Ponad trzydzieści lat na scenie, platynowe płyty w karierze, rzesze wiernych fanów, a mimo wszystko wciąż można jeszcze przeżyć ten pierwszy raz… Polska formacja rockowa IRA po raz pierwszy w karierze zagrała w Czechach, a dokładnie w sobotę na Dolańskim Grómie w Karwinie. Po koncercie udało nam się porozmawiać z wokalistą i liderem grupy Arturem Gadowskim.
To chyba wasz pierwszy w karierze koncert w Republice Czeskiej. Dobrze mówię?
– Tak, to prawda. Myślę, że był to udany koncert, przynajmniej tak nam się wydawało.
Daliście czadu, nawet mniej rockowe utwory z waszego repertuaru zabrzmiały mocniej w wersji koncertowej. Mam wrażenie, że po powrocie do normalności z pandemicznej klatki koncerty to dla artystów właśnie taka świetna terapia. Bałeś się, że ten świat sprzed pandemii już nie wróci?
– Oczywiście, że się tego bałem. Obawiałem się, że ludzie nie będą chcieli przychodzić na koncerty, że strach przed zakażeniem będzie silniejszy od muzycznej pasji. Tymczasem widzę, że jest zupełnie odwrotnie. I my, i publiczność spragniona jest koncertów. To nas bardzo cieszy. Myślę, że powoli wracamy do tego stanu sprzed pandemii i to dla muzyki bardzo istotna wiadomość.
Możecie się posiłkować w miarę świeżym wydawnictwem – płytą „Jutro” wydaną w zeszłym roku. To chyba też wartość dodana podczas trasy koncertowej, bo można grać nowe kawałki, a nie tylko odgrzewać, jakkolwiek to zabrzmi, stare utwory, często znane przez fanów na pamięć…
– Jasne. Tamta płyta została częściowo stworzona w czasie pandemii i wydana w okresie panowania koronawirusa, więc były dziwne sytuacje z tym związane. Ale właśnie fajnie jest, że teraz te nowe piosenki możemy grać na koncertach.
Cały wywiad ukaże się w piątkowym drukowanym „Głosie”.