czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 179 | 15.11.2015

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 45 s
"Everest" kręcony był w autentycznych górskich plenerach Himalajów. Fot. ARC

W najnowszym wydaniu Pop Artu m.in. recenzja kinowego hitu "Everest", a także serialowego przeboju stacji Netflix - "Narcos" o polowaniu na Pablo Escobara.

 

FILMOWA RECENZJA

EVEREST (Islandia, USA, W. Brytania)

Baltasar Kormákur do tego filmu przygotowywał się przez całe życie. Jego poprzednie obrazy, takie jak „101 Reykjavik” czy „Bagno”, w obliczu filmu „Everest” wyglądają po prostu śmiesznie. „Everest” to nie tylko fascynująca walka z najwyższą górą świata, to przede wszystkim trafiona próba diagnozy nerwicy cywilizacyjnej.

 „Kiedy jestem w domu, ze wszystkich stron atakują mnie depresje. Dopiero w górach czuję się spełniony” – zdradził jeden z bohaterów filmu, który powstał w oparciu o autentyczną historię z 1996 roku, kiedy to grupa bogaczy pod okiem doświadczonych himalaistów zdecydowała się na podbój najwyższego szczytu świata. Dramatyczne chwile towarzyszące wspinaczce (a raczej zejściu z sufitu świata...) posłużyły za tło do analizy współczesnych lęków, sensu życia, relacji z Bogiem i wielu innych kwestii, na które do tej pory nie znalazł odpowiedzi nawet prezydent RC Miloš Zeman. Urodzony w Islandii Baltasar Kormákur „czuje bluesa” w każdym porywie lodowatego wiatru, co widać z każdego ujęcia kamery. Kormákur lubi ponadto manipulować wyobraźnią widza. Do połowy filmu mamy wrażenie, że Himalaje w zasadzie niczym nie różnią się od zimowej scenerii Beskidów, a Everest to taka bardziej wypasiona Filipka. Doświadczeni alpiniści doskonale wiedzą jednak, że nie wspinaczka, a zejście jest najtrudniejsze. Tym bardziej, że pogoda w Himalajach potrafi ulec radykalnemu pogorszeniu dosłownie w ciągu kilku minut.

Kormákur w umiejętny sposób manipuluje też emocjami. I wystarczą mu do tego proste, sprawdzone chwyty, jak rozmowa telefoniczna – tyle że w tym przypadku na linii Everest – Nowy Jork. Film nakręcony z dużym rozmachem ustrzegł się w dodatku bolączki, na którą cierpi większość obrazów z ostatnich lat – nachalnego wkładania „product placement”, czyli techniki promocji konkretnych marek wykorzystanych na planie filmowym. Na całe szczęście nie oglądamy więc zbliżeń na logo słynnych marek kurtek puchowych, ani też butów grzęznących w śniegu. W zamian jesteśmy świadkami frapującej rywalizacji człowieka z przyrodą, w której Kormákur nie tworzy jednoznacznych bohaterów, ani też czarnych charakterów. Walka z własną słabością wygląda bowiem tak samo w knajpie, kiedy zamawiamy piąte piwo z rzędu, jak również na szczycie Everestu, gdy zaczyna brakować nam tlenu. I to największa zaleta filmu. 

SZKLANA RECENZJA

NARCOS (USA, Netflix)

Te czasy bezpowrotnie minęły. Pozostawiły Kolumbię w stanie rozsypki, a Pablo Escobara w roli narkotykowego barona wszechczasów. Tegoroczny serial w produkcji Netflix stał się hitem nie tylko w Stanach Zjednoczonych. „Narcos” doczekał się już drugiej serii, ale zanim do oficjalnej dystrybucji w naszej szerokości geograficznej trafi pierwsza odsłona polowania na Escobara, warto poszperać w krainie Matrixa. Na całe szczęście rodzime stacje telewizyjne coraz prężniej reagują i niewykluczone, że Escobara w czeskim dubbingu, bądź też z Lucjanem Szołajskim w tle doczekamy się „już” w przyszłym roku.

Dziesięcioodcinkowa pierwsza seria „Narcos” jest kwintesencją dobrego serialu akcji, w dodatku opartego na autentycznych wydarzeniach. I to do tego stopnia, że często mamy wrażenie, że oglądamy dokument, a nie serial fabularny. Pablo Escobar w latach 80. ubiegłego wieku nie schodził z pierwszych stron światowych gazet. Nawet nie musiał strzelać bramek w finale Mundialu, wystarczyło, że w perfekcyjny sposób opanował w Kolumbii (i nie tylko) rynek kokainowy. A co za tym idzie – z Miami, kurortu dla zamożnych Amerykanów, w szybkim tempie uczynił jedno z najbardziej niebezpiecznych miast w całych Stanach Zjednoczonych. Serial skupia się na polowaniu na Escobara, w którym uczestniczą agenci wydziału DEA. Nie ogranicza się jednak wyłącznie do prostej wyliczanki sukcesów i niepowodzeń całej operacji, która pochłonęła tysiące ofiar nie tylko w Kolumbii. „Narcos” to również psychologiczna analiza jednego z największych narcyzów XX wieku, człowieka przekonanego o swojej wielkości, marzącego o fotelu prezydenta Kolumbii. „Państwo w państwie”, które do swoich celów stworzył Pablo Escobar, jest zarazem genialnym materiałem do pracy dyplomowej z socjologii. Pytanie tylko, czy ktokolwiek ze studentów wydziału filozoficznego odważyłby się dobrowolnie spotkać się twarzą w twarz z Escobarem (bo pamiętajmy, że w latach 80. ubiegłego wieku jeszcze nie dało się zrzynać prac z internetu...).

Twórcy serialu pokazali Escobara bez upiększającego liftingu. Dokładnie takiego, jakim był w rzeczywistości. A był z jednej strony zbrodniarzem, maniakiem, który nie wahał się wysadzić w powietrze samolotu z ludźmi na pokładzie, ale także dla wielu ubogich Kolumbijczyków „Robinem Hoodem” Ameryki Łacińskiej. Do technicznych walorów serialu, oprócz wspomnianej lekko dokumentalnej ślinki, należą po mistrzowsku potraktowane strzelaniny, które wciągają niczym najlepsze gry komputerowe. W postać Pablo Escobara wcielił się zresztą znakomicie brazylijski aktor Wagner Moura. Kolumbijska publiczność zarzuciła mu wprawdzie posługiwanie się niezbyt dokładnym akcentem, ale to drobnostka w porównaniu z tym, z jakim impetem i akcentem rzeczywisty Pablo Escobar mordował swoich wrogów.    

 

 



Może Cię zainteresować.