piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Abruzja biała, niebieska, zielona i… | 08.05.2023

Gdybym wybierał się w najbliższym czasie do Włoch, a już szczególnie do Abruzji, chciałbym mieć za przewodnika Piotra Kępińskiego. Poeta, krytyk literacki, dziennikarz w swojej książce „W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji”, wydanej przez Czarne, zabiera nas do zakątka mniej znanego, niż totalnie wyeksploatowana i – że użyję kolokwializmu – „przechodzona” Toskania.

Ten tekst przeczytasz za 13 min. 45 s
Książkę Piotra Kępińskiego „W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji” wydało wydawnictwo Czarne. Fot. ARC
Mniej też zatłoczonego, niż przykładowo okolice Rimini. Nie znajdziemy w niej wprawdzie doskonale uformowanego Dawida, którego możemy podziwiać we florenckiej Akademii, ale zanurzymy się za to w historii Michele Castagny, prostego rolnika z okolic Capestrano, który „zapewne nigdy nie pomyślał o tym, że jego nazwisko wejdzie na stałe do włoskich podręczników archeologii. Diabli wiedzą, czy w ogóle miał pojęcie, czym jest archeologia. Najprawdopodobniej nie”. Był rok 1934, Michele pracował w swojej winnicy. Podczas użyźniania ziemi natrafił na wielki kamień. Nie było to jednak zwykłe znalezisko. Raz, że kształt był jakby nie z tej ziemi, dwa – z czasem zaczęły się na nim pojawić znaki i inskrypcje. Potem wyłuskano kolejne „kamienie”. Wszystkie zawieziono do Rzymu, gdzie fachowcy sklecili z nich „Wojownika z Capestrano”, posąg pochodzący z VI wieku przed naszą erą, dziś znak firmowy AbruzjiNie znajdziemy tutaj tak charakterystycznych wapiennych Dolomitów czy równie strzelistych Alp, ale Piotr Kępiński zabierze nas w samo serce Apeninów, czyli w masyw Gran Sasso (2912 m n.p.m.) i w jego okolice. Jak ktoś będzie miał szczęście – albo nieszczęście – spotka niedźwiedzia. Zresztą dobrze znana choćby z polskich Tatr synatropizacja, dokonuje się także w tej części Półwyspu Apenińskiego. Pod koniec listopada 2021 roku włamano się do jednej z cukierni w Roccaraso. Sprawą okazał się… miś, który jednym ruchem łapy wybił szybę, dostał się do środka i „zjadł dosłownie wszystkie biszkopty i herbatniki przygotowane do sprzedaży na następny dzień. Klienci zostali bez śniadania”. Po kilku dniach Juan Carrito, bo tak się nazywał, został złapany przez karabinierów i wywieziony w góry. Jak się okazało, wrócił na miejsce przestępstwa. Koniec końców, skończył tragicznie w styczniu tego roku, potrącony przez samochód. A właścicielka cukierni? Do dziś słyszy pytanie: „Macie te biszkopty, co je miś skonsumował?”.
