Pop Art: Idealnie skrojone Coloursy. Recenzja festiwalu | 31.07.2024
Wracamy jeszcze w dużej recenzji do festiwalu Colours of Ostrava, który od 17 do 20 lipca połączył fanów muzyki, teatru i wielu innych gałęzi sztuki w jedną wielką rodzinę. W Witkowicach Dolnych w tym roku wszystko wypaliło.
Ten tekst przeczytasz za 8 min. 45 s
Lenny Kravitz i jego rockowy kosmos w Ostrawie. Fot. ARC Colours of Ostrava
COLOURS OF
OSTRAVA (17-20. 7.)
22 lata na mapie kulturalnej zobowiązują. Festiwal Colours
of Ostrava, który w 2002 roku startował w skromnych warunkach pchany do przodu
przez muzycznych zapaleńców z Ostrawy i okolic, w 2024 roku potwierdził swoją
dominację w kategorii imprezy wielokulturowej co najmniej w Europie Środkowej.
Większość dużych festiwali organizowanych latem lubi nazywać się „największymi”,
„najważniejszymi” czy „najgłośniejszymi”. W przypadku Coloursów nie liczby ani
decybele decydują o popularności.
Tegoroczne Coloursy stały pod znakiem zmasowanego ataku
muzyki rockowej. Tak nie było od wielu edycji. W tym roku organizatorzy
postawili sprawę jasno: „Narzekaliście w ostatnich latach na skromny udział
rockowych wykonawców, a więc proszę bardzo”. Wysłannicy rocka pojawili się w
pokaźnej liczbie jeżeli zważyć, że chodzi o festiwal stawiający przecież na
bogactwo i rozmaitość muzyki z całego świata. Gwiazdą pierwszego dnia, idealnie
na rozgrzewkę, był Tom Morello. Świetny gitarzysta znany m.in. z występów
w kultowej formacji Rage Against The Machine, w ostatniej chwili zastąpił w
Ostrawie amerykańską formację Queens of the Stone Age, która miała zagrać w
środę wieczorem, ale nie pozwolił na to stan zdrowia wokalisty. Morello, który
do Ostrawy przyjechał bezpośrednio z festiwalu Open’er w Gdyni, w zasadzie
uratował honor rocka, który w jego wydaniu sprowadzał się do ostrej gitarowej
jazdy bez trzymanki. Morello, na całe szczęście dla mnie, skupił się na muzyce,
a nie politycznej agitacji. Przyznam się, że obawiałem się zwłaszcza dłuższych
przerw pomiędzy utworami, które znany z umiłowania Kuby i socjalizmu Morello
wykorzysta do dywagacji na temat kondycji świata. Obyło się bez obciachu, a
muzycznie też było nieźle. Wolę jednak oryginalne utwory Rage Against the
Machine od aktualnej twórczości tego bez wątpienia znakomitego gitarowego
wioślarza. Przygotówką do koncertu Morello było spotkanie z czeską formacją
Madhouse Express na alternatywnej scenie zmajstrowanej przez dziennikarzy
muzycznego pisma Fool Moon.
Sam Smith
Jeśli środa dała potężnego kopniaka, w tym także na
mniejszych muzycznych scenach rozsianych na terenie Witkowic Dolnych, czwartek
był już prawdziwym świętem muzyki. Postanowiłem w tej recenzji skupić się na
koncertach, które mnie najbardziej urzekły i których oczekiwałem z dużą
niecierpliwością. W czwartek były to dwa wyjątkowe wydarzenia: koncert praskiej
formacji Tata Bojs, zapraszanej regularnie na Coloursy, oraz występ Sama Smitha,
jednej z najważniejszych postaci współczesnej muzyki. Brytyjczyk na swojej
monumentalnej trasie koncertowej po Europie promuje nie tylko ostatnią płytę
„Gloria”, w Ostrawie zabrzmiały bowiem wszystkie największe przeboje artysty. Z
dużym zespołem towarzyszącym, tancerzami oraz wciągającą oprawą audio-wizualną
Smith odpalił w czwartek muzyczną petardę. W pierwszej części koncertu Smith
naładował akumulatory głównie wrażliwym odbiorcom muzyki, w drugiej – tanecznej
części – rozpętał prawdziwy huragan dźwięków z pogranicza R&B, muzyki
tanecznej czy hip hopu. Ten koncert był zarazem przeglądem mody z pogranicza haute
couture, Smith pojawiał się bowiem na scenie raz po raz w nowych wyszukanych
kreacjach. Co ciekawe, w hotelu, w którym na czas Coloursów zamieszkał Smith i
jego pokaźna świta, jeden duży pokój został przeznaczony wyłącznie na ciuchy. W
przypadku Tata Bojs można mówić o kwintesencji skromności. Koncert na T-Mobile
Stage członkowie czeskiej formacji potraktowali jak wielką zabawę z widzami. Po
ostatnim występie w Ostrawie, w auli Gong z ostrawską Filharmonią Janáčka, muzycy postawili na czystą
formę rocka z domieszkami elektroniki. I jak zawsze było świetnie.
