nie ma nic wspólnego z muzyką death metalową. Fot. ARC

Głupio zaistnieć na szeroką skalę w tak tragicznych okolicznościach, jak stało się to w przypadku grupy Eagles Of Death Metal, o której głośno zrobiło się dopiero po wydarzeniach z 13 listopada w paryskim klubie Bataclan. Na łamach Pop Artu przyjrzymy się najnowszej płycie tego duetu, bo warta jest uwagi. O stracie czasu można zaś mówić w przypadku czeskiego serialu „Místo zločinu Plzeň”.

MUZYCZNA RECENZJA

Eagles Of Death Metal – „Zipper Down” (2015)

Ich utwory sporadycznie grano w stacjach radiowych, rzadko gościli nawet w niszowych programach skierowanych do wybrednych odbiorców muzyki. Grupa Eagles Of Death Metal zasłynęła dopiero za sprawą... terrorystów islamskich, którzy 13 listopada w trakcie jej koncertu w Paryżu dokonali jednego z najkrwawszych zamachów na współczesną cywilizację. Mediom relacjonującym przebieg tragicznych zdarzeń w centrum Paryża wymknęło się określenie „zespół heavy metalowy”. Fani grupy nie mają im chyba tego za złe, tym bardziej, że nazwa aż prosi się o takie skojarzenia. Eagles Of Death Metal tworzą tymczasem... dwaj rockendrollowcy: Josh Homme (lider znanej formacji rockowej Queens Of The Stone Ages”) i Jesse Hughes. 2 października w sklepach ukazała się czwarta w dyskografii grupy płyta – „Zipper Down”, którą muzycy zamierzają zaprezentować na żywo m.in. 28 listopada w katowickim Mega Clubie. Według ostatnich wieści grupa nie odwoła bowiem swojej trasy koncertowej, której paryski przystanek okazał się tak tragiczny dla wielu fanów.

„Zipper Down” to kolejna, zabawna próba zmierzenia się z hałaśliwym garage rockiem, który popularny był zwłaszcza w latach 60. ubiegłego wieku, ale w ostatnich latach wraca do łask m.in. za sprawą takich wykonawców, jak The Black Keys. Duet Eagles Of Death Metal do osiągnięcia upragnionego celu, jakim jest roztańczenie dżinsowej publiczności, nie potrzebuje wyrafinowanych środków. Już Frank Zappa wiedział doskonale, że z rock´n´rollem można wyprawiać cuda i dziwy. Jesse „The Devil/Boots Electric” Hughes (gitara elektryczna, śpiew) i Josh „Carlo Von Sexron/baby Duck” Homme (perkusja, gitara elektryczna, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, śpiew) na najnowszym krążku serwują swoim fanom sprawdzone rytmy idealnie nadające się jako tło do fajnej prywatki, bądź też zabawy urodzinowej. Oczywiście podstawą sukcesu jest przynajmniej podstawowe wykształcenie muzyczne tak twórców zwariowanych piosenek, jak też odbiorców. Za maską łowców brunetek kryją się zatem świetni muzycy, Homme to przecież głowa jednej z najważniejszych formacji rockowych ostatnich lat, zaś Hughes też niczym nie ustępuje swojemu długoletniemu kumplowi. Tam, gdzie grupy Big Cyc lub Piersi stwarzały pozory, że potrafią grać na swoich instrumentach, panowie z Eagles Of Death Metal po prostu dają czadu. Gitarową ścianę dźwięków na koncertach potęguje jeszcze obecność świetnego basisty Briana O´Connoraoraz Joey´a Castillo, który ogarnia perkusję w chwilach zarezerwowanych na gitarę Josha Homme´a.

Albumu „Zipper Down” znakomicie słucha się w podróży. Krajobrazy i utwory zlewają się w jedną, szybką migawkę nastrojów. Mamy sporo punk rocka, przesterowanych gitar, podobnie jednak jak na poprzednich wydawnictwach przeważają rock´n´rollowe klimaty, w których muzycy mogą dać upust swojej niespożytej energii. Tak jest w niespełna dwuminutowym „Got a Women” czy w otwierającym krążek „Complexity”, w którym oprócz Elvisa słychać też klimaty disco i funky. Utwór „I Love You All The Time” brzmi jak piosenka Neila Younga, tyle że w przypadku Eagles Of Death Metal mamy wrażenie, że nie chodzi o szczere wyznanie miłosne, a zwykły żart. Z kolei to, co na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać żartem – przeróbka piosenki „Save a Prayer” z repertuaru Duran Duran, w wykonaniu Eagles of Death Metal brzmi po prostu fantastycznie. Ten utwór dołączył do mojej prywatnej listy genialnych coverów, na której znajdują się m.in. „Enjoy the Silence” Tori Amos z repertuaru Depeche Mode czy „Song to the Siren” Bryana Ferry z repertuaru Tima Buckley´a.

Z muzyki Eagles Of Death Metal emanuje szczera radość z życia. W te uczucia strzelali zamachowcy w paryskim klubie Bataclan.

SZKLANA RECENZJA

Místo zločinu Plzeň (ČT 2015)

Pilzno to nie tylko miasto jednego z najlepszych piw dolnej fermentacji, ale również miejsce akcji nowego serialu kryminalnego sfinansowanego z pieniędzy abonentów telewizji publicznej. Reżyserii podjął się Jan Hřebejk, jeden z najbardziej przereklamowanych czeskich twórców ostatniego dwudziestolecia. Hřebejkowi do twarzy w retro-komediach z czasów socrealizmu, bo tam scenariusz pisało samo życie. Dobry serial kryminalny wymaga jednak trochę innych zabiegów.

