piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 217: Orwell by się uśmiał | 04.06.2017

Trochę dobrej muzyki do zmywania naczyń w kuchni i szczypta przeciętnego amerykańskiego kina wymieszana z polskimi grzybami w sosie. Oto najnowsze menu Pop Artu.

Ten tekst przeczytasz za 8 min.
Filmowy "Krąg" to wyrzucone pieniądze w błoto. Fot. ARC

MUZYCZNA RECENZJA

MIKE AND THE MECHANICS – Let Me Fly

Dziś tak już prawie nikt nie gra. Basista grupy Genesis, Mike Rutherford, ponownie otoczył się „mechanikami”, żeby nagrać idealną muzykę do zmywania naczyń. I proszę nie odczytywać tych słów pejoratywnie, muzyka na najnowszym albumie „Let Me Fly” faktycznie najlepiej brzmi jako tło codziennych czynności.

Na przestrzeni lat zmieniali się w zespole wokaliści. Był Paul Carrack i Paul Young, obecnie za mikrofonem stoją Andrew Roachford i Tim Howar. Fani Mike Rutherforda wiedzą, że jego „mechaniczny” projekt to zupełnie inna muzyka, niż z zespołem Genesis. Podobnie jednak jak w przypadku innej brytyjskiej legendy, Pink Floyd, również z Genesis raczej nie doczekamy się już nowego, pełnowymiarowego wydawnictwa. I pozostaje namiastka nirwany, która jednak w odniesieniu do muzyki Mike And The Mechanics wygląda zupełnie  inaczej, niż w przypadku solowych płyt filarów Pink Floyd – Rogera Watersa i Davida Gilmoura. Nie tylko na „Let Me Fly”, ale też na wszystkich poprzednich albumach „mechaników” wyraźnie brakuje rockowego ducha Genesis, nie wspominając o najbardziej ambitnym okresie lat 70. z Peterem Gabrielem na wokalu. Co jednak wcale nie jest wadą.

Rutherforda zawsze ciągnęło w kierunku popu, którego na „Let Me Fly” mamy zatrzęsienie. Piosenki odziane są w lekką, zwiewną szatę. To typowy radiowy pop, którego niemniej próżno szukać w stacjach radiowych. Paradoks? Niekoniecznie, Rutherford i spółka nie pasują bowiem do współczesnych trendów. Nie są ani młodzi, ani piękni, a utwory zawarte na nowym albumie w pozytywnym słowa znaczeniu trącą myszką. Mamy dużo popowego gospelu, ofensywnego soulu, pobrzękiwania gitary w tle, nie brakuje też syntezatorów rodem z płyt Richarda Marxa.

Zaczyna się pięknie, od tytułowej, dynamicznej kompozycji „Let Me Fly”, której optymistyczny przekaz stanowi zarazem motto dla całej płyty. Taneczny „Are You Ready” – drugi utwór na płycie – umacnia tylko przyjemną atmosferę. Świetnie pędzi do przodu również „The Best Is Yet To Come”, ten kawałek spokojnie mógłby posłużyć za podkład do reklamy na obuwie sportowe. Poszukiwacze zaginionego czasu (chociażby tego z okresu Genesis z Philem Collinsem) w temacie „The Letter” powinni wytężyć zmysły. Gitara Anthoniego Drennana nabiera mocy, cały utwór jest też bardziej rozbudowany i trochę odbiega od koncepcji całego albumu. Najpewniej muzycy czują się jednak w „popowych instrukcjach obsługi życia”. Wspomniany tytułowy „Let Me Fly” to tylko jeden z wielu. Nostalgia połączona z receptą na sukces sypie się z nieba w „Love Left Over”, „Save My Soul”, moim faworytem jest zaś „Save The World”. Wtedy zamykam oczy i słyszę... Michaela Jacksona. A to zawsze dobry znak.

FILMOWA RECENZJA

THE CIRCLE (Krąg)

Tom Hanks nie ma ostatnio szczęścia do dobrych filmów, męcząc się w przeciętnych produkcjach, takich jak właśnie „The Circle” czy „Hologram dla króla” (którego recenzja też pojawiła się na naszych łamach). Wspólnym mianownikiem obu filmów jest bogaty arabski szejk w roli mecenasa projektów oraz słaby scenariusz.

„The Circle” to ekranizacja książki Dave´a Eggersa, której autor zanudza na śmierć orwellowską wizją utraty prywatności. Film jest równie słabiutki, co literacki pierwowzór. Z jedną różnicą – Emma Watson w roli dziewczyny otrzymującej pracę marzeń w korporacji do złudzenia przypominającej sektę Steve´aJobsa jest tak przesympatyczna, że wybaczymy twórcom nawet pretensjonalny i przewidywalny tok akcji. Od razu zaznaczam jednak, że obraz „The Circle” przez pomyłkę trafił do kinowej dystrybucji. Emmie Watson, a także Tomowi Hanksowi w roli szefa korporacji bardziej do twarzy byłoby w kiosku dla prasy na płycie DVD, obok takich pozycji, jak „Fascynujący podmorski świat Antarktydy” czy „Instrukcja obsługi statywu do fotoaparatu”.

