środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 185: Tarantino i Łukaszewicz | 23.02.2016

W najnowszym Pop Arcie dwie recenzje filmów, których obejrzenie nie było zmarnowanym czasem. Napawa nas dumą, że polski film „Karbala” został nakręcony według najlepszych standardów nowoczesnego kina. Cieszymy się również z udanego powrotu Quentina Tarantino.

Ten tekst przeczytasz za 9 min. 45 s
Bohaterowie "Karbali" w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza. Fot. ARC

FILMOWA RECENZJA

NIENAWISTNA ÓSEMKA (USA)

Quentin Tarantino powrócił z kolejnym westernem. Po zrealizowanym w 2012 roku blisko trzygodzinnym eposie „Django” fani talentu Tarantino ponownie zacierają ręce z radości. Brudne dłonie od piachu i błota Luizjany, gdzie rozgrywała się akcja „Django”, sztab filmowy zamienił na śnieg stanu Wyoming. Tarantino znów nie nakręcił typowego westernu z czarno-białymi charakterami. W „Nienawistnej ósemce” sięgnął po sprawdzone schematy ze swoich ulubionych filmów z dzieciństwa, kiedy to wchłaniał niczym gąbka wszystkie spaghetti westerny Sergio Leone. Symbolicznie w najnowszym obrazie Tarantino jedną z pierwszoplanowych ról odgrywa nowa muzyka włoskiego kompozytora Ennio Morricone nagrana z towarzyszeniem Praskiej Filharmonii.

Na mojej prywatnej liście ulubionych filmów Quentina Tarantino najnowszy film plasuje się tuż obok podium. Przegrywa z „Pulp Fiction” (1993), „Jackie Brown” (1997) i „Bękartami Wojny” (2009), wygrywa natomiast ze swoim poprzednikiem, „Django” (2012). Tarantino ustrzegł się bowiem manier, które irytowały mnie w scenariuszu „Django”. Zwłaszcza zaś szalonego zapętlenia gatunków filmowych, które z poprzedniego hitu tego reżysera robiło sieczkę nastrojów. Tarantino lubi podkreślać w wywiadach, że tak na dobrą sprawę nigdy nie dojrzał mentalnie i pozostaje takim dużym, dorosłym dzieckiem. Na szczęście „Nienawistna ósemka” nie cierpi na wspomniane wyżej bolączki. Na naszych oczach od początku do końca rozgrywa się dramat iście szekspirowski, okraszony elementami kryminałów Agathy Christie. „Nienawistną ósemkę” można więc potraktować jako kowbojski kryminał według najlepszych brytyjskich wzorców.

W kompletnym wygwizdowie, w jednym z zajazdów gdzieś w Wyoming, spotyka się ósemka bardzo dziwnych ludzi. Schronienie przed śnieżną burzą znajduje w nim m.in. łowca nagród John „Szubienica” Ruth (znakomity w tej roli Kurt Russel) eskortujący do aresztu wartą ponad 10 tysięcy dolarów Daisy Domergue, a także afroamerykański bohater wojny domowej – kawalerzysta Marquis Warren, w którego wcielił się rewelacyjny jak zwykle Sameul L. Jackson. Ulubieniec Quentina Tarantino jest inwentarzem większości jego filmów. W „Nienawistnej ósemce” Jackson zatańczył jednak takie aktorskie tango, że nawet „Pulp Fiction” może się schować. Na temat pozostałych gości zajazdu, w którym rozbite drzwi wejściowe należy za każdym razem zatłuc gwoździami, żeby trzymały się kupy, nie będę zdradzał szczegółów. Do połowy filmu czujemy się niczym na festiwalu szekspirowskim, wyłapując skryte w dialogach aktorów niuanse. Oglądamy wszystkich w jednym miejscu, co przekłada się na lekką klaustrofobię. Kiedy swoje sentencje wygłasza Kurt Russel, kamera zarazem pokazuje resztę gości feralnego zajazdu. To samo w momencie, gdy do głosu dochodzi fenomenalny Samuel L. Jackson. Obaj panowie odgrywają na planie filmowym „Nienawistnej ósemki” kluczowe role w pierwszej połowie. Po gwizdku sędziego zapraszającego na drugą odsłonę spektaklu wyrafinowane monologi zastępuje akcja. Chciałbym uwrażliwić czytelników, że to, co serwuje nam Tarantino w drugiej części swojego filmu, przejdzie do historii kinematografii. Tyle krwi nie sączyło się z ekranu nawet w horrorze „Hostel” współprodukowanym przez Quentina Tarantino. Apokaliptyczny finał jest hołdem złożonym mistrzowi gatunku, włoskiemu reżyserowi Sergio Leone. I tylko szkoda, że w obsadzie aktorskiej zabrakło miejsca dla Clinta Eastwooda.