O tym, że wiek to tylko liczba, przekonał z kolei Lenny
Kravitz. Amerykański muzyk w dowodzie osobistym ma zapisaną datę urodzenia 26
maja 1964, ale w piątkową noc na Česká
Spořitelna Stage wymiatał niczym 16-latek, który właśnie otrzymał prawo
jazdy. Kravitz zabrał tysiące fanów pod sceną w kosmiczną jazdę po rockowej
autostradzie. Osiem dużych tirów przywiozło do Ostrawy najnowocześniejszą
aparaturę dźwiękową, a kilkudziesięciu techników ze sztabu Kravitza krzątało
się po terenie Witkowic Dolnych już na kilka godzin przed piątkowym koncertem.
A wszystko z jednego prostego powodu: trasa koncertowa Kravitza promująca
najnowszy album „Blue Electric Light” musiała być dopięta na przysłowiowy
ostatni guzik.
Ten festiwal jest przyjazny dla wszystkich, bezbarierowy m.in. dla osób z upośledzeniem ruchowym. Fot. ARC festiwalu
Często jest tak, że na starcie koncertów trzeba jeszcze na
konsolecie coś dopieścić, żeby wyszło idealnie. W przypadku Kravitza idealnie
było od razu. Szybkim utworem „Are You Gonna Go My Way” Kravitz spróbował od
razu zaskarbić sobie przychylność fanów, którzy jednak słabo reagowali nie
tylko na ten hit, ale również na inne pozycje z jego repertuaru. To był moim
zdaniem jedyny zgrzyt skądinąd rewelacyjnego koncertu trzymającego w napięciu, Kravitz
bowiem szalał na scenie do tego stopnia, że w pogotowiu byli wszyscy ratownicy
medyczni zatrudnieni podczas Coloursów. Muzyk nastawił się w Ostrawie na
najbardziej rockowe kawałki ze swojego repertuaru, nie zabrakło też akcentów z
ostatniej płyty „Blue Electric Light” – zabrzmiały singlowe przeboje „TK 421” i
„Paralyzed”, rewelacyjnie wypadły również starsze hity, w tym znakomicie
potraktowane przeboje „Mama Said”, „I Belong to You” i „Fear”. Przywołany
przeze mnie utwór „Fear” posłużył za wstęp do długiej instrumentalnej jazdy
wszystkich muzyków na scenie. Na koncertach Kravitza wspiera rodzina
znakomitych muzyków sesyjnych i nie inaczej było na Coloursach. Fenomenalnie
spisała się m.in. zjawiskowa, młodziutka perkusistka Jas Kayser, która
zastąpiła w koncertowym składzie inną czarnoskórą perkusistkę, Cindy Blackman.
Wiernym towarzyszem podróży jest zaś gitarzysta Craig Ross, który na Coloursach
nie przesadzał z solówkami, ale jak już wykręcił numer, to kominy pobliskiej
huty zaczynały się niebezpiecznie chwiać.
Motywem przewodnim koncertu Kravitza była miłość pod różnymi
postaciami. Miłość odwzajemniona – czyli dziesięciominutowe podziękowania
fanom, słowa o magicznym miejscu i pięknych istotach, Kravitz zafundował
wszystkim w finale dwugodzinnego koncertu, przy okazji zagranego na bis „Let
Love Rule”.
James Blake. Fot. ARC Colours of Ostrava
Sobotę, która na Coloursach była okazją dla seniorów pragnących
za darmo zakosztować atmosfery dużego festiwalu, zdominował wieczorny koncert
Jamesa Blake’a. Karierę Jamesa Blake’a, 36-letniego brytyjskiego producenta,
muzyka i kompozytora, śledzę na bieżąco od płyty „Overgrown” (2013) i po
ostrawskim koncercie wiem na pewno, że ten chłopak jeszcze nie powiedział w
muzyce ostatniego słowa. Występ Blake’a, siedzącego przez cały czas koncertu w
skupienia za klawiszami, był w opozycji do ekstrawaganckiej muzycznej fety Sama
Smitha. Obu artystów łączy jednak łatwość pisania świetnych, wielowarstwowych
utworów, które idealnie sprawdzają się na żywo. Blake znakomity sobotni koncert
na Coloursach zakończył fragmentem ze wspomnianej przeze mnie płyty „Overgrown”
(2013) będącej przepustką do wielkiej kariery. W trakcie występu, który
rozpoczął się lekko po godz. 22, Blake przeplatał dubstep z muzyką
elektroniczną, trip-hopem, ale też soulem, zaprezentował również własną wersję
przeboju grupy Radiohead. „No Surprises”. Ten przepiękny utwór napisany w 1995
roku przez Thoma Yorka podczas trasy koncertowej z grupą R.E.M., zagrany i
zaśpiewany przez Blake’a z niebywałym wyczuciem, był hołdem dla miłości i
wolności. Dwóch haseł, które zdominowały tegoroczne Coloursy.
PS
W piątek niespodziankę sprawili swoim fanom członkowie polskiej grupy Kwiat Jabłoni. W finale występu na T-Mobile Stage na scenie gościnnie pojawiła się… Ewa Farna. Takie rzeczy tylko na Coloursach!
Kwiat Jabłoni z gościnnym udziałem Ewy Farnej. Bezcenne. Fot. ARC festiwalu