środa, 11 grudnia 2024
Imieniny: PL: Biny, Damazego, Waldemara| CZ: Dana
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: recenzja filmu »Vlny« Jiřego Mádla | 21.08.2024

W najnowszym wydaniu Pop Artu recenzja filmu, o którym głośno było jeszcze na długo przed oficjalną premierą. „Vlny” w reżyserii Jiřego Mádla pobudziły apetyty kinomanów w – na pozór – leniwym filmowym sierpniu.

Ten tekst przeczytasz za 6 min.
Táňa Pauhofowa, Stanislav Majer i Vojtěch Vodochodský w obrazie „Vlny”. Ten film trzeba zobaczyć! Fot. mat. prasowe
Tak jak w przypadku muzyki zwykło się mawiać, że trzecia płyta w dyskografii artysty jest kluczem do oceny kariery i odpowiedzią na pytania, czy warto było poświęcać wolny czas, tak również w sztuce filmowej trzeci reżyserski zapis w karierze bywa sterem, żeglarzem i nadzieją na przyszłość. W przypadku 37-letniego Jiřego Mádla te słowa sprawdzają się idealnie.

Mádl, który jako aktor dał się poznać z komediowej strony w kultowych błazenadach dla nastolatków „Snowboard’áci” (2004) i „Raft’áci” (2006) Karla Janáka, po własnym reżyserskim debiucie „Pojedeme k moři” (2014) uwierzył we własne siły za kamerą do tego stopnia, że w swoim drugim autorskim obrazie „Na střeše”(2019) już bardzo umiejętnie pokierował nie tylko całym sztabem aktorskim, ale też scenariuszem. Wyświetlany właśnie w kinach obraz „Vlny” (2024) jest dla wciąż bardzo młodego Mádla spełnieniem życiowych marzeń – nakręcony z wielkim rozmachem film o wydarzeniach Praskiej Wiosny 1968 z dużym prawdopodobieństwem będzie tegorocznym czeskim kandydatem do wyścigu o Oscary w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”. Osobiście nie widzę na półmetku roku lepszego kandydata.



W zatrzęsieniu lekkich, czasami przyjemnych, a najczęściej zwyczajnie idiotycznych komedii, którymi czeska kinematografia w ostatnich latach katuje widza, poważne „Vlny” są objawieniem. Mádl nie rozprawił się z bolesną historią w sposób typowy dla Czechów, czyli z ironicznym dystansem do wszystkiego, ale zrobił to po… amerykańsku. Tak, jego najnowszy film mógłby spokojnie zaistnieć w salach kinowych za oceanem, tak bardzo hollywoodzkie – w pozytywnym słowa znaczeniu – są „Vlny”. To prawdziwy thriller, którego główna akcja toczy się w 1968 roku w siedzibie rozgłośni Radia Czechosłowackiego w Pradze na początku okupacji kraju przez wojska Układu Warszawskiego.  

Wydarzenia z 1968 roku odkrywano na nowo, już we właściwym, niezakłamanym kontekście historycznym, dopiero po przemianach ustrojowych w 1989 roku. Dla obecnych 40-latków, dla generacji Mádla i młodszych odbiorców temat wojskowej inwazji Układu Warszawskiego na Czechosłowację w celu zatrzymania politycznych i gospodarczych reform jest nie tylko powszechnie znany, to zarazem ból głowy wynikający z frustracji generacji rodziców i dziadków reżysera. Jak zaznaczył Mádl, „Vlny” są więc również hołdem dla nich. I co ważne, Mádlowi tak bardzo zależało na tym, żeby „Vlny” były filmem perfekcyjnym, że spieszył się powoli. Kilka lat mrówczej pracy, dokładnych badań źródłowych, setki rozmów z uczestnikami tamtych tragicznych wydarzeń przełożyły się na dzieło doskonałe. W doskonałości ważną rolę odgrywa też scenariusz napisany przez Mádla, w którym zawarte zostały wszystkie trudne pytania. Na kanwie aktualnych wydarzeń na Ukrainie postawione przez reżysera pytania są zarazem bardzo uniwersalne.

Mádl nie zamierzał nakręcić epopei patriotycznej, skupił się na konkretnych wydarzeniach, biorąc na warsztat temat obrony radiowej rozgłośni w stolicy kraju. Duża grupa dziennikarzy Radia Czechosłowackiego próbowała bowiem również w trakcie inwazji obiektywnie referować o sytuacji w ulicach Pragi i w innych częściach kraju. Dla wojsk sowieckich, wspieranych przez zaprzyjaźnione armie Bułgarii, Niemieckiej Republiki Demokratycznej, Węgier i Polski, radio było rzecz jasna ideologicznym centrum wroga. Wartością dodaną filmu są autentyczne postaci, radiowcy, o których bohaterskich wyczynach do tej pory mówiono tylko na lekcjach historii albo w telewizyjnych dokumentach. I umówmy się, akademicki telewizyjny dokument emitowany w mało atrakcyjnej ramówce to nie to samo, co dynamiczny, wciągający film, pozwalający znacznie bardziej utożsamić się z bohaterami na ekranie.

Fot. mat. prasowe

Genialnie, jak zawsze zresztą, spisał się na planie Stanislav Majer, który zagrał jedną z najważniejszych postaci w ówczesnej redakcji zagranicznej radia – Milana Weinera. W postać Jiřego Dienstbiera wcielił się z kolei bliski przyjaciel Mádla, Vojtěch Kotek, a dziennikarkę Věrę Št’ovíčkową zagrała Táňa Pauhofowa. Kiedyś niespecjalnie przepadałem za jej aktorstwem filmowym, takim trochę zbyt teatralnym jak na filmowe standardy, ale ten film zmienił moje podejście do jej talentu.

Pisałem na wstępie recenzji o amerykańskim podejściu Mádla do filmowego rzemiosła. Właśnie na przykładzie losów na pozór delikatnej, ale w środku niezmiernie odważnej Věry Št’ovíčkowej, jej zaangażowania w walce ze złem, które zapłaciła, podobnie jak wiele innych osób, utratą ukochanej posady radiowca i dziennikarza oraz represjami ze strony dyktatorskiego reżimu, Mádl moim zdaniem idealnie trafił w gusta zagranicznego widza. W jego kierunku mruga też reżyser w kilku scenach łóżkowych z udziałem Pauhofowej, jak gdyby zdawał sobie sprawę z tego, że tylko z kompleksową hollywoodzką architekturą „Vlny” będą zrozumiałe dla odbiorcy szukającego w kinie wyłącznie rozrywki. Zrozumiałe dla innego, nie tylko czeskiego odbiorcy, będą też prawdziwie „westernowe” charaktery wszystkich pozytywnych bohaterów filmu, będących w opozycji do zła uosabianego przez agentów STB (policji politycznej w komunistycznej Czechosłowacji).
„Vlny”, które w zeszłym tygodniu weszły do kin w całym kraju, doczekają się też swojej festiwalowej odsłony w naszym regionie – 13 września w ramach Cierlickiego Lata Filmowego. Wydarzenie, które odbędzie się w terminie od 12 do 15 września w Kinie „Wolność” w Cierlicku, organizują Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej w RC, Kongres Polaków w RC i Gmina Cierlicko, a „Głos” jest jednym z partnerów medialnych festiwalu.   





Może Cię zainteresować.