Nie powiem, temat to ciekawy i ważny zarazem. Jako właścicielka niewielkiego poletka nie mam też nic przeciwko systematycznemu uświadamianiu telewidzom, że truskawek i chleba nie produkuje się w fabryce oraz że dostatek bądź brak jedzenia zależy od okoliczności, na które praktycznie nie mamy żadnego wpływu. Pomimo to uważam, że nawet w sytuacji, kiedy deszczu jest jak na lekarstwo, nie trzeba i nie należy każdej informacji na rolniczy temat kończyć zdaniem o „podliczających straty rolnikach”. Podam przykład, który w moim odczuciu jest szczytem absurdu, a który usłyszałam na początku sierpnia w radio. Mowa była o nadzwyczajnym urodzaju owoców, który powoduje, że gorzelnie nie nadążają z produkcją. Dla mnie przekaz był jasny. Jest dobrze, sady są pełne owoców. I tak mogłoby pozostać, gdyby spiker nie zakończył tej skądinąd pozytywnej informacji słowami, że tegoroczna susza daje się we znaki, w związku z czym rolnicy ponoszą straty.

Mam taki zwyczaj, że o godz. 19.00 włączam czeskie wiadomości, a po pół godzinie przełączam telewizor na kanał polskiej jedynki. W niedzielę zrobiłam to samo. W polskich wiadomościach była mowa o dożynkach. Zagadnięty przez reportera gospodarz przyznał co prawda, że z powodu suszy urodzaj jest mniejszy, jednak pomimo to „zawsze jest za co dziękować”. Kiedy usłyszałam te słowa, nie oparłam się pokusie i zaczęłam się zastanawiać, jak święto dziękczynienia za plony skomentowałyby czeskie media. Może krótko i zwięźle: „Zawsze jest na co narzekać”?