sobota, 18 stycznia 2025
Imieniny: PL: Beatrycze, Małgorzaty, Piotra| CZ: Vladislav
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: The Cure o lękach współczesnego świata | 15.11.2024

W nowym wydaniu Pop Artu recenzja albumu, na który niektórzy tak długo czekali, aż zwątpili. A jednak, brytyjska grupa The Cure zameldowała się po szesnastu latach z nową płytą studyjną. 

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 30 s
The Cure wrócili po 16 latach z nowym albumem. Fot. mat. prasowe
Rok 2024 jak widać i słychać stoi pod znakiem inwazji klasyków rocka, którzy z zakamarków muzycznego niebytu albo bytu poniekąd ograniczonego wrócili w pełni sił. The Rolling Stones znów koncertują, Oasis po reaktywacji do występów się szykują, a to tylko niektóre znaki na niebie mówiące, że starość to jednak też radość. Po szesnastu latach nieobecności w studio nagrań z nową płytą studyjną zameldowała się w listopadzie inna brytyjska legenda – The Cure. „Songs Of A Lost World” brzmi dokładnie tak, jak chcieliby fani formacji skupionej wokół charyzmatycznego wokalisty Roberta Smitha.



Szesnaście lat czekania na następcę „4:13 Dream” (2008) muzycy umilali fanom serią koncertów, w przestrzeni artystycznej byli więc wciąż obecni, tyle że odgrzewając na festiwalach i w salach koncertowych wciąż te same, stare przeboje. Tak było m.in. w 2019 roku podczas występu na Colours of Ostrava, kiedy to miałem okazję zobaczyć grupę w wyśmienitej formie, ale do pełni szczęścia czegoś mi brakowało. Tak, właśnie nowych kompozycji, o których już wtedy Smith z namiętnością opowiadał ze sceny. „Songs of A Lost World” jest kolejnym, już czternastym albumem studyjnym zespołu. Kolejnym rozdziałem w mrocznej, egzystencjalnej układance zbudowanej z myśli o przemijaniu, miłości, końcu świata, w której Smith porusza się z gracją greckiego kierowcy manewrującego turystycznym autobusem w wąskich uliczkach Korfu.

Wybrany na pierwszego singla utwór „Alone” jest idealnym wprowadzeniem w muzyczny świat The Cure. Posępny urok tej piosenki tkwi w typowym zabiegu The Cure – długim instrumentalnym wstępie, w którym słuchacz cierpliwie wyczekując refrenu stopniowo wyłapuje główne wątki melodyczne. I tak jest we wszystkich ośmiu kompozycjach na tym albumie, schematem i rozbudowaniem zbliżonym do „Disintegration” (1989), do którego w twórczości The Cure wracam najchętniej. Już same nazwy piosenek zawartych na najnowszym wydawnictwie dają wiele do myślenia. „And Nothing Is Forever”, drugi utwór w zestawieniu, został jak zawsze efektownie zakurzony brudnymi gitarami, w tym temacie pięknie wypadają jednak również smyczki i klawisze, wprowadzające słuchacza w podniosły nastrój. Klawiszowy wstęp Rogera O’Donnella zdefiniował również ukryty pod numerem 3 „A Fragile Thing”, w którym głos Smitha pojawia się już w 50. sekundzie, co jest rekordem. Chyba ten nietypowy dla The Cure myk sprawia, że ta piosenka brzmi najbardziej neutralnie, przystępnie również dla odbiorców niekoniecznie zakochanych w stylistyce zespołu.

Dużo na tym albumie niepokojących wizji, ubranych w mocną, gitarową ścianę, od której myśli wyśpiewywane przez Smitha odbijają się jak piłeczki do tenisa. Tak dzieje się chociażby w mocnych, gitarowych kawałkach „Warsong” i „Drone:Nodrone”, upiększonych świetną gitarową solówką mojego ulubieńca, Reevesa Gabrelsa, współpracującego w przeszłości m.in. z Davidem Bowie. Dla wrażliwszej części odbiorców są na albumie również wątki miłosne. O miłosnych rozterkach śpiewa Smith w balladzie „I Can Never Say Goodbye”, idealnie łagodzącej brzmienie post-rockowych, apokaliptycznych dwóch utworów z pierwszej linii frontu. The Cure nie pozwalają nam wypocząć również w finale albumu. Monumentalny „Endsong” rozpoczyna się od miarowych uderzeń perkusji Jasona Coopera wplecionej w linię melodyczną gitary basowej Simona Gallupa. Podekscytowani matematyczną wręcz dokładnością, z jaką muzycy budują nastrój w finale płyty, dochodzimy do uniwersum – krótkiego, ale na wskroś frapującego refrenu zamykającego cały, prawie 11-minutowy utwór oraz album.



Gdyby ktoś zapragnął więcej The Cure i to w formie audiowizualnej, zachęcam do obejrzenia dużego koncertu (link powyżej), jaki odbył się 1 listopada w londyńskim klubie Troxy przy okazji wydania nowego albumu, legalnie i darmowo w serwisie YouTube. To zresztą pierwszy i ostatni tegoroczny występ na żywo zespołu, główna trasa koncertowa albumu „Songs of A Lost World” zaplanowana jest bowiem dopiero na przyszły rok. Ale 2025 już niebawem, kiedy słucha się The Cure, czas płynie zresztą jak gdyby szybciej.



Może Cię zainteresować.