sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 229: U2 i trzecia Gomorra | 10.12.2017

W grudniu sypnęło świeżymi wydawnictwami muzycznymi, bo też okres przedświąteczny sprzyja zakupom i artyści doskonale zdają sobie z tego sprawę. W Pop Arcie wybrałem jednak odstraszający przykład muzycznego podarunku pod choinkę – najnowszy album irlandzkiej grupy U2.

Ten tekst przeczytasz za 6 min.
Irlandzka grupa U2. Fot. ARC

MUZYCZNA RECENZJA

U2 – Songs Of Experience

Co się odwlecze, to nie uciecze? W przypadku irlandzkiej grupy U2 ta maksyma kompletnie się nie sprawdziła. Bono i spółka tak długo zwlekali z oddaniem w ręce fanów następcy „Songs Of Innocence”, że w efekcie zaserwowali album, który z wielkim prawdopodobieństwem przejdzie do historii jako najgorszy w 37-letniej dyskografii.

„Songs Of Experience” w założeniu miał być kontynuacją przygód muzycznych z płyty „Songs Of Innocence”. Trzy lata temu muzycy oberwali za zbyt głęboki ukłon w stronę popu i mainstreamu rodem z Coldplay. W moim przekonaniu była to jednak krytyka na wyrost, nawet mocno na wyrost i niezasłużona. Na „Songs Of Innocence” odczuwałem jeszcze radość z grania, tworzenia łatwo wpadających w ucho refrenów, które od zawsze były znakiem rozpoznawczym U2. Trzy lata prokrastynacji wystarczyły jednak, żeby irlandzka legenda rocka zestarzała się do granic wytrzymałości.

Zaczyna się całkiem nieźle. Eteryczna kompozycja „Love Is All We Have Left” jest niestety światłym momentem całego albumu albo jak kto woli – wypadkiem przy pracy. Bono w dodatku nie śpiewa w tym utworze naturalnie, ale jest wspomagany przez modulator głosowy. Biorąc pod uwagę ostatnie perypetie zdrowotne wokalisty U2, a także słabnący z każdą kolejną płytą jego rejestr głosowy, urządzenie o nazwie „auto-tune” powinno było znaleźć się w obowiązkowym pakiecie wszystkich utworów na „Songs Of Experience”. Niestety zabrzmi to brutalnie, ale Bono również wokalnie nie daje już rady. Zespół zdawał sobie widocznie z tego sprawę, bo zdecydowana większość kompozycji brzmi w refrenach mdle. Wokale są spłaszczone, brakuje im energii, a jeśli już pojawiają się zalążki burzy, tak jak w „American Soul”, to całość psuje banalna linia melodyczna. Muzycy w wywiadach poprzedzających ukazanie się płyty podkreślali, że na „Songs Of Experience” wracają do korzeni. To racja, bo nowy album brzmi bardziej rockowo. Z korzeniami wyrwano jednak również chwasty, które zapomniano usunąć. Tyle wtórnych, durnych piosenek o pseudopolitycznym zabarwieniu skomasowanych na jednej płycie studyjnej nie zdarza się często. Może tylko Bob Geldof potrafił podobnie zanudzać.

„Lights Of Home”, „Get Out Of Your Own Way”, „Red Flag Day”, „The Showman” – cztery symbole upadku artystycznego U2. Typowe odcinanie kuponów od sławy, utwory bez polotu zapakowane w plastikowym boksie z napisem „Na kolana, jesteśmy U2”. W dawnych czasach Bono i The Edge potrafili pozytywnie zaskoczyć nawet w pretensjonalnych piosenkach miłosnych. W chwili obecnej komponują gnioty w stylu „Summer Of Love”, których nie powstydziłby się Jack Johnson. Można starzeć się z gracją, co udowodnił w tym roku Robert Plant na świetnym albumie „Carry Fire”. Można też walczyć z czasem w inny sposób – nagrywać płyty wyłącznie dla kasy, rezygnując z artystycznych ambicji. Tę dyscyplinę grupa U2 opanowała do perfekcji. 

SZKLANA RECENZJA

GOMORRA (trzeci sezon)

Pierwsze dwa sezony włoskiego serialu „Gomorra” zrobiły furorę na całym świecie. Serial okrzyknięto najlepszą europejską produkcją telewizyjną wszechczasów. Krytycy prześcigali się w superlatywach, a odtwórcy głównych ról – Salvatore Esposito i Marco D´Amore – doczekali się swoich fanklubów, nie tylko na ulicach Neapolu.

Tematyka mafijna od zawsze przyciągała twórców filmowych, a także telewizyjnych. Niedościgniony wzór – „Ojciec Chrzestny” reżysera Francisa Forda Coppoli – stworzony na podstawie powieści amerykańskiego pisarza włoskiego pochodzenia Maria Puzo, doczekał się co najmniej godziwego sparingpartnera w mafijnym peletonie. „Gomorra” to pierwotnie dzieło włoskiego pisarza Roberto Saviano. Na początek powstała książka, potem film, a po nim serial, który znacznie różni się od literackiego i filmowego pierwowzoru. Saviano pozostał w roli koordynatora i to koordynatora działającego w ukryciu, włoska mafia po wydaniu książki wydała bowiem na niego wyrok śmierci.

Serialowa „Gomorra” jest bardziej popkulturowa, z mnóstwem postaci pierwszo- i drugoplanowych. Można się w tym jednak bez większych trudności połapać, telewizyjna saga została bowiem nakręcona z dużym rozmachem, nie oszczędzano m.in. na scenariuszu, dialogach i plenerach. Historia neapolskiego klanu Savastano w listopadzie rozkręciła się na dobre, otwierając po raz trzeci swoje podwoje. Premiera pierwszego odcinka miała miejsce na kanale Sky Atlantic 17 listopada, w Polsce i Czechach serial udostępniają HBO GO i Cinemax. Za nami cztery odcinki trzymające równy, wysoki poziom. Za reżyserię trzeciej serii „Gomorry” odpowiadają Claudio Cupellini i Francesca Comencini.

Twórcy tym razem zdecydowali się rozszerzyć pole działania głównych bohaterów. Serialowy Ciro (Marco D´Amore) po zabójstwie szefa klanu Savastano trafia na czarną listę i schronienie znajduje w bułgarskiej Sofii. Jednak tylko do czasu. W trzecim sezonie duże pole do popisu otrzymuje Salvatore Esposito, który w roli Gennaro Savastano sprawuje się iście demonicznie. Jego aktorstwo szarpane sprzecznymi emocjami wciąga niesamowicie. Aktor do roli w trzecim sezonie znów przytył, wymuskał do ideału irokeską fryzurę, ale co najważniejsze, wreszcie otrzymał od scenarzystów pozycję „Numero Uno”. Zachłanny Genarro zamierza przejąć interesy również w stolicy Włoch, Rzymie, do tego próbuje ułożyć sobie życie rodzinne. To tylko namiastka fabuły, którą może się pochwalić trzecia odsłona „Gomorry”. Dosłownie na kolana powala finał czwartego odcinka. Mroczne sekwencje zostały nakręcone z wręcz artystycznym rozmachem, którego nie powstydziłby się nawet Federico Fellini. Można? Można!

Autor rubryki Pop Art: JANUSZ BITTMAR



Może Cię zainteresować.