KARBALA (Polska)

Polski żołnierz potrafi. O tym nie trzeba nikogo przekonywać. Teraz wiadomo również, że także polski reżyser filmowy potrafi nakręcić film wojenny bez zbędnego patosu i niepotrzebnych romansów w gruzach. W „Karbali” reżysera Krzystofa Łukaszewicza brakuje też długich dialogów, które zastępuje nakręcona po mistrzowsku akcja oparta na autentycznych wydarzeniach z kwietnia 2004 roku w irackiej Karbali. Żołnierze Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku we współpracy z bułgarskimi komandosami w heroiczny sposób obronili ratusz w Karbali, strategiczne miejsce dla całego miasta. O bohaterskich wyczynach polskich i bułgarskich żołnierzy milczano przez równych jedenaście lat. Klauzulę milczenia przerwały dopiero artykuły w prasie, reportaż „Psy z Karbali”, a ostatnio właśnie bardzo udany film Łukaszewicza odpowiadającego m.in. za reżyserię scen batalistycznych w obrazie „1920 – Bitwa Warszawska” Jerzego Hoffmana. Talent Krzysztofa Łukaszewicza sprawdził się również w „Karbali”.

Naturalistyczne sceny strzelaniny, wybuchy, wreszcie lekko drżąca ręka operatorów kamery przywołuje skojarzenia z legendarnym obrazem Ridle´y Scotta „Helikopter w ogniu” (Black Hawk Down) z 2001 roku. W regularnej, miejscami bardzo brutalnej wymianie ciosów z terrorystami Armii Mahdiego nie ma bowiem miejsca na pięknie skonstruowane obrazy czy widoki zachodzącego słońca. Polscy i bułgarscy komandosi walczyli tam o życie. Była to największa bitwa polskich żołnierzy od czasów II wojny światowej. Film „Karbala” składa im hołd w sposób, który przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Film kręcono po części w Jordanii i Bułgarii, ratusz „City Hall” wyrósł zaś na warszawskim Żeraniu. I porównując oryginalne zdjęcia City Hall w Karbali z makietą stworzoną na potrzeby filmu w stolicy, warto oddać cześć ekipie scenografów. Nie widać żadnych różnic! W wielu filmach wojennych można się pogubić w rolach aktorskich, bo biegający po polu bitwy aktorzy w hełmach wyglądają bliźniaczo podobnie i wygłaszają też podobne patriotyczne mantry. Twórcy „Karbali” dopilnowali jednak również tego szczegółu. W rolę kapitana Grzegorza Kaliciaka znakomicie wcielił się Bartłomiej Topa, znany chociażby z serialu „Wataha” w produkcji HBO. Były wyczynowy triathlonista porusza się po planie niczym zawodowy komandos, podobnie jak reszta obsady. Na potrzeby filmu zmieniono tylko nieco scenariusz. Wymysłem twórców „Karbali” jest wątek dotyczący polskich zakładników, a także niesubordynacja sanitariusza w wykonaniu Antoniego Królikowskiego. Zamiarem twórców „Karbali” nie było bowiem nakręcenie dokumentu, a nowoczesnego filmu akcji, który z powodzeniem może mierzyć się z czołowymi światowymi produkcjami. „Cud, że nie zginął tam żaden Polak” – stwierdził w wywiadzie aktor Bartłomiej Topa. Z mojej strony dołączę: cud, że ten film powstał.  

