Czasem mnie przeraża,
jak tak zwanym osobom tolerancyjnym brakuje szacunku i – no właśnie, tolerancji
– wobec postaw i przekonań innych. I jak kobiety potrafią sobą pogardzać. Jak
stwierdziła jedna moja znajoma: „Kobieta kobiecie wilkiem”.
Ostatnio natrafiłam na Facebooku na prześmiewczy wpis pewnej internautki. Pani Katarzyna postanowiła wyśmiać inną kobietę, która pozwoliła sobie przywiązać do wózka z niemowlęciem czerwoną kokardę. Przyznam, że najpierw się nie połapałam, o co chodzi i dopiero z komentarzy pod postem zrozumiałam, że czerwone kokardy wiesza się rzekomo po to, aby ktoś na dziecko nie rzucił uroku.
Nie wierzę w przesądy i nie wiązałam nigdy czerwonych kokard do wózka, ale to nie znaczy, że muszę wyśmiewać kogoś, kto kokardkę wiąże. Komu tym przeszkadza? Kogo to obraża, gorszy, komu to uprzykrza życie?
Znam pewną powieściopisarkę, która dużo miejsca na swoim profilu poświęca wyśmiewaniu i obrażaniu tych kobiet, które pozwolą sobie choćby na kulturalną krytykę prezentowanych w jej książkach treści. W jej mniemaniu są to kobiety „kościółkowe”, a zatem gorszej kategorii i w ogóle zacofane, które przez tę swoją „kościółkowość” i zacofanie nie mają żadnego poczucia humoru i nie zasługują na to, aby z nimi dyskutować. Zresztą – wcale jej nie zależy, aby kupowały jej książki, bo co jej tam po paru złotych!
Obserwując to wszystko, widzę jedno: tolerancja w rozumieniu niektórych oznacza, że pewne poglądy i symbole każdy ma obowiązek lubić (na przykład tęcze i błyskawice), jeżeli natomiast sam nie jest „tęczowy” lub „błyskawicowy”, ale „kokardkowy”, a może nawet „kościółkowy”, to każdy ma prawo do woli go obrażać.
Takie bywają te „strefy wolne od nienawiści”.