Na scenie wystąpili przedstawiciele wszystkich pokoleń. Fot. Daniel Franek
Jak się rzekło, w tak pomyślanym scenariuszu mogło się zmieścić wszystko, i zmieściło się od dziecięcych gier i zabaw po powitanie nowego człowieka. Ale między tymi krańcowymi etapami ludzkiego istnienia, wyrażonymi poprzez wielowiekową tradycję kulturową, było co niemiara wydarzeń, jak to zresztą w życiu bywa. Pobór do wojska austriackiego, musztra w Trenczynie z pomysłowym przetworzeniem tańców cieszyńsko-słowackich, wesele z czepiynim, pracą w trzynieckim werku – tu znakomici „bańkorze”, jak nazywano jego robotników, no i genialne w pomyśle i realizacji przetapianie rudy żelaza w wielkim piecu. Ukłon do samej ziemi. Zresztą „Oldrzychowice” z takich rewelacji słyną, że przypomnę z zeszłego jubileuszu starzików z krykami. Nie zapomniano o pracach domowych w formie pobaby, czyli pomocy sąsiedzkiej, takich jak łuskanie fasoli, a także o tym, że po pracy trzeba pójść do gospody i wypełnić ją tańcami i pieśniczkami. „Oldrzychowice” nie zamknęły się w cieszyńskich opłotkach, ale wyprawiły się po folklor słowacki czy żywiecki, by ktoś nie powiedział, że ich na to nie stać.
Program nosił tytuł „Kołowrotek”. Fot. Daniel Franek
To tylko parę migawek z przebogatej oferty jubileuszowej. Aż żal się robi, gdy pomyślimy, że tak gigantyczny wysiłek ma tylko jednorazowy efekt. Ale zobaczymy, może da się temu zapobiec.
Co szczególnie – moim zdaniem – należałoby wypuntować.
* Gdy w finale pojawiły się na scenie trzy generacje, ta okazała się prawie za mała. To zrobiło kolosalne wrażenie. Jak to robią w tych Oldrzychowicach, że tam tradycja nie ginie, ale przyciąga dzieci, ich rodziców i dziadkowów, że wszyscy grają jak jeden zespół na wspólną nutę. I to jak grają!
* Ktoś wymyślił bardzo pomysłową scenografię – nieskomplikowaną, ale szalenie funkcjonalną i naturalnie wtopioną w widowisko.
* Podniósłbym także czystość strojów zróżnicowanych generacyjnie, zawodowo, stanowo (tu mam na myśli wesele), ale nie tylko strojów, ale i ubiorów „bańkorzy” czy dziewczyn tak zgrabnie i niepostrzeżenie przeistaczających się z rudy żelaznej w surówkę. Super.
* No i choreografowie, także muzycy (instrumentaliści i wokaliści) wykonali kawał porządnej pracy, choć do tych pierwszych miałbym delikatną uwagę, taką, by tańce nie traktować zbyt dowolnie. Wprowadzanie np. tańczenia po kole tam, gdzie nigdy go nie było, jest naruszeniem tradycji etnicznej. Idzie o to, by stylizacja nie eliminowała fundamentalnych elementów tańca, czyli takich, które mówią np. o tym, że pochodzi spod Jabłonkowa, Cieszyna czy Karwiny. Do tego potrzebna jest rzecz jedna – perfekcyjna znajomość folkloru tanecznego danego regionu. Przez taką dowolność bowiem, choćby i dla podniesienia atrakcyjności, podcinamy gałąź, na której siedzimy.
* Uważam także, że przydałoby się uruchomienie Anioła, by nie był tylko statystą przy kołowrotku, ale by został potraktowany jako aktor widowiska. Jest zapewne sporo możliwości, jak go ożywić.
* Rozmawiałem z wielu uczestnikami tego niecodziennego wydarzenia. Byli zachwyceni nie tylko artystyczną prezentacją całości, ale i pełni podziwu dla ofiarności wszystkich, którzy doprowadzili Zespół do 45-letniego jubileuszu. No właśnie. Bez tej ofiarności wszystko na nic. Na niej stoi nasze istnienie, także to, że „dalszym pokolynióm chcymy dować dali, co tu nasi przodkowie dlo nas poniechali”.
Daniel Kadłubiec