 

CO SZEPTANE

JAMES HETFIELD: ZBLIŻAMY SIĘ DO KOŃCA. Amerykańska legenda thrash metalu, formacja Metallica, kończy pracę nad nowym albumem studyjnym. Następca płyty „Death Magnetic” z 2008 roku powstaje w studio w San Francisco i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem fani doczekają się nowego wydawnictwa jeszcze w tym roku. Wokalista i gitarzysta James Hetfield podkręcił atmosferę oczekiwania podczas finału 50. Super Bowl w futbolu amerykańskim. – Zbliżamy się do końca. Nie chcę rozbudzać zbyt dużych nadziei, ale zbliżamy się do końca – stwierdził Hetfield. Nigdy nie był zbyt wyrafinowanym mówcą.

KTO Z ZAOLZIA ZA MIKROFONEM STONE TEMPLE PILOTS? To wyzwanie dla prawdziwych mężczyzn, od Bogumina po Mosty! Po śmierci Scotta Weilanda muzycy amerykańskiej rockowej grupy Stone Temple Pilots szukają nowego wokalisty. Zgłosić się może podobno każdy, czyli również chętni z Zaolzia, zwycięzcę castingu wyłonią sami muzycy. W przeszłości, oprócz narkotyzującego się Weilanda, za mikrofonem występował też Chester Bennington z grupy Linkin Park.

NIE ŻYJE MAURICE WHITE. W wieku 74 lat zmarł w Los Angeles Maurice White, założyciel zespołu Earth, Wind & Fire, gwiazdy soulu i rhytm´n bluesa lat 70. ubiegłego wieku. Formacja sprzedała ponad 90 milionów płyt na całym świecie. Jak podaje PAP, Maurice White od dłuższego czasu cierpiał na chorobę Parkinsona.

PATTON Z NOWYM PROJEKTEM. Mike Patton po reaktywacji kultowej grupy Faith No More nie zwalnia tempa. Wokalista nagrał wspólnie z norweskim muzykiem Johnem Kaadą album „Bacteria Cult”, który ukaże się 1 kwietnia nakładem należącej do Pattona wytwórni Ipecac Recordings. W zeszłym roku, po siedemnastu latach przerwy, Mike Patton reaktywował Faith No More. Efektem powrotu do korzeni stylu crossover była udana płyta „Soul Invictus”.

PLANT NA KONCERCIE W PILŹNIE. Reaktywacja grupy Led Zeppelin zarezerwowana jest wprawdzie dla twórców z gatunku science fiction, ale fanom legendy rocka nie pozostają wyłącznie wspomnienia. Wciąż aktywnie koncertuje i nagrywa płyty lider grupy, Robert Plant. Z projektem Sensational Space Shifters wokalista wróci w tym roku do naszego kraju. 27 lipca Plant wystąpi na koncercie w Pilźnie, gdzie oprócz utworów z ostatniej płyty „Lullaby And The Ceaseless Roar” zabrzmią też największe przeboje z repertuaru Led Zeppelin.

OGNISTY METAL W OSTRAWIE. Zaplanowany na 6 sierpnia festiwal „Ostrava v plamenech” (Ostrawa w płomieniach) poszerzył listę wykonawców o kolejną znaną grupę z gatunku power metal. W Dolnych Witkowicach zagra grecka formacja Firewind, której ostatni album „Few Against Many” z 2012 roku zebrał sporo pochlebnych opinii nie tylko w greckich tawernach. Przyjazd do Ostrawy potwierdziła już wcześniej gwiazda death metalu, polska formacja Vader, a także Axxis i Within Temptation.

 



Może Cię zainteresować.