środa, 11 grudnia 2024
Imieniny: PL: Biny, Damazego, Waldemara| CZ: Dana
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Kombii wciąż potrafi | 30.11.2021

Kiedy dwaj próbują robić to samo, nie zawsze wychodzi tak samo. Najnowszy album polskiej grupy Kombii, a w zasadzie wspólne dzieło duetu Grzegorz Skawiński, Waldemar Tkaczyk, jest pokazem mistrzostwa w bezpretensjonalnym graniu łatwym i przyjemnym. Niestety tego samego nie można powiedzieć o nowej płycie pochodzącej z Hawierzowa formacji Kryštof.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 30 s
Grzegorz Skawiński (z lewej) i Waldemar Tkaczyk zapewniają nas: przetrwamy. Fot. mat. prasowe

RECENZJE

KOMBII – 5

Przyznam się, że z niecierpliwością czekałem na nowy album studyjny głównych postaci dawnego Kombi. Od 2003 roku Grzegorz Skawiński i Waldemar Tkaczyk z powodzeniem kontynuują markę Kombi pod zmienioną nazwą Kombii. Dołączone drugie „i” było konsekwencją praw autorskich do starej nazwy, którą skądinąd do dziś stosują inni muzycy związani z Kombi. Jeśli fani „Słodkiego miłego życia” na początku tej schizofrenii mieli dylemat, na kogo postawić, po ostatnich dwóch albumach studyjnych Kombii nie ulega wątpliwości, że Skawiński z Tkaczykiem biją na głowę Sławomira i Tomasza Łosowskich z Kombi.

Najnowsze, piąte w dyskografii wydawnictwo Kombii zatytułowane po prostu „5” jest zbiorem dwunastu naprawdę fajnych, łatwo wpadających w ucho utworów pop-rockowych. Zagranych z typowym dla Skawińskiego nowoczesnym pazurem. Kto pamięta świetne czasy projektu O.N.A, w którym Skawiński skupił się na gitarze, przekazując pałeczkę za mikrofonem młodej wówczas Agnieszce Chylińskiej, na albumie „5” też znajdzie kilka niezłych, rockowych kawałków. Większa część płyty utrzymana jest jednak w klimatach „popowej krainy łagodności” przyprawionej nowoczesnymi bajerami, którymi duet Skawiński, Tkaczyk potrafi się nieźle bawić.

– Nie siedzę w miejscu. Staram się być na bieżąco z nową muzyką i myślę, że te klimaty udało nam się zaznaczyć na nowej płycie – podkreślał w zeszłym pandemicznym roku Skawiński w licznych wywiadach. Mam przed oczyma pana Grzegorza siedzącego wtedy na tapczanie w swoim domu, marzącego o szybkim powrocie z lockdownu do normalnej rzeczywistości. Jak jest obecnie, nie trzeba chyba dodawać. Album nagrywany w czasach pandemii czekał cierpliwie na swoją okazję. Miał trafić na rynek po-pandemiczny, niestety brutalna rzeczywistość znów miała ostrzejsze łokcie od muzyków Kombii. Dlaczego o tym piszę? Myślę, że piosenki Kombii najlepiej sprawdzają się na koncertach. Świadczy o tym nagrany w 2016 roku album „Kombii Symfonicznie”, znakomicie przyjęty przez fanów. Tuzin nowych kompozycji, z których naprawdę ciężko oddzielić nawet jeden słabszy kawałek (tak równy jest album „5”), na żywo będzie wręcz wymiatać. Do końca roku fani zdążą już tylko kupić bilety do Bydgoszczy (8. i 18. 12.), zaplanowany na 3 grudnia występ w bliskiej nam Wiśle jest bowiem koncertem zamkniętym. Co będzie potem, Pan Bóg wie.

Ratuje nas płyta, której również w domowych warunkach słucha się rewelacyjnie. Na początek muzycy serwują nam synth-popowy kawałek „Mówię kocham”, idealny na prywatkę, ze skocznym refrenem i dobrym, czystym wokalem Skawińskiego. To raczej nie efekt dodatkowych lekcji śpiewu, a znak czasu – im dłużej Skawiński działa w tej branży, tym lepiej radzi sobie za mikrofonem. O tym, że gitarzystą jest przednim, nie trzeba chyba przypominać, aczkolwiek w przypadku płyty „5” nie słychać tego w każdym utworze. W najbardziej popowych momentach, ustawionych w pierwszej połowie albumu, klimat definiują syntezatory Wojciecha Hornego i gitara basowa Waldemara Tkaczyka. Dopiero od połowy „5” muzyka robi się bardziej gitarowa, prowokując Skawińskiego do kilku niezłych pokazówek. Dobry przykład to gitarowa solówka w ukrytym pod numerem ósmym dynamicznym utworze „23 000 dni”, utrzymanym w klimatach country-rocka.

Prawdziwych mistrzów poznaje się po tym, że im bliżej mety, tym więcej tlenu mają w płucach. Przedostatni na płycie temat „Przetrwamy” to jeden z najlepszych utworów w karierze grupy, włącznie z okresem Kombi, gdzie przecież Skawiński z Tkaczykiem też mieli decydujące słowo. Do tej przejmującej, egzystencjalnie zabarwionej piosenki zespół nakręcił udany teledysk już w sierpniu ubiegłego roku. Do dziś, słuchając tego utworu, czuję ciarki na plecach. Niby prosty refren, prosta ściana klawiszy, a jednak jest coś takiego w tej piosence, że na 3 minuty i 13 sekund świat zamiera i słychać tylko bicie serca. „Przetrwamy”, a także pierwszy singiel „Ochronię nas”, należą do filarów albumu. Zapewniam jednak, że „5” przyjemnie się słucha w starym dobrym stylu, wyszlifowanym ze złotych czasów płyt winylowych (żeby nie porysować). Po prostu od początku do końca.

KRYŠTOF – Halywůd

Sześć lat po udanej, platynowej płycie „Srdcebeat”, Richard Krajčo i spółka wracają z nowym materiałem studyjnym. Album „Halywůd” miał być ukłonem w stronę muzyki lat 80., z nadmiaru chęci powstał niestety muzyczny koszmar. A dokładnie gruzowisko, w którym  próżno szukać jednego przyzwoitego numeru. Gdyby taką muzą zaatakować dzieciaki na letniej dyskotece, konsekwencje mogłyby być bardzo poważne. Pamiętam, że w latach 80. energię do klasówek z matmy czerpałem chociażby z muzyki grupy Depeche Mode. O niej Krajčo wspominał ostatnio, zdradzając przy okazji, że utwór „Vohul basy” został nagrany właśnie z myślą o tym brytyjskim zespole. Jak wyszło, możecie sprawdzić sami. Ja wytrzymałem do końca całego albumu, przetrwałem nawet piosenkę „Milan Baroš”. Na powtórkę z rozrywki nie starczyło jednak odwagi. Dodam na koniec, że jeśli już znajdziecie płytę CD „Halywůd” pod choinką, a takie rzeczy mogą się zdarzyć 24 grudnia w wielu domach, uważajcie na siebie.

Janusz Bittmar

 



Może Cię zainteresować.