środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Bob Dylan w życiowej formie | 26.07.2020

60-lecie pracy artystycznej świętuje w tym roku Robert Zimmerman, znany bardziej jako Bob Dylan. 79-letni amerykański bard wciąż ma wiele do powiedzenia.

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 30 s
Bob Dylan bohaterem street art. Fot. mat. prasowe

RECENZJE

BOB DYLAN - Rough and Rowdy Ways

W starej szkole znów włączono światło, a po korytarzach przechadzają się cienie z czasów minionych, ale też projekcje współczesnych. Bob Dylan, laureat literackiej nagrody Nobla, po ośmiu latach przerwy uraczył swoich fanów nową autorską płytą studyjną. Jeden z symboli Ameryki nie mógł wymarzyć sobie lepszej pory do wydania albumu „Rough and Rowdy Ways”.

W trudnych czasach albo radzimy sobie sami, albo też czekamy, że ktoś poprowadzi nas za rękę. Bob Dylan nigdy nie był prorokiem we własnym kraju, zawsze stał jednak po jednej, konkretnej stronie barykady. Na początku zauroczył generację „dzieci kwiatów”, potem – jakkolwiek brzmi to dziwacznie – lewicowych biznesmenów, a z wiekiem i siwiejącymi włosami konsekwentnie trafia w coraz to nowe kręgi odbiorców. Jubileusz 60-lecia na scenie Dylan świętuje w swoim stylu – zaskakując po raz kolejny pozytywnie. Album „Rough and Rowdy Ways” jest bowiem w pełni autorskim projektem, bez wypożyczonych piosenek, z własnymi tekstami, przemyślany z pedantycznym zacięciem od pierwszej do ostatniej nuty. Myśli – kłębiące się w rozczochranej głowie – są tym, co wyróżnia Dylana spośród wielu innych, podobnie grających amerykańskich bardów muzyki folkowej. Mniej radykalny od Bruce’a Springsteena czy Neila Younga, ale wciąż zakotwiczony przy lewym brzegu artysta nic nie stracił ze swej charyzmy pieśniarza, którą wpłynął na kilka pokoleń muzyków. The Beatles chociażby zaczęli śpiewać piosenki o czymś konkretnym dopiero wtedy, gdy poznali Dylana. Jeśli zaś nie do końca zgadzamy się z jego lewicowymi poglądami, to wciąż pozostaje nam świetna muzyka.

„Rough and Rowdy Ways” jest płytą bardzo intymną. Hipnotyzującą. Słuchana w skupieniu daje efekt pływania na otwartym morzu – jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Odpłynąć w piękne miejsca można zaraz w pierwszym temacie zawartym na albumie. „I Contain Multitudes” to typowy Dylan z ostatnich lat twórczości. Smęcący, ale oszczędnie, śpiewający, ale z przewagą słów wymawianych do mikrofonu jak gdyby od niechcenia. Płytę zapowiadają trzy single i „I Contain Multitudes” jest z tej trójki najbardziej elektrycznym utworem. Folk z dużym wpływem bluesa w pojęciu Roberta Zimmermana, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko artysty, nie wymaga od zespołu zabawy w gitarowe wspinaczki. Tu chodzi o emocje, często chwilowe zauroczenie czymś, co jest ulotne i co warto zapisać na pięciolinii od razu – „My Own Version Of You”, trzeci temat na płycie właśnie takie skojarzenia przywołuje. Upojny, smutny do bólu „Black Rider” mógłby z kolei posłużyć za hymn dla chorych na depresję, z którą zresztą Dylan, podobnie jak wielu muzyków, ma osobiste doświadczenie. Pod względem brzmieniowym ta piosenka praktycznie w ogóle się nie rozkręca. Zatrzymana w jednej, ponurej tonacji, z powtarzającym się prostym refrenem, tworzy definicję cierpienia.

Klamry czasowe są dla Dylana czymś na wskroś elastycznym. 16-minutowy opus „Murder Most Foul”, dla mnie najmocniejszy temat na płycie, przywołuje wspomnienia z listopada 1963 roku, kiedy to ostrzelano jadący przez Dallas peleton limuzyn. W jednym z samochodów znajdował się ówczesny prezydent USA, John F. Kennedy, który zmarł na skutek obrażeń. Dylan w tym utworze odnosi się także do innych symboli lat 60. – grup The Beatles i The Eagles, a także kultowego festiwalu Woodstock, na który wprawdzie otrzymał zaproszenie, ale ostatecznie nie przyjechał, podobnie jak Joni Mitchell, Led Zeppelin czy The Doors.

Po Woodstocku pozostały już tylko wspomnienia, ale Bob Dylan stoi przed nami w całej swej skromnej okazałości. Kiedy w kwietniu 2017 roku, z prawie rocznym opóźnieniem, odebrał w Sztokholmie literacką nagrodę Nobla przyznaną za „tworzenie nowych form poetyckiej ekspresji w ramach wielkiej tradycji amerykańskiej pieśni”, pojawiły się głosy krytykujące arogancję mistrza. To jednak nie kaprysy, a swoiste dziwactwo Dylana miało wpływ na zwlekanie z oficjalnym przyjęciem nagrody. Niesztampowość zresztą wpisuje się w całe życie Roberta Zimmermana, a album „„Rough and Rowdy Ways” jest tego idealnym przykładem.

Janusz Bittmar

(cały Pop Art w ostatnim, piątkowym wydaniu gazety)



Może Cię zainteresować.