wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

Beata Hlavenkowa dla "Głosu" | 03.07.2020

Kiedy robimy w życiu to, co kochamy, wtedy nie patrzymy na zegar sprawdzając, która jest godzina – mówi w rozmowie z „Głosem” Beata Hlavenkowa, kompozytorka, wokalistka, laureatka nagrody „Anioły” Czeskiej Akademii Muzycznej w kategorii artystka solowa za ubiegłoroczną płytę „Sně”.

Ten tekst przeczytasz za 9 min.
Beata Hlavenkowa ze statuetką "Anioła". Fot. ARC

Pochodząca z Wędryni artystka od wielu lat mieszka w Pradze, nie przerwała jednak więzi z naszym regionem, wręcz przeciwnie.

Gratuluję nagrody w kategorii, w której konkurencja była spora. Mam takie wrażenie, że obecnie w czeskiej muzyce karty rozdają właśnie kobiety. Jak pani odbiera to wyróżnienie?

– Dziękuję. Dla mnie to duża nobilitacja, tym bardziej, że w jury „Aniołów” znajduje się wielu opiniotwórczych muzyków, krytyków. Obecnie wydaje mi się, że nie decydują już tylko liczby sprzedanych płyt czy głosy zbierane na kuponach w czasopismach, ale zupełnie inne emocje. W poprzednich edycjach „Aniołów” ta kategoria nosiła nazwę „Piosenkarka Roku”, ale wydaje mi się, że dopiero teraz trafiono z nazwą idealnie. Album „Sně” jest efektem mojej weny twórczej jako kompozytorki, wokalistki, ale niemniejszą zasługę w całym procesie tworzenia ma też Oskar Török, słowacki trębacz jazzowy. To skądinąd moje drugie „anielskie” laury, wcześniej, w 2013 roku zostałam wyróżniona za płytę „Theodoros” w kategorii „Blues i Jazz”.

Po przeważnie instrumentalnych projektach zdecydowała się pani na nagranie albumu z piosenkami i co najważniejsze – zaśpiewanymi osobiście. Co było impulsem do podjęcia tej kluczowej chyba dla pani kariery decyzji?

– Pozwolę sobie nieco zmienić pytanie. Nie co, ale kto był impulsem. I od razu zdradzę, że osobą, która definitywnie przekonała mnie do śpiewania, był brytyjski muzyk, wokalista i kompozytor David Sylvian. W alternatywnych kręgach muzycznych Sylvian uchodzi za postać kultową. Dla mnie to jeden z najlepszych wokalistów o niepowtarzalnej barwie głosu, tym bardziej cenię sobie jego wskazówek. Wszystko zaczęło się od tego, że słyszał moją płytę „Theodoros”. Byliśmy w kontakcie i pewnego razu usłyszałam: „A w zasadzie to dlaczego nie chcesz sama śpiewać? Warto spróbować”. Pomyślałam, że jeśli mówi to ktoś taki, jak David Sylvian, to trzeba pójść za ciosem. Nie tylko jednak Sylvian długo przekonywał mnie do śpiewania. Wiele zawdzięczam też Pavli Fendrichowej, znakomitej piosenkarce, dyrygentce i trenerce wokalnej, kobiecie z niesamowitą energią życiową. Oni, a także mój mąż, gitarzysta Patrick Karpentski, poprowadzili mnie we właściwym kierunku. Patrick zatroszczył się na płycie „Sně” o kwestie techniczne związane z liniami wokalnymi, nagrał swoje partie gitarowe, wymuskał wszystko do perfekcji, był też współproducentem płyty. Każdy muzyk od czasu do czasu przeżywa chwile zwątpienia, ale w otoczeniu przyjaciół łatwiej pokonuje się ewentualne przeszkody.

Czy ostatnie wydarzenia związane z pandemią koronawirusa wpłynęły w jakiś sposób na pani plany artystyczne?

– Na plany artystyczne tak, ale na moją codzienną pracę raczej nie. Na początku skusiłam się na koncert na żywo w wersji streamingowej z własnego domu, ale szybko zdałam sobie sprawę z tego, że w tym kierunku podążają teraz wszyscy i przyhamowałam. Kwarantanna nie miała jednak negatywnego wpływu na moją kondycję psychiczną. Mam tyle spraw do załatwienia, tyle projektów do zrealizowania, że brakuje mi czasu na biadolenie. Udzielam się m.in. jako wykładowca na Uniwersytecie Nowojorskim, którego jedna z filii znajduje się w Pradze. W czasach pandemii, podobnie jak reszta nauczycieli, prowadziłam zajęcia zdalnie i było to wielka próba dla wszystkich. Ten czas wykorzystałam również na relaks. Przeczytałam m.in. świetną autobiografię Paula McCartney’a, odkrywałam urocze zakątki w pobliżu miejsca zamieszkania, w Černošicach.

Na jakim etapie jest pani muzyka do filmu Davida Ondříčka, „Zátopek”? Przyznam się, że z niecierpliwością czekam na premierę w kinach.

– Do końca lipca muszę wszystko sfinalizować. Premiera obrazu z powodu epidemii została przesunięta na 2021 rok, ale wszystko musi zostać zapięte na ostatni guzik już tego lata. Myślę, że do kin trafi bardzo wartościowy film, który może zainteresować nie tylko fanów fenomenalnego biegacza Emila Zátopka. Warstwy muzycznej sama nie chciałabym jeszcze oceniać, to muszą ocenić odbiorcy.

