A co na to gołębie?
Siedzę sobie na dachu cieszyńskiego ratusza, do głowy przychodzą mi słowa z „Dziadów” Mickiewicza: „Cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?”
Bardzo trafnie określa to ulice Cieszyna w ostatnim miesiącu. Są puste, sklepy zamknięte, na rynku cicho, nikt nie karmi biednych gołębi. Zapomniano o nas. Słońce świeci, ale nikt nie odpoczywa na ławeczkach, nikt nie spaceruje. Dlaczego? Czasami można spotkać jakąś osobę, ale każda ma na ustach coś dziwnego. Z kolegami ze Szkoły Podstawowej im. Jana Gołębiewskiego zorganizowaliśmy konkurs na to, kto odnajdzie osobę z najlepszym tym czymś.
Wszyscy powtarzają takie jakieś bardzo dziwne słowo. Chyba coś w rodzaju „koronawirus”. Nie wiem, czy dobrze zapamiętałem. Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem. Nie mam zielonego pojęcia, co to jest. Może jakaś wojna? Chyba z książek wiem, że w czasie wojny ulice były puste. Boję się! Zaczyna mi burczeć w brzuchu, chyba lecę do domu, bo tutaj nie spodziewam się już nikogo, kto nakarmiłby biedne gołębie. W domu pytam matkę o koronawirus i epidemię. Wyjaśnia mi, że epidemia to taki stan, kiedy bardzo dużo ludzi choruje na tę samą chorobę w tym samym czasie, ale tego drugiego dziwnego pojęcia nie zna. Poleca mi, żeby złożyć wizytę dziadkowi, który jest ptasim lekarzem. Jeszcze tego dnia lecę do dziadka.
Od razu pytam: – Dziadku, co to jest koronawirus?
– Koronawirus powoduje chorobę bardzo podobną do grypy – wyjaśnia mi dziadek.
– A czy my możemy się zakazić? – pytam z obawą.
– Chyba nie, ale nie jesteśmy w stu procentach pewni. Dla pewności trzymaj się przez jakiś czas z dala od ludzi.
Przypominam sobie jeszcze jedno słowo, które słyszę, kiedy współmieszkańcy na dwóch nogach rozmawiają o koronawirusie – „kwarantanna”. Więc zaraz pytam o to dziadka. Mówi, że to nic innego jak siedzenie w domu. Kamień spadł mi z serca, bo spodziewałem się najgorszego.
Zuzka, II B