Nie zawsze jednak „W cieniu Gran Sasso” jest tak śmiesznie. Kępiński pisze także o trudnych sprawach. Na tyle prostym językiem, że wszystko staje się jasne – o korupcji na różnych poziomach władzy, mafii, której macki są dosłownie wszędzie, ludziach szukających we Włoszech drugiego domu, ale także o trudnej historii włosko-chorwackiej. Będąc kiedyś w Rijece nad Adriatykiem nie miałem pojęcia, jak trudną i bolesną historię ma za sobą. Oto bowiem Gabriele D’Annunzio, do dziś uważany za prekursora faszyzmu, w 1920 odbił siłowo Rijekę z rąk Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kępiński stwierdza, że „ta historia jak przekleństwo ciąży na Italii do dziś”. Ale czy można się dziwić, skoro jakiś czas temu, w pobliskim Trieście odsłonięto… pomnik D’Annunzia. Jego pomysłodawcy przekonywali, że chcieli uhonorować poetę, którym Włoch rzeczywiście był, a nie promotora siłowych rozwiązań…
W herbie Abruzji znajdziemy trzy kolory: biały, zielony i niebieski. Biały to zapewne śnieg Apeninów, zieleń może symbolizować wzgórza, a niebieski przywołuje morze. Nie ma natomiast koloru szarego czy wręcz czarnego. A kiedy trzęsie się ziemia, co zdarza się nader często, wtedy domy składają się jak talia kart, a wszystkie kolory z herbu przestają mieć znacznie. „W historiach z Abruzji” nie mogło zatem zabraknąć trzęsienia ziemi, które 6 kwietnia 2009 roku nawiedziło miasto L’Aquilia. „Terremoto” to nie tylko w Abruzji, ale w całych Włoszech pojęcie na porządku dziennym. Dość powiedzieć, że już dzieci w szkołach uczą się, jak się zachowywać, kiedy ziemia zaczyna drżeć.Sulina wydawnictwa Czarne, w ramach którego to cyklu ukazała się książka „W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji”, to w mojej ocenie jeden z najważniejszych współczesnych cykli opowiadających nam o współczesnym, mocno pogmatwanym świecie. I choć to reportaż, zbiór mini-opowieści, składający się na większą całość, to książkę Kępińskiego można traktować także jako… przewodnik. Nie na zasadzie jednak, że plac ten, kościół, obiekt został wybudowany przez tego czy tamtego w tym czy tamtym roku. Dziennikarz opisuje pewien wycinek rzeczywistości i mówi do czytelnika – wejdź w to głębiej. W Abruzję, choć mamy do niej dalej, niż do Lombardii czy Toskanii, na pewno warto się zanurzyć. Bez reszty… Mniej też zatłoczonego, niż przykładowo okolice Rimini. Nie znajdziemy w niej wprawdzie doskonale uformowanego Dawida, którego możemy podziwiać we florenckiej Akademii, ale zanurzymy się za to w historii Michele Castagny, prostego rolnika z okolic Capestrano, który „zapewne nigdy nie pomyślał o tym, że jego nazwisko wejdzie na stałe do włoskich podręczników archeologii. Diabli wiedzą, czy w ogóle miał pojęcie, czym jest archeologia. Najprawdopodobniej nie”. Był rok 1934, Michele pracował w swojej winnicy. Podczas użyźniania ziemi natrafił na wielki kamień. Nie było to jednak zwykłe znalezisko. Raz, że kształt był jakby nie z tej ziemi, dwa – z czasem zaczęły się na nim pojawić znaki i inskrypcje. Potem wyłuskano kolejne „kamienie”. Wszystkie zawieziono do Rzymu, gdzie fachowcy sklecili z nich „Wojownika z Capestrano”, posąg pochodzący z VI wieku przed naszą erą, dziś znak firmowy Abruzji.Nie znajdziemy tutaj tak charakterystycznych wapiennych Dolomitów czy równie strzelistych Alp, ale Piotr Kępiński zabierze nas w samo serce Apeninów, czyli w masyw Gran Sasso (2912 m n.p.m.) i w jego okolice. Jak ktoś będzie miał szczęście – albo nieszczęście – spotka niedźwiedzia. Zresztą dobrze znana choćby z polskich Tatr synatropizacja, dokonuje się także w tej części Półwyspu Apenińskiego. Pod koniec listopada 2021 roku włamano się do jednej z cukierni w Roccaraso. Sprawą okazał się… miś, który jednym ruchem łapy wybił szybę, dostał się do środka i „zjadł dosłownie wszystkie biszkopty i herbatniki przygotowane do sprzedaży na następny dzień. Klienci zostali bez śniadania”. Po kilku dniach Juan Carrito, bo tak się nazywał, został złapany przez karabinierów i wywieziony w góry. Jak się okazało, wrócił na miejsce przestępstwa. Koniec końców, skończył tragicznie w styczniu tego roku, potrącony przez samochód. A właścicielka cukierni? Do dziś słyszy pytanie: „Macie te biszkopty, co je miś skonsumował?”