Po kilkunastu minutach seansu w kinie zacząłem się mocno zastanawiać, do kogo ten film jest w zasadzie skierowany. Na pewno nie do miłośników mediów i portali społecznościowych, bo śmieszny i tylko na pozór odstraszający przekaz płynący z ekranu mógłby co najwyżej spowodować biegunkę u osób, które przesadziły w kinie z popcornem. Z kolei przeciwników Facebooka, Instagramu i innych platform internetowych film utwierdzi tylko w przekonaniu, że za całe zło na świecie odpowiadają smartfony, komputery i wszędobylskie kamery. W filmie „The Circle” brakuje bowiem najważniejszego elementu – interakcji pomiędzy bohaterami filmu, a widzem (pomijając moje zauroczenie Emmą Watson).

Twórcy poszli po najmniejszej linii oporu, szkicując obrazy jak z teledysku. Od początku też wiadomo, że główna bohaterka szybko przejrzy na oczy i przestanie niczym gąbka wchłaniać bzdury swojego szefa. Tom Hanks w tej roli rozczarował, skupił się bowiem zbyt mocno na wykreowaniu sobowtóra Steve´a Jobsa, założyciela marki Apple. Jobs – i piszę te słowa jako właściciel służbowego Samsunga – potrafił z genialną gracją spacerować po scenie z kubkiem kawy w ręku, Tom Hanks niestety nie podołał temu wyzwaniu. Slogany reklamowe kusiły wprawdzie na „mistyczny thriller”, ale więcej mistyki i wątków thrillera znajdziemy nawet w Smerfach.

POLSKIE GRZYBOBRANIE

HARDROCKOWA DODA. O tym, że Justin Bieber potrafi kopać w piłkę na równi z „Krystyną” Ronaldo, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Mało kto jednak przypuszczał, że Doda potrafi śpiewać, a w dodatku ma odwagę zaśpiewać na jednej scenie z samym Axlem Rose, wokalistą hard rockowej formacji Guns N' Roses. To metafizyczne przeżycie szykuje się na 20 czerwca na stadionie Energa Gdańsk, gdzie w roli głównej gwiazdy wystąpią „Gunsy”. Założenia są takie, że Doda zaśpiewa słynny utwór „Sweet Child O'Mine” z zespołem Virgin przed koncertem „Gunsów”, niewykluczone jednak, że Rabczewska wtargnie również na scenę podczas występu gwiazdy wieczoru. I wtedy będzie się dopiero działo.

POLOWANIE NA WINYLE. Na Allegro można upolować prawie wszystko. Miłośnicy płyt winylowych doskonale wiedzą, że właśnie na tym portalu aukcyjnym znajduje się wiele prawdziwych rarytasów. Do najcenniejszych i najdroższych eksponatów płytowych należy album „Extravaganza” nagrany przez Michała Urbaniaka i Czesława Niemena w 1986 roku w Nowym Jorku. Muzycy chcieli w ten sposób uczcić pamięć zmarłego rok wcześniej kompozytora i dziennikarza Mateusza Święcickiego. Na płycie znajdują się przeważnie kompozycje Urbaniaka, wkład Niemena to dwa zaśpiewane utwory – „High Horse” i funkowa wersja „Pod papugami” w aranżacji Urbaniaka. Cena? Bagatelka 2 tys. złotych. Nieco tańszym, ale równie cennym łupem może być solowy album Kazika – „Spalam się” (600 zł) albo też pierwsza koncertowa płyta Dżemu – „Dzień, w którym pękło niebo” (1000 zł.).

SZYKUJĄ SIĘ PRZENOSINY KOLEJNEJ STOLICY. Wprawdzie Telewizja Polska została w tym roku wyproszona z Opola, ale prezes TVP, Jacek Kurski, nie składa broni. Festiwal Krajowej Piosenki według pomysłu Kurskiego mógłby zostać w przyszłym roku przeniesiony z Opola do Kielc. Włodarze Opola, którzy w poniedziałek wypowiedzieli TVP umowę na organizację 54. Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej z powodu niewywiązania się Telewizji Polskiej z zapisów umowy, pękają ze śmiechu. Twierdzą, że przeprowadzka festiwalu do Kielc będzie jedną wielką kompromitacją i porażką polskiej kultury. Zapominają jednak, że stolicę też kiedyś przeniesiono z Krakowa do Warszawy i oprócz Grzegorza Turnaua nikt nie wyrywa sobie z tego powodu włosów z głowy.



Może Cię zainteresować.