Przede wszystkim pierwszoplanowych bohaterów, z którymi widz może się utożsamić, a także nietuzinkowych antybohaterów, na których poluje pierwsza wspomniana grupa. Hřebejkowi nie udało się poskromić ani jednej grupy. Najbardziej rzuca się w oczy brak dynamicznej akcji, co w przypadku serialu kryminalnego brzmi poniekąd absurdalnie. Gdyby chodziło bowiem o serial dokumentalny z życia czeskich stróżów prawa, to owszem, w przygody rodem z Jamesa Bonda ich praca raczej nie obfituje. Rolą serialu telewizyjnego jest jednak zabawienie i zafrapowanie, a nie zanudzenie na śmierć widza. Wbrew powszechnie przyjętym regułom, które zdefiniowała w swoich książkach Agatha Christie już sto lat temu, sprawca przestępstwa pojawia się w serialowym Pilźnie często po raz pierwszy w samym finale odcinka. Zanim tak nastąpi, błądzimy z pilzneńskimi policjantami po knajpach, przystankach autobusowych i szpitalach. Aktorzy – i tu warto zaklaskać z radości - stwarzają pozory, że lubią swoje serialowe role. Zwłaszcza Martin Stránskýpotraktował rolę policjanta w bardzo oryginalny sposób, szkoda tylko, że w ramach oszczędności producenci serialu ograniczyli się tylko do odwiedzin jednej miejscowej knajpy. Gdyby bowiem Stránskýzmieniał w każdym z odcinków cel swojej wizyty alkoholowej, serial mógłby przynajmniej posłużyć za fajny poradnik gastronomiczny dla turystów wybierających się do Pilzna. Niestety, o tym twórcy tego gniotu nie pomyśleli.

PRZEZ LORNETKĘ

NOWE PISMO MUZYCZNE W POLSCE. W grudniu w kioskach w całej Polsce ukaże się nowy magazyn dla miłośników polskiej muzyki. Czasopismo „Gazeta Magnetoffonowa” skupiać się będzie wyłącznie na polskich wykonawcach i to bez podziału na gatunki muzyczne. Redaktorem naczelnym kwartalnika został zaś Jarosław Szubrycht, który zdradził, iż tematem przewodnim grudniowego numeru będzie pytanie, czy istnieje coś takiego, jak „polskie brzmienie”. Na początek całkiem nieźle.

IAN ANDERSON SYMFONICZNIE W OSTRAWIE. 30 stycznia warto zaznaczyć w swoim kalendarzu tłustym flamastrem. W Sali koncertowej „Gong” w ostrawskich Dolnych Witkowicach wystąpi lider legendarnej grupy folkrockowej Jethro Tull, Ian Anderson. Ostrawskiej publiczności zaprezentuje przekrój twórczości Jethro Tull w wydaniu symfonicznym, z towarzyszeniem filharmonii. Sprawdziliśmy na własnej skórze, iż bilety na koncert „Jethro Tull The Rock Opera” wcale nie są tanie, a pomimo to rozchodzą się w Ostrawie jak świeże bułeczki. Dziwne? Niezupełnie, albowiem muzyka Jethro Tull przeżyła próbę czasu. Ten koncert to idealny pomysł na oryginalny prezent pod choinkę. Warto się jednak pospieszyć.

KONTYNUACJA „PROMETEUSZA" W 2017 ROKU. Ridley Scott nie rozpieszcza swoich fanów. Amerykański reżyser przymierza się do kontynuacji „Prometeusza", ale data premiery znów została przesunięta. Najnowsza informacja mówi o 6 października 2017. Wiadomo też, że oficjalna kontynuacja „Prometeusza" będzie nosiła tytuł „Alien Covenant". JeżeliRidley Scott nie zmieni ponownie zdania, bo to jego specjalność. Zdjęcia do „Alien Covenant" ruszają w lutym przyszłego roku. Film kręcony będzie przeważnie w Australii.

BĘDZIE NOWY ALBUM ROGERA WATERSA. W przyszłym roku doczekają się nowej płyty fani Rogera Watersa. Lider grupy Pink Floyd od 25 lat nie nagrał solowego albumu, ale wszystko wskazuje na to, że rok 2016 będzie datą, w której spełnią się marzenia wielu miłośników rocka. Roger Waters zdradził, iż będzie to album koncepcyjny, utrzymany w klimatach znanych z albumu „Amused To Death” – ostatniego studyjnego dzieła artysty, nie licząc opery „Ça Ira”.

COLDPLAY NIE PRÓŻNUJĄ. 27 listopada premierę będzie miał nowy klip brytyjskiej grupy Coldplay do piosenki „Adventure Of A Lifetime” zapowiadającej nowy album „A Head Full Of Dreams”. Wokalista zespołu, Chris Martin, zaprosił do współpracy takich artystów, jak Beyoncé, Noel Gallagher i Tove Lo. Nowy album studyjny ma być najbardziej nowatorski z całej twórczości Coldplay, której dorobek zamyka ubiegłoroczna płyta „Ghost Stories”. Chłopaki rzeczywiście nie próżnują.

POŚMIERTNA PŁYTA JEFFA BUCKLEY´A.Wiosną przyszłego roku ukaże się płyta z niepublikowanymi dotąd utworami zmarłego Jeffa Buckley´a. Na album „You And I" złożą się covery takich wykonawców, jak Led Zeppelin i Bob Marley. Jeff Buckley należał w latach 90. ubiegłego wieku do najbardziej utalentowanych amerykańskich piosenkarzy folkrockowych. Album „Grace" (1994) do dziś uchodzi za arcydzieło. Artysta zmarł tragicznie w 1997 roku podczas prac nad swoim drugim albumem.






Może Cię zainteresować.