.Nie zawsze jednak „W cieniu Gran Sasso” jest tak śmiesznie. Kępiński pisze także o trudnych sprawach. Na tyle prostym językiem, że wszystko staje się jasne – o korupcji na różnych poziomach władzy, mafii, której macki są dosłownie wszędzie, ludziach szukających we Włoszech drugiego domu, ale także o trudnej historii włosko-chorwackiej. Będąc kiedyś w Rijece nad Adriatykiem nie miałem pojęcia, jak trudną i bolesną historię ma za sobą. Oto bowiem Gabriele D’Annunzio, do dziś uważany za prekursora faszyzmu, w 1920 odbił siłowo Rijekę z rąk Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kępiński stwierdza, że „ta historia jak przekleństwo ciąży na Italii do dziś”. Ale czy można się dziwić, skoro jakiś czas temu, w pobliskim Trieście odsłonięto… pomnik D’Annunzia. Jego pomysłodawcy przekonywali, że chcieli uhonorować poetę, którym Włoch rzeczywiście był, a nie promotora siłowych rozwiązań…W herbie Abruzji znajdziemy trzy kolory: biały, zielony i niebieski. Biały to zapewne śnieg Apeninów, zieleń może symbolizować wzgórza, a niebieski przywołuje morze. Nie ma natomiast koloru szarego czy wręcz czarnego. A kiedy trzęsie się ziemia, co zdarza się nader często, wtedy domy składają się jak talia kart, a wszystkie kolory z herbu przestają mieć znacznie. „W historiach z Abruzji” nie mogło zatem zabraknąć trzęsienia ziemi, które 6 kwietnia 2009 roku nawiedziło miasto L’Aquilia. „Terremoto” to nie tylko w Abruzji, ale w całych Włoszech pojęcie na porządku dziennym. Dość powiedzieć, że już dzieci w szkołach uczą się, jak się zachowywać, kiedy ziemia zaczyna drżeć.Sulina wydawnictwa Czarne, w ramach którego to cyklu ukazała się książka „W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji”, to w mojej ocenie jeden z najważniejszych współczesnych cykli opowiadających nam o współczesnym, mocno pogmatwanym świecie. I choć to reportaż, zbiór mini-opowieści, składający się na większą całość, to książkę Kępińskiego można traktować także jako… przewodnik. Nie na zasadzie jednak, że plac ten, kościół, obiekt został wybudowany przez tego czy tamtego w tym czy tamtym roku. Dziennikarz opisuje pewien wycinek rzeczywistości i mówi do czytelnika – wejdź w to głębiej. W Abruzję, choć mamy do niej dalej, niż do Lombardii czy Toskanii, na pewno warto się zanurzyć. Bez reszty… Mniej też zatłoczonego, niż przykładowo okolice Rimini. Nie znajdziemy w niej wprawdzie doskonale uformowanego Dawida, którego możemy podziwiać we florenckiej Akademii, ale zanurzymy się za to w historii Michele Castagny, prostego rolnika z okolic Capestrano, który „zapewne nigdy nie pomyślał o tym, że jego nazwisko wejdzie na stałe do włoskich podręczników archeologii. Diabli wiedzą, czy w ogóle miał pojęcie, czym jest archeologia. Najprawdopodobniej nie”. Był rok 1934, Michele pracował w swojej winnicy. Podczas użyźniania ziemi natrafił na wielki kamień. Nie było to jednak zwykłe znalezisko. Raz, że kształt był jakby nie z tej ziemi, dwa – z czasem zaczęły się na nim pojawić znaki i inskrypcje. Potem wyłuskano kolejne „kamienie”. Wszystkie zawieziono do Rzymu, gdzie fachowcy sklecili z nich „Wojownika z Capestrano”, posąg pochodzący z VI wieku przed naszą erą, dziś znak firmowy Abruzji.
