wtorek, 10 grudnia 2024
Imieniny: PL: Danieli, Bohdana, Julii| CZ: Julie
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Idealnie skrojone Coloursy. Recenzja festiwalu | 31.07.2024

Wracamy jeszcze w dużej recenzji do festiwalu Colours of Ostrava, który od 17 do 20 lipca połączył fanów muzyki, teatru i wielu innych gałęzi sztuki w jedną wielką rodzinę. W Witkowicach Dolnych w tym roku wszystko wypaliło. 

Ten tekst przeczytasz za 8 min. 45 s
Lenny Kravitz i jego rockowy kosmos w Ostrawie. Fot. ARC Colours of Ostrava
COLOURS OF OSTRAVA (17-20. 7.)
22 lata na mapie kulturalnej zobowiązują. Festiwal Colours of Ostrava, który w 2002 roku startował w skromnych warunkach pchany do przodu przez muzycznych zapaleńców z Ostrawy i okolic, w 2024 roku potwierdził swoją dominację w kategorii imprezy wielokulturowej co najmniej w Europie Środkowej. Większość dużych festiwali organizowanych latem lubi nazywać się „największymi”, „najważniejszymi” czy „najgłośniejszymi”. W przypadku Coloursów nie liczby ani decybele decydują o popularności.

Tegoroczne Coloursy stały pod znakiem zmasowanego ataku muzyki rockowej. Tak nie było od wielu edycji. W tym roku organizatorzy postawili sprawę jasno: „Narzekaliście w ostatnich latach na skromny udział rockowych wykonawców, a więc proszę bardzo”. Wysłannicy rocka pojawili się w pokaźnej liczbie jeżeli zważyć, że chodzi o festiwal stawiający przecież na bogactwo i rozmaitość muzyki z całego świata. Gwiazdą pierwszego dnia, idealnie na rozgrzewkę, był Tom Morello. Świetny gitarzysta znany m.in. z występów w kultowej formacji Rage Against The Machine, w ostatniej chwili zastąpił w Ostrawie amerykańską formację Queens of the Stone Age, która miała zagrać w środę wieczorem, ale nie pozwolił na to stan zdrowia wokalisty. Morello, który do Ostrawy przyjechał bezpośrednio z festiwalu Open’er w Gdyni, w zasadzie uratował honor rocka, który w jego wydaniu sprowadzał się do ostrej gitarowej jazdy bez trzymanki. Morello, na całe szczęście dla mnie, skupił się na muzyce, a nie politycznej agitacji. Przyznam się, że obawiałem się zwłaszcza dłuższych przerw pomiędzy utworami, które znany z umiłowania Kuby i socjalizmu Morello wykorzysta do dywagacji na temat kondycji świata. Obyło się bez obciachu, a muzycznie też było nieźle. Wolę jednak oryginalne utwory Rage Against the Machine od aktualnej twórczości tego bez wątpienia znakomitego gitarowego wioślarza. Przygotówką do koncertu Morello było spotkanie z czeską formacją Madhouse Express na alternatywnej scenie zmajstrowanej przez dziennikarzy muzycznego pisma Fool Moon.

Sam Smith

Jeśli środa dała potężnego kopniaka, w tym także na mniejszych muzycznych scenach rozsianych na terenie Witkowic Dolnych, czwartek był już prawdziwym świętem muzyki. Postanowiłem w tej recenzji skupić się na koncertach, które mnie najbardziej urzekły i których oczekiwałem z dużą niecierpliwością. W czwartek były to dwa wyjątkowe wydarzenia: koncert praskiej formacji Tata Bojs, zapraszanej regularnie na Coloursy, oraz występ Sama Smitha, jednej z najważniejszych postaci współczesnej muzyki. Brytyjczyk na swojej monumentalnej trasie koncertowej po Europie promuje nie tylko ostatnią płytę „Gloria”, w Ostrawie zabrzmiały bowiem wszystkie największe przeboje artysty. Z dużym zespołem towarzyszącym, tancerzami oraz wciągającą oprawą audio-wizualną Smith odpalił w czwartek muzyczną petardę. W pierwszej części koncertu Smith naładował akumulatory głównie wrażliwym odbiorcom muzyki, w drugiej – tanecznej części – rozpętał prawdziwy huragan dźwięków z pogranicza R&B, muzyki tanecznej czy hip hopu. Ten koncert był zarazem przeglądem mody z pogranicza haute couture, Smith pojawiał się bowiem na scenie raz po raz w nowych wyszukanych kreacjach. Co ciekawe, w hotelu, w którym na czas Coloursów zamieszkał Smith i jego pokaźna świta, jeden duży pokój został przeznaczony wyłącznie na ciuchy. W przypadku Tata Bojs można mówić o kwintesencji skromności. Koncert na T-Mobile Stage członkowie czeskiej formacji potraktowali jak wielką zabawę z widzami. Po ostatnim występie w Ostrawie, w auli Gong z ostrawską Filharmonią Janáčka, muzycy postawili na czystą formę rocka z domieszkami elektroniki. I jak zawsze było świetnie.

