czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Czy podróże kształcą? | 05.07.2018

„Podróże kształcą… Ale nie idiotów” - z takim napisem na T-shircie paraduje mój przyjaciel, poeta i kabareciarz, Robert Kowalski. Czy rzeczywiście podróże wystarczą do tego by lepiej rozumieć rzeczywistość? Przejdźmy do konkretów. Wiele lat temu miałem okazję przeprowadzać wywiad z wybitnym reportażystą - Ryszardem Kapuścińskim.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 45 s

 Oto fragment tej rozmowy: ŁĘCKI - „Raymond Aron na początku lat sześćdziesiątych, w książce >>Tragedia algierska<< na zimno i, jak się później miało okazać, bezbłędnie zanalizował możliwe związki Francji z Algierią; domagał się, wbrew francuskiej opinii publicznej przyznania Algierii niepodległości. Tylko on dowodził wówczas, że niepodległość Algierii leży w interesie Francji [Sytuacja, w której Algieria w latach 60-tych stałaby się integralną częścią Francji doprowadziłaby do tego, że za kilkadziesiąt lat większość w parlamencie francuskim stanowiliby muzułmanie. I oni mieliby okazję narzucić całemu społeczeństwu, także jego nie-muzułmańskiej części, swoje prawa. Jak można się domyślać pewnie nie nadmiernie liberalne]. Aron zapytany po latach, czy wybrał się do Algierii powiedział - >>Ależ nie jestem reporterem /.../ Pojechać do Algierii, i co miałbym tam znaleźć? Zobaczyłbym, że w wielu regionach kraju panuje spokój. Przekonywano by mnie, pokazywano by mi... itd... /.../ Nie napisałem więc reportażu z Algierii. Wszystkie dzienniki to robiły. Moja rola polegała na tym, by poddać analizie problem polityczny i dowieść, że określone rozwiązanie jest najmniej złe, choć niezmiernie trudne /.../ To był akt polityczny. Reportaż z Algierii nic nie znaczył w porównaniu z takim aktem politycznym<<... Ta elegancka oparta na demografii, ekonomii, socjologii analiza Arona robi wrażenie i z perspektywy to jemu właśnie przyznano w tym sporze rację... Wydaje się, że Pana reportaże oparte są na takiej regule, że jeżeli jest dyktatura i są bici, to wiadomo - uczciwy człowiek powinien stanąć po stronie tych drugich. Ale powiada się dzisiaj, że np. Augusto Pinochet dokonując krwawego przewrotu właściwie zrobił jednak w Chile dobrą robotę, że była to próba modernizacji, trochę to oczywiście kosztowało, ale... Że, innymi słowy, historia przyznała mu rację; rację, której zaślepieni współcześni nie byli w stanie dostrzec. Nie chcę porównywać tu jednego z najwybitniejszych analityków XX wieku z przywódcą junty, ale ich perspektywa zdaje mi się pod pewnymi względami zbliżona... KAPUŚCIŃSKI: - Tyle, że ja nie jestem w stanie jej przyjąć. Jest pewna granica kosztów historycznych, tą granicą są dla mnie zadawanie tortur, wysyłanie na śmierć. Dla tzw. rządów autorytarnych można szukać uzasadnień w kulturze danego społeczeństwa, ale tam gdzie wchodzi w grę mord, zabójstwo, nie znajduję żadnego usprawiedliwienia. Ja w Chile byłem, to naprawdę było straszne, Pinochet jest odpowiedzialny za śmierć tysięcy ludzi... A nade wszystko w warunkach systemu chilijskiego przewrót nie był konieczny. Chile było jednym z niewielu krajów Ameryki Łacińskiej, który miał przeszłość czysto demokratycznego systemu, typu Europy zachodniej, tzn. - wolne wybory, partie polityczne. W ramach normalnych wyborów, wygrał niewielką liczbą głosów Allende. I właśnie nadchodził czas następnych wyborów, które Allende na pewno by przegrał - taki musiał być efekt bojkotu ekonomicznego, dezorganizacji. Była kwestia roku, nie było zatem żadnego problemu z tym, żeby kontynuować 150-letnią tradycję demokratyczną. Przewrót uzasadniał tylko i wyłącznie lęk powtórzenia przypadku Kuby. Ale to był lęk nie chilijski, lecz amerykański. I Pinochet dokonał przewrotu w interesie, tak jak go wówczas rozumiano, Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Powtarzam, nic nie uzasadniało tego przewrotu, rząd Allende był demokratycznie wybrany, był parlament, wolna prasa, wszystkie partie polityczne działały, nie było więźniów politycznych. A przy tym przewrót, który był absolutnym zaskoczeniem dla wszystkich, żadna logika wewnętrzna sytuacji go nie usprawiedliwiała, był niezwykle okrutny, potwornie represywny. Tłumy ludzi spędzonych na stadion, trzymanych tam w upale; straszna policja, straszne wojsko /…/” (Trzeba być w środku wydarzeń. Z Ryszardem Kapuścińskim rozmawia Krzysztof Łęcki [w:] M. Gacek (red.) „Socjologia łuskana”. O formach i stylach komentarza socjologicznego, Kraków 2018, s.602-603).

 

Przez długi czas najpopularniejszą książką poświęconą wydarzeniom sierpnia 1980 była praca Timothy G. Asha „Polska rewolucja. Solidarność 1980-1982”. Ash, historyk, który trafił do Stoczni Gdańskiej jeszcze w sierpniu 1980 i kolejne miesiące solidarnościowego karnawału wolności relacjonował pomieszkując w Polsce… I oto ukazują się dzisiaj opracowania historyczne poświęcone „rewolucji Solidarności” ale odwołania do opartego na bezpośrednim doświadczeniu dzieła wybitnego historyka, a takim właśnie był i jest Ash, nie pojawiają się w nich ani razu (A. Friszke „Rewolucja Solidarności 1980-1981”, T. Kozłowski „Anatomia rewolucji. Narodziny Ruchu społecznego >>Solidarność<< w 1980 roku”). Ash w przedmowie do swego opisu rewolucji „Solidarności” przypomina słowa Waltera Raleigha „Kto pisząc historię współczesną będzie starał się deptać prawdzie po piętach, ten może dostać w zęby”.

Taaaak… Czyżby zatem oglądający polską rewolucję na własne oczy angielski historyk okazał się tym samym prorokiem we własnej sprawie? Po czasie, kiedy opada kurz emocji, zapisane na gorąco wrażenia najwyraźniej tracą wartość. Nawet gdy notuje je wybitny, wędrujący po świecie historyk.

 

 

 

 

 

 

 



Może Cię zainteresować.