Nie znajdziemy tutaj tak charakterystycznych wapiennych Dolomitów czy równie strzelistych Alp, ale Piotr Kępiński zabierze nas w samo serce Apeninów, czyli w masyw Gran Sasso (2912 m n.p.m.) i w jego okolice. Jak ktoś będzie miał szczęście – albo nieszczęście – spotka niedźwiedzia. Zresztą dobrze znana choćby z polskich Tatr synatropizacja, dokonuje się także w tej części Półwyspu Apenińskiego. Pod koniec listopada 2021 roku włamano się do jednej z cukierni w Roccaraso. Sprawą okazał się… miś, który jednym ruchem łapy wybił szybę, dostał się do środka i „zjadł dosłownie wszystkie biszkopty i herbatniki przygotowane do sprzedaży na następny dzień. Klienci zostali bez śniadania”. Po kilku dniach Juan Carrito, bo tak się nazywał, został złapany przez karabinierów i wywieziony w góry. Jak się okazało, wrócił na miejsce przestępstwa. Koniec końców, skończył tragicznie w styczniu tego roku, potrącony przez samochód. A właścicielka cukierni? Do dziś słyszy pytanie: „Macie te biszkopty, co je miś skonsumował?”.Nie zawsze jednak „W cieniu Gran Sasso” jest tak śmiesznie. Kępiński pisze także o trudnych sprawach. Na tyle prostym językiem, że wszystko staje się jasne – o korupcji na różnych poziomach władzy, mafii, której macki są dosłownie wszędzie, ludziach szukających we Włoszech drugiego domu, ale także o trudnej historii włosko-chorwackiej. Będąc kiedyś w Rijece nad Adriatykiem nie miałem pojęcia, jak trudną i bolesną historię ma za sobą. Oto bowiem Gabriele D’Annunzio, do dziś uważany za prekursora faszyzmu, w 1920 odbił siłowo Rijekę z rąk Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców. Kępiński stwierdza, że „ta historia jak przekleństwo ciąży na Italii do dziś”. Ale czy można się dziwić, skoro jakiś czas temu, w pobliskim Trieście odsłonięto… pomnik D’Annunzia. Jego pomysłodawcy przekonywali, że chcieli uhonorować poetę, którym Włoch rzeczywiście był, a nie promotora siłowych rozwiązań…W herbie Abruzji znajdziemy trzy kolory: biały, zielony i niebieski. Biały to zapewne śnieg Apeninów, zieleń może symbolizować wzgórza, a niebieski przywołuje morze. Nie ma natomiast koloru szarego czy wręcz czarnego. A kiedy trzęsie się ziemia, co zdarza się nader często, wtedy domy składają się jak talia kart, a wszystkie kolory z herbu przestają mieć znacznie. „W historiach z Abruzji” nie mogło zatem zabraknąć trzęsienia ziemi, które 6 kwietnia 2009 roku nawiedziło miasto L’Aquilia. „Terremoto” to nie tylko w Abruzji, ale w całych Włoszech pojęcie na porządku dziennym. Dość powiedzieć, że już dzieci w szkołach uczą się, jak się zachowywać, kiedy ziemia zaczyna drżeć.Sulina wydawnictwa Czarne, w ramach którego to cyklu ukazała się książka „W cieniu Gran Sasso. Historie z Abruzji”, to w mojej ocenie jeden z najważniejszych współczesnych cykli opowiadających nam o współczesnym, mocno pogmatwanym świecie. I choć to reportaż, zbiór mini-opowieści, składający się na większą całość, to książkę Kępińskiego można traktować także jako… przewodnik. Nie na zasadzie jednak, że plac ten, kościół, obiekt został wybudowany przez tego czy tamtego w tym czy tamtym roku. Dziennikarz opisuje pewien wycinek rzeczywistości i mówi do czytelnika – wejdź w to głębiej. W Abruzję, choć mamy do niej dalej, niż do Lombardii czy Toskanii, na pewno warto się zanurzyć. Bez reszty…


Może Cię zainteresować.