czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Zbrodnie śmieszne do łez | 20.06.2020

Po trzech miesiącach teatralnej posuchy wymuszonej przez niesprzyjającą sytuację epidemiologiczną aktorzy Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego stanęli wreszcie przed publicznością. W czeskocieszyńskim teatrze odbył się przedpremierowy pokaz sztuki Beth Henley „Zbrodnie serca” w reżyserii dyrektora Teatru Cieszyńskiego, Petra Kracíka.

Ten tekst przeczytasz za 4 min.
"Zbrodnie serca" w reżyserii dyrektora Teatru Cieszyńskiego, Petra Kracíka. Fot. KARIN DZIADEK

Pierwsze po koronawirusowej przerwie przedstawienie odbyło się w warunkach obostrzonego reżimu sanitarnego, który obowiązuje w powiecie karwińskim w związku z ogniskiem COVID-19 w Kopalni Darków. – Liczba osób na widowni nadal ograniczona jest do stu, co drugie miejsce musi zostać puste, nie można też zajmować wszystkich rzędów – poinformowała nas jeszcze przed przedpremierą kierownik literacka Sceny Polskiej, Joanna Wania. Mimo to w piątek widzowie nie pozajmowali nawet tych zezwolonych stu miejsc. Do tych, którzy się jednak zjawili, kierownik Sceny Polskiej, Bogdan Kokotek tak powiedział: – Bardzo się cieszymy, że zdecydowaliście się przyjść, wymaga to bowiem pewnej dozy odwagi. Jak państwo wiecie, teatr nie istnieje bez widza, jesteśmy więc szczęśliwi, że możemy się z państwem spotkać. „Zbrodnie serca” w reżyserii dyrektora naszego teatru to komediodramat. Jeśli więc maseczka będzie wam przeszkadzać w śmiechu, to przez chwilę możecie ją odchylić. W ciemności nikt tego nie zauważy – żartował Kokotek.

„Zbrodnie serca” w wykonaniu aktorów Sceny Polskiej rzeczywiście nieraz wymagały uchylenia maseczki. W spektaklu było wiele dowcipnych momentów zarówno dzięki dynamicznym dialogom, jak i grze aktorskiej. Tu ukłony kieruję zwłaszcza do kobiecej części obsady, uważam bowiem, że wszystkie cztery główne bohaterki były w swoich skądinąd bardzo charakterystycznych rolach rewelacyjne. Natomiast wręcz fascynujący był sposób, w jaki Babe (Joanna Litwin) relacjonowała wydarzenia poprzedzające własnoręczne oddanie strzału w brzuch męża. W moim przekonaniu już tylko ze względu na tę scenę warto było obejrzeć to przedstawienie. Komiczne, często absurdalne dialogi są tak naprawdę tylko przykrywką dla o wiele głębszych życiowych prawd, enzymem, który pozwala widzowi strawić ową kumulację tragedii dawnych i obecnych, nieprzebaczonych i niezapomnianych.

Należy bowiem mieć na uwadze, że mamy do czynienia ze sztuką o zbrodniach i że zbrodnie w tytule w połączeniu z sercem nie są przypadkiem. Zbrodnie serca należą bowiem do tych najgorszych. Potrafią nie tylko zniszczyć ciało, ale także ciąć do żywego, w nieskończoność, serce i duszę. Zbrodnią jest więc nie tylko próba zabójstwa męża Babe, która doprowadza do spotkania sióstr Magrath, czy samobójstwo matki będące konsekwencją opuszczenia jej przez męża. Zbrodnią są również kłamstwa Meg względem Dziadziusia o jej świetlanej przyszłości w Hollywood, zbrodnią jest zapomnieć o 40. urodzinach Lenny, która jako jedyna tak naprawdę troszczy się o wszystko, i wreszcie zbrodnią było mieć „aż dwanaście aniołków naszytych na halce, kiedy pozostałe siostry miały tylko po trzy”.

Chociaż ktoś mógłby powiedzieć, że w „Zbrodniach serca” jest czasem zbyt wiele babskiego krzyku i pisku, że bohaterkami kierują niskie pobudki, to w ostatecznym rozrachunku chodzi o sztukę bardzo głęboką. Czy mama rzeczywiście chciała siebie zabić, czy może bardziej męża, który ją opuścił? Czy powiesiła rudego kota, bo go znienawidziła, czy po prostu bała się sama umierać? Kiedy Babe zadaje te wszystkie pytania zaplątana w sznurze przyczepionym do żyrandolu, na widowni robi się smutno i cicho jak makiem zasiał.

W sytuacji, gdy jedno nieszczęście goni drugie (te przeze mnie opisane to tylko mała próbka), widz nie spodziewa się pomyślnego zakończenia. A jednak „Zbrodnie serca” kończą się happy endem. Tym szczęśliwym zakończeniem jest uświadomienie sobie więzi, jaka łączy siostry Magrath mimo wszystkich dawnych i świeżych urazów. Jakkolwiek lubię szczęśliwe zakończenia, nie daje mi spokoju myśl, czy śmieszny spektakl o ponurych rzeczach nie powinien się kończyć równie śmiesznie i ponuro zarazem? A jak wy sądzicie? Polecam premierę „Zbrodni serca” 5 września w Teatrze Cieszyńskim.

 



Może Cię zainteresować.