wtorek, 10 września 2024
Imieniny: PL: Eligii, Irmy, Łukasza| CZ: Irma
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Clarinet Factory, czyli muzyczna Wieża Babel | 17.07.2024

„Jeśli musisz zapytać, czym jest jazz, nigdy się tego nie dowiesz” – mawiał Louis Armstrong, słynny amerykański trębacz i wokalista jazzowy. A więc nie pytajcie, czym jest jazz w twórczości bohaterów dzisiejszego odcinka Pop Artu. Po prostu zanurzcie się w albumie „Towers” praskiego kwartetu Clarinet Factory. Idealnie jak najgłębiej. 

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 45 s
Clarinet Factory, czyli magia dźwięków i chwili. Fot. mat. prasowe
Klarnet to instrument dęty z grupy aerofonów stroikowych z pojedynczym stroikiem. Do tej samej rodziny należą także saksofony – to tak dla wytłumaczenia i przybliżenia z czym, a zwłaszcza z KIM będziemy mieli do czynienia na płycie „Towers” formacji jazzowej Clarinet Factory. Aczkolwiek w przypadku tego kwartetu z Pragi zaszufladkowanie muzyki wyłącznie do sfery jazzu jest tak samo niepewne, jak forma piłkarskiej reprezentacji Polski.


Panowie od trzydziestu lat z powodzeniem splatają z delikatnych pajęczyn muzyczne sfery niebieskie, współpracując na swoich albumach z najlepszymi rodzimymi muzykami – na najnowszym albumie „Towers” gościnnie wystąpiła pochodząca z Wędryni Beata Hlavenkowa, a także Milan Cimfe – producent i muzyk związany w przeszłości m.in. z grupą Krucipüsk, Ivanem Králem czy grupą Pražský Výběr. Na fundamentach jazzu, ambientu, ale też bardzo ważnej w twórczości kwartetu muzyki świata wyrosła zbudowana z czterech klarnetów piękna i hipnotyzująca od pierwszych dźwięków Wieża Babel.

Płytę otwiera tytułowy temat „Towers”. Tempo tej przesiąkniętej dziwnym lękiem kompozycji od początku nadają klarnety poskramiane przez Jindřicha Pavliša, Lud’ka Bourę, Vojtěcha Nýdla i Petra Valáška. W tym kwartecie nie ma głównodowodzącego, maszynistami są wszyscy, całości pilnuje zaś producent Milan Cimfe, którego nowoczesne podejście do masteringu i nietuzinkowe pomysły pozwalają wszystkim utworom na podwójne, a nawet potrójne życie, trochę jak w filmach Krzysztofa Kieślowskiego.



Po dekadenckim instrumentalnym początku, kolejne dwie kompozycje – „Obloha šedá” i „Paleochora” – połączył Vojtěch Nýdl wcielający się w wokalistę. „Obloha šedá” utrzymana w klimatach funku i twórczości J.A.R. całkowicie odbiega od reszty albumu, stając się fajną odskocznią od bardziej przemyślanych, wielowarstwowych kompozycji. Na ludowych motywach oparty trzeci utwór – „Paleochora” jest jak dla mnie najważniejszym przystankiem na płycie. Archaiczną strukturą muzyczną przypomina dokonania Dead Can Dance, refren ciągnięty pięknie przez Nýdla dosłownie zaś obezwładnia.

Impresjonistyczne muzyczne obrazy – tak odbieram najnowszą muzykę Clarinet Factory na albumie, który do połowy jest najbardziej zabawny, a w drugiej części najbardziej spirytualny. Most pomiędzy tymi dwoma światami stanowi temat „Encore une fois”, jak żywcem wyjęty z któregoś z francuskich filmów lat 60. A co po drugiej stronie lustra? „Eliška”, w rękach pianistki i kompozytorki Beaty Hlavenkowej kolejny niesamowity temat na tym albumie. Utwór zaznaczony skandynawskim minimalizmem otwiera drzwi do bardziej kameralnej części „Towers”. W tym ogrodzie owoce smakują subtelniej, trzeba się też bardziej skupić, żeby czegoś nie przegapić. Efektownym zabiegiem jest wykorzystanie w medytacyjnym temacie „Global Space Village” elektronicznych „przeszkadzajek”, które dodają tej kompozycji dodatkowej, trip-hopowej energii.

Nasycona egzystencjalnymi troskami druga połowa albumu jest już wyłącznie instrumentalna. Monotonne, pulsujące w jednym rytmie odgłosy zbliżającej się ulewy w przedostatnim utworze, „Déšť přichází”, słuchane w pełnym skupieniu potrafią wyciszyć nawet największego choleryka. Czyżby ten album posiadał lecznicze właściwości? W muzyce wszystko jest możliwe.  



Może Cię zainteresować.