Każdy kierownik wnosi do zespołu
kawałek siebie, swoją wizję tańca. Jaka jest ta twoja?
– Chciałbym,
żeby „Olza” zyskała w tańcu więcej swobody, niż dawali jej moi poprzednicy i
nauczyciele, żeby to, co prezentuje na scenie, cieszyło oko i serce. W naszym
repertuarze jest folklor Śląska Cieszyńskiego, a także folklor Polski, Czech i
Słowacji. Ponieważ jesteśmy Polakami, sięgamy po polskie tańce narodowe, ale prezentujemy
też tańce czeskie. Wymagają tego od nas organizatorzy festiwali zagranicznych,
chodzi bowiem o tańce naszego kraju zamieszkania. Do tego dochodzą jeszcze
dynamiczne tańce słowackie. Chociaż mamy tak szeroki zakres, to wszystko
znajduje się w zasięgu naszej ręki. To plus mieszkania na pograniczu trzech
krajów, czego mogą nam tylko pozazdrościć zespoły działające np. gdzieś w głębi
Polski. Ich repertuar jest w związku z tym bardziej ograniczony.
Obejrzałam występ „Olzy” na tegorocznym
festiwalu Maj nad Olzą w Karwinie. Muszę przyznać, że byłam zachwycona. Skąd
bierzecie tak dobrych tancerzy? Przyjmujecie tylko najlepszych?
– My
przyjmujemy do zespołu każdą osobę i z każdą osobą współpracujemy. Co ciekawe, bardzo
rzadko zdarza się, że ktoś zrezygnuje. Wysoki poziom okupiony jest faktem, że
członkowie „Olzy” czasem bardzo długo trenują, zanim wyjdą na scenę. Co prawda
ostatnio czeskocieszyńska „Rytmika” dostarcza nam narybku, ale często
przychodzą do nas ludzie, którzy rozpoczęli naukę w szkole średniej i dotąd nie
mieli styczności z tańcem. Są zespoły, które już po miesiącu pozwalają takiej
osobie zatańczyć przed publicznością. U nas najlepsi kwalifikują się do występu,
powiedzmy, po trzech miesiącach. Inni czekają na ten moment nawet 2-3 lata.
Zespół Pieśni i Tańca „Olza” ma próby w
każdy piątek – w godz. 16.00-18.00 spotyka się grupa przygotowawcza, a w godz.
18.00-21.00 aktualna grupa. Próby odbywają się również w większość sobót w
godz. 8.00-12.00. Taki rozkład prób istnieje w „Olzie” już dziesiątki lat i nic
nie wskazuje na to, że miałby się zmienić. Zespół daje rocznie średnio 10
występów balowych i tyle samo występów na organizowanych w ciągu całego roku
występach i festiwalach. „Olza” jest bywalcem i ozdobą Światowego Festiwalu Polonijnych
Zespołów Folklorystycznych w Rzeszowie, w którym uczestniczy od pierwszej jego
edycji. Ostatni wyjazd, który zespół zaliczył przed obchodami jubileuszowymi,
to udział w ubiegłorocznym festiwalu Eufonie w Warszawie, na którym miał własny
2-godzinny program. Kierownikiem artystycznym zespołu jest Roman Kulhanek, rolę
kierownika organizacyjnego pełni zarząd MK PZKO Olza z prezesem Anną Chodurą.
Ty prowadzisz zespół od prawie 20 lat.
Co robisz, żeby nie popaść w rutynę? Nie odnosisz czasem wrażenia, że wszystko
już było?
– Tę
kwestię poruszałem już wielokrotnie. Rozmawiałem o tym np. z Jarosławem
Świątkiem, kierownikiem baletu Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”, który od pół
wieku tańczy niezmiennie swój taniec chustkowy, podobnie jak „Olza” ma swoje
tańce mieszczan cieszyńskich, których autorką jest nasza założycielka Janina
Marcinkowa. Ich zapis znaleziono w ratuszu cieszyńskim i dziś stanowią kawał
historii tej ziemi. Częścią historii „Olzy” z czasów mojego pokolenia jest z
kolei trojak w choreografii Otto Jaworka. Ja te tańce zachowuję w pierwotnej
postaci, ponieważ przekonałem się, że kiedy próbowaliśmy je zmieniać, czegoś im
brakowało, w efekcie wracaliśmy do tego, co stworzyli nasi przodkowie.
Chustkowy wykonywany przez ZPiT „Śląsk” stał się częścią polskiego dziedzictwa
narodowego. Tak samo taniec mieszczan cieszyńskich jest naszą perełką, srebrem
rodzinnym. Nie mamy więc prawa o nim zapominać. Wręcz przeciwnie, powinniśmy go
przekazywać kolejnym pokoleniom. Jednak takie tańce-legendy to mimo wszystko
wyjątki, które wcale nie świadczą o tym, że „Olza” wciąż tańczy to samo.
W takim razie gdzie poszukujesz czegoś
nowego, żeby zainteresować publiczność, tancerzy oraz samego siebie?
