środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

Do szkoły dojeżdżają 2h, ale Agnieszka i Valentina nie narzekają. Wręcz przeciwnie! | 25.05.2023

Agnieszka Sikora i Valentina Rakowska po ukończeniu polskiej podstawówki w Czeskim Cieszynie wybrały szkołę średnią we Frydlancie. W ciągu kilku miesięcy, które spędziły w tamtejszym gimnazjum, zdążyły już nawet odwiedzić Indie. 

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 30 s
Tina i Agnieszka. Fot. ARC

Co zadecydowało o tym, że wybrałyście szkołę z dala od domu, mając na wyciągnięcie ręki na przykład Polskie Gimnazjum?

Agnieszka Sikora: – To była bardzo trudna decyzja, dlatego też z oddaniem zgłoszenia zwlekałam do ostatniej chwili. Wybierałam między Polskim Gimnazjum i Beskydy Montain Academy we Frydlancie. Zadecydowało to, jakie szanse, głównie ze względu na język angielski, daje szkoła na przyszłość. Od września zrobiłam ogromny postęp. 

Valentina Rakowska: – W zgłoszeniu do szkoły średniej na pierwszym miejscu wpisałam Polskie Gimnazjum i przez cały czas myślałam, że to tam rozpocznę naukę. W końcu jednak tak jakoś spontanicznie zdecydowałam się spróbować czegoś nowego, w innym środowisku. 


Czy np. to, że szkoła wyznaje wartości chrześcijańskie, miało wpływ na tę decyzję?

A. S.: – Obie pochodzimy co prawda z chrześcijańskich środowisk, w moim przypadku to akurat nie miało większego znaczenia. O wiele bardziej pociągały mnie propagowane przez szkołę wyjazdy do obcych krajów.
V. R. – U mnie z kolei bardziej liczyło się indywidualne podejście do ucznia, to, że nauczyciele nie zmuszają nas od czegoś, ale raczej zachęcają i wierzą w nas. No i rodzinna atmosfera, która nie jest reklamowym sloganem, ale rzeczywistością. 
A. S.: – Kiedy przyszliśmy pierwszego dnia do szkoły, powitano nas cukierkami. Potem uczniowie starszych klas zapraszali nas na ciasto. Poza tym zawsze w środę po szóstej lekcji mamy tzw. BMA Family, czyli gramy w różne gry, organizujemy herbaciarnię, wychodzimy na pizzę lub po prostu gadamy. 


To wszystko pięknie brzmi. Nie ma żadnego „ale”? 

A. S.: – Największym szokiem był dojazd do szkoły, który zajmuje dwie godziny. W związku z tym wstaję o 5.30 i o 6.05 wychodzę z domu, żeby zdążyć na autobus z Kocobędza do Czeskiego Cieszyna. Potem pociągiem jedziemy do Frydku, a tam przesiadamy się na kolejny do Frydlantu. W szkole jesteśmy o 8.05. Do domu wracam o godz. 16.45, a kładę się między 21.00 a 22.00, żeby mieć chociaż 7-8 godzin snu.
V. R.: – Ja mieszkam w Mistrzowicach, więc mam podobnie. Z tą tylko różnicą, że tato rano podwozi mnie na pociąg samochodem. Na początku było ciężko się przyzwyczaić, nie było jednak innego wyjścia, jak po prostu przestawić się na trochę inny tryb.


Agnieszka jako jeden z powodów wyboru gimnazjum we Frydlancie podała możliwość zwiedzenia obcych krajów. Czy udało się wam już gdzieś wyjechać?

A. S.: – Właśnie, że tak, choć jako pierwszoklasistki nie bardzo liczyłyśmy na to. Chodziło o wyjazd do Indii, w którym mogło wziąć udział tylko dziesięć osób z całej szkoły. Razem z dwoma innymi koleżankami z klasy udało nam się zakwalifikować. 
V. R.: – To była nasza pierwsza długa podróż, która razem z przesiadkami i przerwami na lotniskach trwała 17 godzin. W Indiach spędziłyśmy 12 dni. Przyleciałyśmy do Bombaju, a stamtąd pojechałyśmy do Pune, gdzie była szkoła, z którą gimnazjum BMA nawiązało współpracę. Szkołę założyła pewna rodzina chrześcijańska dla dzieci mieszkających w slumsach. Dzięki temu, że zajęcia prowadzone są po angielsku, daje ona większe szanse na przyszłość. W szkole spędzałyśmy całe dni, wspólnie jedliśmy posiłki, mieszkałyśmy w takich mieszkaniach jak tubylcy.
A. S.: – Te dzieci były za wszystko bardzo wdzięczne. Niektóre, ponieważ nie mają domu, zostają na noc w szkole. Poznałyśmy tam na przykład dziewczynkę, która wcześniej spała na ulicy przed sklepem, do którego chodziłyśmy na zakupy. To straszne, że ci ludzie nie mają przyszłości, tylko dlatego, że urodzili się w Indiach. Tam nie ma czegoś takiego, że jest biedna dzielnica, a dalej bogata. Bieda jest wszędzie, tylko tu i ówdzie pojawiają się bardziej zamożne wysepki. Ludzie leżą na ulicach i na ulicach umierają. Wokół błąkają się wygłodzone koty i psy. Wszędzie walają się sterty śmieci. Co jest niepotrzebne, ląduje w rzece. 


Wtedy człowiek uświadamia sobie, w jakim żyje luksusie…

V. R.: – Nie da się pojechać do Indii i po powrocie pozostać tym samym człowiekiem. Jadąc tam, wiedziałyśmy, że będzie gorzej niż u nas, ale nie myślałyśmy, że aż tak. 
A. S.: – Kiedy człowiek żyje wśród tych ludzi, nie w jakimś czterogwiazdkowym hotelu, ale w slumsach, je razem z nimi, rozmawia, oddycha smogiem, to zaczyna doceniać rzeczy, których wcześniej nie zauważał. Zieloną trawę, czyste powietrze, sprawnie funkcjonującą gospodarkę odpadami. 


Rozumiem, że pobyt w Indiach był też okazją, żeby używać na co dzień języka angielskiego. Uczycie się również innych języków? 

A. S.: – W Indiach przekonałyśmy się, że angielski jest językiem, który łączy ludzi. W szkole mamy go zdecydowanie najwięcej – sześć lekcji tygodniowo z pięcioma różnymi nauczycielami, przy czym każdy skupia się na czymś innych. Ktoś bardziej na gramatyce, ktoś inny na czytaniu ze zrozumieniem, a jeszcze inny na pisaniu esejów. Prócz tego jest konwersacja angielska oraz drugi język obcy, którego mamy przez cztery lata po trzy lekcje tygodniowo. Ja wybrałam hiszpański, a Tina niemiecki. Również te zajęcia prowadzą native speakerzy.



Może Cię zainteresować.