O tym, że wiek to tylko liczba, przekonał z kolei Lenny Kravitz. Amerykański muzyk w dowodzie osobistym ma zapisaną datę urodzenia 26 maja 1964, ale w piątkową noc na Česká Spořitelna Stage wymiatał niczym 16-latek, który właśnie otrzymał prawo jazdy. Kravitz zabrał tysiące fanów pod sceną w kosmiczną jazdę po rockowej autostradzie. Osiem dużych tirów przywiozło do Ostrawy najnowocześniejszą aparaturę dźwiękową, a kilkudziesięciu techników ze sztabu Kravitza krzątało się po terenie Witkowic Dolnych już na kilka godzin przed piątkowym koncertem. A wszystko z jednego prostego powodu: trasa koncertowa Kravitza promująca najnowszy album „Blue Electric Light” musiała być dopięta na przysłowiowy ostatni guzik.

Ten festiwal jest przyjazny dla wszystkich, bezbarierowy m.in. dla osób z upośledzeniem ruchowym. Fot. ARC festiwalu

Często jest tak, że na starcie koncertów trzeba jeszcze na konsolecie coś dopieścić, żeby wyszło idealnie. W przypadku Kravitza idealnie było od razu. Szybkim utworem „Are You Gonna Go My Way” Kravitz spróbował od razu zaskarbić sobie przychylność fanów, którzy jednak słabo reagowali nie tylko na ten hit, ale również na inne pozycje z jego repertuaru. To był moim zdaniem jedyny zgrzyt skądinąd rewelacyjnego koncertu trzymającego w napięciu, Kravitz bowiem szalał na scenie do tego stopnia, że w pogotowiu byli wszyscy ratownicy medyczni zatrudnieni podczas Coloursów. Muzyk nastawił się w Ostrawie na najbardziej rockowe kawałki ze swojego repertuaru, nie zabrakło też akcentów z ostatniej płyty „Blue Electric Light” – zabrzmiały singlowe przeboje „TK 421” i „Paralyzed”, rewelacyjnie wypadły również starsze hity, w tym znakomicie potraktowane przeboje „Mama Said”, „I Belong to You” i „Fear”. Przywołany przeze mnie utwór „Fear” posłużył za wstęp do długiej instrumentalnej jazdy wszystkich muzyków na scenie. Na koncertach Kravitza wspiera rodzina znakomitych muzyków sesyjnych i nie inaczej było na Coloursach. Fenomenalnie spisała się m.in. zjawiskowa, młodziutka perkusistka Jas Kayser, która zastąpiła w koncertowym składzie inną czarnoskórą perkusistkę, Cindy Blackman. Wiernym towarzyszem podróży jest zaś gitarzysta Craig Ross, który na Coloursach nie przesadzał z solówkami, ale jak już wykręcił numer, to kominy pobliskiej huty zaczynały się niebezpiecznie chwiać.

Motywem przewodnim koncertu Kravitza była miłość pod różnymi postaciami. Miłość odwzajemniona – czyli dziesięciominutowe podziękowania fanom, słowa o magicznym miejscu i pięknych istotach, Kravitz zafundował wszystkim w finale dwugodzinnego koncertu, przy okazji zagranego na bis „Let Love Rule”.

James Blake. Fot. ARC Colours of Ostrava

Sobotę, która na Coloursach była okazją dla seniorów pragnących za darmo zakosztować atmosfery dużego festiwalu, zdominował wieczorny koncert Jamesa Blake’a. Karierę Jamesa Blake’a, 36-letniego brytyjskiego producenta, muzyka i kompozytora, śledzę na bieżąco od płyty „Overgrown” (2013) i po ostrawskim koncercie wiem na pewno, że ten chłopak jeszcze nie powiedział w muzyce ostatniego słowa. Występ Blake’a, siedzącego przez cały czas koncertu w skupienia za klawiszami, był w opozycji do ekstrawaganckiej muzycznej fety Sama Smitha. Obu artystów łączy jednak łatwość pisania świetnych, wielowarstwowych utworów, które idealnie sprawdzają się na żywo. Blake znakomity sobotni koncert na Coloursach zakończył fragmentem ze wspomnianej przeze mnie płyty „Overgrown” (2013) będącej przepustką do wielkiej kariery. W trakcie występu, który rozpoczął się lekko po godz. 22, Blake przeplatał dubstep z muzyką elektroniczną, trip-hopem, ale też soulem, zaprezentował również własną wersję przeboju grupy Radiohead. „No Surprises”. Ten przepiękny utwór napisany w 1995 roku przez Thoma Yorka podczas trasy koncertowej z grupą R.E.M., zagrany i zaśpiewany przez Blake’a z niebywałym wyczuciem, był hołdem dla miłości i wolności. Dwóch haseł, które zdominowały tegoroczne Coloursy.
PS
W piątek niespodziankę sprawili swoim fanom członkowie polskiej grupy Kwiat Jabłoni. W finale występu na T-Mobile Stage na scenie gościnnie pojawiła się… Ewa Farna. Takie rzeczy tylko na Coloursach! 
Kwiat Jabłoni z gościnnym udziałem Ewy Farnej. Bezcenne. Fot. ARC festiwalu


Może Cię zainteresować.