– Inspiracja
przychodzi ze wszystkich stron. Staramy się wyjeżdżać na rozmaite festiwale
folklorystyczne, uwielbiamy słowacką Wychodną, jeździmy do Detvy oraz na
Tydzień Kultury Beskidzkiej. W Wiśle wystarczy spędzić tydzień, żeby poznać
niemal cały świat folkloru. Tegoroczny koncert jubileuszowy będzie efektem tych
wszystkich inspiracji oraz wynikiem mojej fascynacji regionami górskimi. Podoba
mi się dynamizm mieszkańców gór, który przejawia się również w sposobie tańca,
jakże innego od tego, jakiego ja nauczyłem się w „Olzie”, wywijając polonezy i
mazury. Uważam, że folklor górski powinien pozostać autentyczny, nie lubię np.
stylizowanego Podhala. Na jubileuszu zaprezentujemy tańce Beskidu Śląskiego
oraz regionów górskich Czech, Słowacji i Polski.
Czy to oznacza, że powinniśmy nastawić
się bardziej na żywioł i zapomnieć o wyprostowanych sylwetkach tancerzy
poruszających się na scenie z nienaganną precyzją?
– Wyprostowana
sylwetka musi pozostać. Góral chodził zgarbiony, tylko kiedy był chory. Inaczej
nosił się dumnie, z głową do góry. Tak samo tancerze muszą prezentować klasę,
choć na tym koncercie nie poziom będzie najważniejszy, ale wspólne spotkanie na
scenie. Motto naszego programu brzmi „Olza łączy” i będzie stanowić połączenie
wszystkich pokoleń zespołu. Nie będzie tak jak na jubileuszu 60-lecia, kiedy
staraliśmy się pokazać poszczególne dekady tancerzy i każda miała własną
choreografię. W sobotę 28 bm. zatańczymy wszyscy razem bez względu na wiek.
Chcę, żeby udział w tym koncercie był dla wszystkich występujących przyjemnością,
wolną od presji i oczekiwań w stylu „bo to przecież jest »Olza«”.
Jak to będzie wyglądać w praktyce?
Siedemnastolatek zatańczy z siedemdziesięciolatką?
– Dokładnie
tak. Na przykład w chodzonym aktualny członek zespołu Mateo Rucki zatańczy ze
swoją babcią Elżbietą Branną. Niestety, niektórzy byli członkowie przestraszyli
się konfrontacji z obecnymi tancerzami i zrezygnowali z udziału w programie.
Tym większe są moje wdzięczność, podziw i szacunek wobec tych, którzy zostali i
wystąpią z nami na Wzgórzu Zamkowym w Cieszynie. Te osoby
mają do zaproponowania coś, czego nie ma aktualny program „Olzy”. Coś, do czego
dochodzi się latami, kiedy człowiek już w pełni rozumie i czuje to, co śpiewa i
tańczy. W tym miejscu wypada wspomnieć również chórek, który stworzyli byli
członkowie „Olzy”, i który nie tylko będzie stanowić wsparcie dla tancerzy, ale
będzie mieć nawet dwa samodzielne wejścia.
Skoro
wywiad związany jest z jubileuszem, przypomnij może jeszcze w skrócie, co
wydarzyło się w zespole w ciągu ostatnich dziesięciu lat?
– Pierwszym
ważnym wydarzeniem ostatniej dekady było założenie Miejscowego Koła PZKO Olza, do
którego należymy z całym zespołem. Trudno mi jednak mówić o wielkich
osiągnięciach, bo takich nie było. W ciągu ostatnich dziesięciu lat rozwój
„Olzy” zatrzymała przerwa spowodowana pandemią koronawirusa. Do dziś żałuję zmarnowanego tournée po
zaolziańskich Domach PZKO, które przygotowaliśmy z okazji 65-lecia zespołu.
Kiedy został wprowadzony zakaz spotykania się i organizowania imprez, mieliśmy
zaliczone zaledwie trzy występy z zaplanowanych piętnastu. Potem staraliśmy się
nawiązać do punktu, w którym pandemia przerwała naszą działalność, a następnie
rozpoczęły się już przygotowania do obchodów 70-lecia.
Roman Kulhanek uczęszczał najpierw na
próby czeskocieszyńskiej „Rytmiki”, a potem w wieku 13 lat razem z Adamem
Szarowskim zapisał się do „Olzy”. Odtąd przez 32 lata piątek co piątek
przychodzi na próby tego zespołu. Po koncercie 50-lecia, na który wyćwiczył
część tańców, stopniowo, przy współpracy z Adamem Milerskim, przejmował od
kierownika Otto Jaworka stery „Olzy”. Potem przez pewien czas prowadził zespół
razem z Urszulą Szczepaniak. Obecnie robi to sam.
Czy udało się również powrócić do życia
towarzyskiego „Olzy” odbywającego się poza próbami i występami?
– To życie toczy się dalej. Po próbie piątkowej wychodzimy
wspólnie na piwo i omawiamy wszystko, co jest do omówienia. W „Olzie” tak jak
dawniej rodzą się więc przyjaźnie na całe życie, a nierzadko też małżeństwa.
Nadal organizujemy tradycyjne Koncerty Świąteczne w trzynieckiej „Trisii”, na
których oferujemy nasze „olziańskie” pierniki.