sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pan na Ostrym | 18.06.2018

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 60 s
Zbyhněv Kantor dogląda schroniska z suczką Tarą. Fot. Beata Schönwald

Schronisko na Ostrym to miejsce dla prawdziwego turysty. Można do niego dotrzeć pieszo lub na rowerze. Wyjazd samochodem nie wchodzi w rachubę. – Aby wyjść tutaj, trzeba coś z siebie dać. To taki filtr, który nie każdego przepuści – przekonuje kierownik schroniska, Zbyhněv Kantor.


Gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych zacząłem błąkać się po górach. Przez chwilę pracowałem w schronisku Terry’ego w Tatrach Wysokich, potem w 1989 r. trafiłem na Jaworowy. Tam spędziłem 20 lat. Kiedy więc w 2009 r. nadarzyła się okazja objęcia schroniska na Ostrym, wciąż jeszcze byłem przekonany, że Jaworowy to najlepsza góra w Beskidach. Jednak po spędzeniu tutaj pierwszych kilku godzin oboje z żoną zakochaliśmy się w tym miejscu – śmieje się Kantor.


Jego miłość do schroniska na Ostrym można zaliczyć do tych nieodwzajemnionych.

Właścicielem obiektu w momencie, gdy je obejmowałem, był trzyniecki Klub Czeskich Turystów. Kiedy dowiedziałem się, że przygotowuje je do sprzedaży, chciałem je kupić. Pierwszeństwo miała jednak centrala w Pradze. Pozostałem więc jako dzierżawca, a Praga… niespecjalnie się tym obiektem interesuje – ubolewa pan Zbyszek.

Bez zgody właściciela nie może przeprowadzać potrzebnych remontów, nawet jeżeli sam zdecydowałby się je sfinansować. – W fatalnym stanie są na przykład okna. Miałem już firmę, która miała przeprowadzić wymianę, byłem gotowy wziąć kredyt. Centrala nie wyraziła jednak zgody – wzrusza ramionami mój rozmówca.

Pan Zbyszek uśmiecha się i obejmuje wzrokiem otaczający go świat przyrody. To jedno spojrzenie zastępuje cały potok słów. – Byłem akurat po poważnej operacji ramienia, kiedy dowiedziałem się, że to schronisko jest do „wzięcia”. Miałem dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Zastanawialiśmy się z żoną, czy chociaż przetrzymamy tutaj jedną zimę. Na szczęście drzewo na opał było przygotowane i jedno zmartwienie mieliśmy z głowy. Chwała Bogu, przetrwaliśmy. W tym roku to będzie już nasza dziesiąta zima – mówi.

Kantorowie mieszkają na co dzień w Nydku. Ona jest nauczycielką w szkole w Wędryni, on panem schroniska na Ostrym. Ona przyjeżdża tu na weekendy i wakacje, jemu kilka razy w tygodniu udaje się wrócić do domu. – To chyba dzięki temu tak dobrze układają się nasze relacje małżeńskie – śmieje się pan Zbyszek.


Na Ostry można dojechać na trzy różne sposoby. Zdaniem szefa schroniska, najlepsza droga prowadzi z Koszarzysk przez Kiczerę. Druga możliwość jest z Tyry, trzecia przez Koziniec. – Ogólnie drogi te są w złym stanie ze względu na wycinkę drzew. Nawet dobry samochód ma co robić, kiedy załadowany 7-8 beczkami piwa musi jechać pod górkę – przekonuje. Po prowiant nie jeździ jednak codziennie. Zwłaszcza zimą, kiedy śnieg jeszcze bardziej komplikuje dojazd. Dlatego zapasy na miesiące zimowe robi już w październiku i listopadzie. Takie rzeczy, jak pieczywo, jajka czy mięso przywozi jednak na bieżąco. Albo też przynosi.

Schronisko na Ostrym otwarte jest cały rok. Od dwóch lat z wyjątkiem poniedziałków. Martwy sezon rozpoczyna się w listopadzie, a kończy się w kwietniu. W tym czasie zajrzy tutaj czasem jakiś narciarz biegowy albo grupka pieszych turystów. Zdarza się, że od wtorku do piątku pojawią się zaledwie dwie osoby. Za to w sezonie letnim panuje tu duży ruch.

Obserwuję, że w ciągu ostatnich 7-8 lat liczba turystów wzrosła o 80-100 proc. Być może przyczyniły się trochę do tego ataki terrorystyczne. Ludzie zaczęli szukać miejsca na bezpieczny urlop i doszli do wniosku, że chociaż byli już w Egipcie czy Turcji, nie znają Moraw i Śląska. To powoduje, że nawet w czasie wakacyjnych miesięcy wszystkie pokoje mam zajęte – cieszy się Kantor.


Chociaż o sukcesie schroniska decyduje podobno dobra kuchnia, dziś każde stara się zaproponować turystom coś więcej niż tylko wikt i dach nad głową. Również na Ostrym niemal wciąż coś się dzieje. Wiosną rozpoczynają się pierwsze imprezy plenerowe, jak palenie czarownic, otwieranie źródełka zbójnika Ondraszka czy obchody nocy świętojańskiej. Zimą z kolei sporym zainteresowaniem cieszą się regularne spotkania ze znanymi podróżnikami. Przychodzi na nie od 40 do 120(!) osób. Nawet pomimo faktu, że na każdą taką imprezę trzeba przyjść pieszo, a potem po ciemku wrócić do doliny.

Pan Zbyszek przyznaje, że praca, która tak naprawdę nigdy się nie kończy, powoduje, że wieczorem człowiek pada z nóg. Z drugiej strony nie wyobraża sobie, że mógłby robić coś innego. To schronisko wrosło mu w serce, pochłonęło go całkowicie. – Być może nadejdzie kiedyś zmęczenie i wypalenie. Na razie jednak jestem tutaj szczęśliwy!



Może Cię zainteresować.