Pop Art: recenzja filmu »Vlny« Jiřego Mádla | 21.08.2024
W najnowszym wydaniu Pop Artu recenzja filmu, o którym
głośno było jeszcze na długo przed oficjalną premierą. „Vlny” w reżyserii Jiřego Mádla pobudziły
apetyty kinomanów w – na pozór – leniwym filmowym sierpniu.
Táňa Pauhofowa, Stanislav Majer i Vojtěch Vodochodský w obrazie „Vlny”. Ten film trzeba zobaczyć! Fot. mat. prasowe
Tak jak w przypadku muzyki zwykło się mawiać, że trzecia
płyta w dyskografii artysty jest kluczem do oceny kariery i odpowiedzią na
pytania, czy warto było poświęcać wolny czas, tak również w sztuce filmowej trzeci
reżyserski zapis w karierze bywa sterem, żeglarzem i nadzieją na przyszłość. W
przypadku 37-letniego Jiřego Mádla te słowa sprawdzają się idealnie.
Mádl, który jako aktor dał się poznać z komediowej
strony w kultowych błazenadach dla nastolatków „Snowboard’áci” (2004) i
„Raft’áci” (2006) Karla Janáka, po własnym reżyserskim debiucie „Pojedeme
k moři” (2014) uwierzył we własne siły za kamerą do tego stopnia, że w
swoim drugim autorskim obrazie „Na střeše”(2019) już bardzo umiejętnie
pokierował nie tylko całym sztabem aktorskim, ale też scenariuszem. Wyświetlany
właśnie w kinach obraz „Vlny” (2024) jest dla wciąż bardzo młodego Mádla
spełnieniem życiowych marzeń – nakręcony z wielkim rozmachem film o
wydarzeniach Praskiej Wiosny 1968 z dużym prawdopodobieństwem będzie
tegorocznym czeskim kandydatem do wyścigu o Oscary w kategorii „Najlepszy film
nieanglojęzyczny”. Osobiście nie widzę na półmetku roku lepszego kandydata.
W zatrzęsieniu lekkich, czasami przyjemnych, a najczęściej zwyczajnie
idiotycznych komedii, którymi czeska kinematografia w ostatnich latach katuje
widza, poważne „Vlny” są objawieniem. Mádl nie rozprawił się z bolesną historią
w sposób typowy dla Czechów, czyli z ironicznym dystansem do wszystkiego, ale
zrobił to po… amerykańsku. Tak, jego najnowszy film mógłby spokojnie zaistnieć
w salach kinowych za oceanem, tak bardzo hollywoodzkie – w pozytywnym słowa
znaczeniu – są „Vlny”. To prawdziwy thriller, którego główna akcja toczy się w 1968
roku w siedzibie rozgłośni Radia Czechosłowackiego w Pradze na początku
okupacji kraju przez wojska Układu Warszawskiego.
Wydarzenia z 1968 roku odkrywano na nowo, już we właściwym,
niezakłamanym kontekście historycznym, dopiero po przemianach ustrojowych w
1989 roku. Dla obecnych 40-latków, dla generacji Mádla i młodszych odbiorców
temat wojskowej inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację w celu
zatrzymania politycznych i gospodarczych reform jest nie tylko powszechnie
znany, to zarazem ból głowy wynikający z frustracji generacji rodziców i
dziadków reżysera. Jak zaznaczył Mádl, „Vlny” są więc również hołdem dla nich.
I co ważne, Mádlowi tak bardzo zależało na tym, żeby „Vlny” były filmem
perfekcyjnym, że spieszył się powoli. Kilka lat mrówczej pracy, dokładnych
badań źródłowych, setki rozmów z uczestnikami tamtych tragicznych wydarzeń
przełożyły się na dzieło doskonałe. W doskonałości ważną rolę odgrywa też
scenariusz napisany przez Mádla, w którym zawarte zostały wszystkie trudne
pytania. Na kanwie aktualnych wydarzeń na Ukrainie postawione przez reżysera
pytania są zarazem bardzo uniwersalne.
Mádl nie zamierzał nakręcić epopei patriotycznej, skupił się
na konkretnych wydarzeniach, biorąc na warsztat temat obrony radiowej rozgłośni
w stolicy kraju. Duża grupa dziennikarzy Radia Czechosłowackiego próbowała
bowiem również w trakcie inwazji obiektywnie referować o sytuacji w ulicach
Pragi i w innych częściach kraju. Dla wojsk sowieckich, wspieranych przez
zaprzyjaźnione armie Bułgarii, Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Węgier i
Polski, radio było rzecz jasna ideologicznym centrum wroga. Wartością dodaną
filmu są autentyczne postaci, radiowcy, o których bohaterskich wyczynach do tej
pory mówiono tylko na lekcjach historii albo w telewizyjnych dokumentach. I
umówmy się, akademicki telewizyjny dokument emitowany w mało atrakcyjnej
ramówce to nie to samo, co dynamiczny, wciągający film, pozwalający znacznie
bardziej utożsamić się z bohaterami na ekranie.
Fot. mat. prasowe
Genialnie, jak zawsze zresztą, spisał się na planie
Stanislav Majer, który zagrał jedną z najważniejszych postaci w ówczesnej
redakcji zagranicznej radia – Milana Weinera. W postać Jiřego Dienstbiera
wcielił się z kolei bliski przyjaciel Mádla, Vojtěch Kotek, a dziennikarkę
Věrę Št’ovíčkową zagrała Táňa Pauhofowa. Kiedyś niespecjalnie przepadałem za
jej aktorstwem filmowym, takim trochę zbyt teatralnym jak na filmowe standardy,
ale ten film zmienił moje podejście do jej talentu.
Pisałem na wstępie recenzji o amerykańskim podejściu Mádla
do filmowego rzemiosła. Właśnie na przykładzie losów na pozór delikatnej, ale w
środku niezmiernie odważnej Věry Št’ovíčkowej, jej zaangażowania w walce ze
złem, które zapłaciła, podobnie jak wiele innych osób, utratą ukochanej posady
radiowca i dziennikarza oraz represjami ze strony dyktatorskiego reżimu, Mádl
moim zdaniem idealnie trafił w gusta zagranicznego widza. W jego kierunku mruga
też reżyser w kilku scenach łóżkowych z udziałem Pauhofowej, jak gdyby zdawał
sobie sprawę z tego, że tylko z kompleksową hollywoodzką architekturą „Vlny”
będą zrozumiałe dla odbiorcy szukającego w kinie wyłącznie rozrywki. Zrozumiałe
dla innego, nie tylko czeskiego odbiorcy, będą też prawdziwie „westernowe”
charaktery wszystkich pozytywnych bohaterów filmu, będących w opozycji do zła uosabianego
przez agentów STB (policji politycznej w komunistycznej Czechosłowacji).
„Vlny”, które w zeszłym tygodniu weszły do kin w całym
kraju, doczekają się też swojej festiwalowej odsłony w naszym regionie – 13
września w ramach Cierlickiego Lata Filmowego. Wydarzenie, które odbędzie się w
terminie od 12 do 15 września w Kinie „Wolność” w Cierlicku, organizują
Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej w RC, Kongres Polaków w RC i Gmina Cierlicko,
a „Głos” jest jednym z partnerów medialnych festiwalu.