Proszę niemniej uchylić rąbka tajemnicy. Ja stawiam na bardziej dynamiczny, optymistyczniejszy klimat, niż w przypadku pani, skądinąd świetnej, poprzedniej ścieżki do dwuodcinkowego serialu „Dukla 61”. Na myśl przychodzi mi kompozytor Vangelis i jego „Rydwany ognia”. Stąpam po cienkim lodzie?

– Nie tylko pan skusił się na takie porównanie. Żartem zaczepił mnie właśnie w kontekście Vangelisa, którego twórczości raczej nigdy specjalnie nie śledziłam, reżyser David Ondříček, sugerując, że fragmenty muzyki w filmie „Zátopek” mogłyby luźno nawiązywać do stylu tego greckiego kompozytora. Odpowiem w ten sposób: to będzie muzyka Beaty Hlavenkowej. Myślę, że słuchacze i widzowie filmu od pierwszych tonów rozpoznają mój autorski styl. Będzie na pewno mniej smutna, niż w dramacie z górniczego środowiska „Dukla 61”. Muzyka nigdy nie powinna jednak zdominować filmu. Zadanie kompozytora polega na tym, żeby naszkicować muzyczne tło do obrazów. Odzwierciedliłam chociażby niepowtarzalny styl biegania Emila Zátopka. Znawcy tematu twierdzą, że mistrz biegał w interwale kroków 184-198 za minutę i ja starałam się ten fakt uwzględnić w frekwencji bitowej kompozycji.

Komponuje pani wyłącznie w domowym zaciszu, czy pomysły rodzą się w głowie również w innych miejscach, na przykład za kierownicą samochodu?

– W samochodzie wolę słuchać innych głosów. W zasadzie obcej muzyki słucham głównie w czasie podróży samochodem, co zdarza się bardzo często. Ostatnio jechałam na warsztaty do Tišnowa i w samochodzie słuchałam cudownego albumu „Sky Blue” Marii Schneider. Wróciłam po przerwie do tej muzyki i znów byłam zachwycona tym, w jaki sposób artystka podchodzi do aranżacji. Zresztą w przeszłości z jej pomysłów zadowolony był sam David Bowie, a więc to o czymś świadczy. Dotarłam na miejsce zrelaksowana, pomimo iż mój samochód skakał po słynnej autostradzie D1.

Płytę „Sně” zamyka piosenka „Zapomniane” zaśpiewana po polsku. Czy tworząc ten piękny temat myślała pani o Wędryni, miejscu urodzenia?

– Ta piosenka znalazła się już na albumie „Scintilla” z 2015 roku, zaśpiewana w norweskim dialekcie przez piosenkarkę Julię Dahle Aagård. Na potrzeby płyty „Sně” polski tekst napisała pochodząca z Trzyńca Dorota Barowa. Chciałam, żeby płyta kończyła się właśnie takim pięknym polskim akcentem, bo lubię dźwięczność polszczyzny. Jestem Czeszką, ale mam polskie korzenie, jak wielu ludzi ze Śląska Cieszyńskiego. Z przyjemnością słucham też polskiej muzyki w wykonaniu takich artystów, jak Aga Zaryan, Mieczysław Szcześniak czy Kayah. Konsultowałam tekst „Zapomniane” z Renatą Putzlacher, która stwierdziła, że to nie jest czysta, literacka polszczyzna, bo są tam elementy zapożyczeń z czeskiego, ale właśnie ten fakt spodobał jej się najbardziej. Usłyszała w tej piosence genius loci Śląska Cieszyńskiego. Mieszkam w Pradze i wielu moich czeskich znajomych mówiło mi, że polszczyzna jest bardzo plastyczna i piękna. W czasach Eternal Seekers polski tekst piosenki sprezentował nam poeta Bogdan Trojak pochodzący zresztą też z Wędryni. Na płycie „Baromantika” Lenki Dusilowej znajduje się z kolei utwór „Wspomnienie” napisany wspólnie z Lenką do słów Dorki Barowej,

Po pandemii świat kultury wraca do względnej normalności. Kiedy i gdzie będziemy mieli okazję usłyszeć panią w naszym regionie?

– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to 13 września zagram z Oskarem na koncercie w Ostrawie w ramach Festiwalu Świętowacławskiego. Na 4 października został wstępnie zaplanowany występ w Czeskim Cieszynie z zespołem Kapela snů (Grupa marzeń – przyp. JB). Będę gościem festiwalu „Na granicy”. Mam nadzieję, że wszystko wypali, bo ostatnie miesiące przyzwyczaiły mnie do tego, że świat zmienia się jak w kalejdoskopie. Oprócz koncertów na żywo chciałabym się też skupić na pracy nad nową płytą. Oskar Török jest wprawdzie muzykiem bardzo rozchwytywanym, współpracuje z wieloma muzykami, chociażby z Wojtkiem Mazolewskim i Leszkiem Możdżerem, ale nasze plany nie ścierpią zwłoki. Chcemy nagrać w całości instrumentalną płytę nastawioną m.in. na zagraniczny rynek. Pracy jest przede mną sporo, ale kiedy robimy w życiu to, co kochamy, wtedy nie patrzymy na zegar, aby sprawdzić, która jest godzina. Myślę też, że po dobrze wykonanej pracy relaks smakuje podwójnie.

Janusz Bittmar



Może Cię zainteresować.