Według rumuńskiego religioznawcy Mircea Eliadego, człowiek
jest istotą religijną – homo religiosus. Ponieważ z religią automatycznie wiąże
się kult, jest również istotą celebrującą różne wydarzenia – zarówno o
charakterze stricte religijnym, jak i zupełnie świeckim.
Celebracja ta zaś odbywa się cyklicznie, w związku z czym co roku, zwykle pod tą samą datą, znajdujemy w kalendarzu te same święta. Nasi przodkowie uznali bowiem, że wystarczy, kiedy w 365-dniowym cyklu będziemy sobie przypominać to, co dla naszego życia jest rzeczywiście istotne.
Nie wiem, czy mieli rację. Takim dniem, które od 1954 roku jest celebrowane w mniejszym lub większym stopniu na całym świecie, jest np. Międzynarodowy Dzień Dziecka. W tym dniu organizowane są obchody w wielu naszych miastach. Specjalnie z myślą o dzieciach zjeżdżają na rynki zaproszeni goście – są karuzele, magia, koncerty, konkursy. W tym dniu wszyscy zdają się pamiętać o rozrywce i wyżyciu kulturalnym dzieci.
Na co dzień, niestety, nie zawsze tak jest. Przekonałam się o tym ostatnio, kiedy razem z rodziną poszliśmy do parku botanicznego na praskiej Troi i przy wejściu zobaczyłam cennik. Bilet dla osoby dorosłej kosztował 200 koron, dla seniora powyżej 60. roku życia, czyli często osoby pracującej i dobrze zarabiającej 75 koron, dla seniora powyżej 70. roku życia 1(!) koronę, a dla dziecka od 3 lat, uwaga, koron 100. Gdyby chodziło o „wesołe miasteczko”, którego główną klientelę stanowią dzieci i to one tak naprawdę korzystają z tych wszystkich atrakcji, a nie towarzyszący im rodzice i dziadkowie, byłabym w stanie zrozumieć taką politykę cenową.
Nie rozumiem natomiast, czemu park botaniczny zdecydował się akurat zarabiać na przedszkolnych maluchach i dziatwie szkolnej. Czy naprawdę dla nas jako społeczeństwa nie ma znaczenia, że przebywanie wśród kwiatów, krzewów i roślin (ale też w muzeach, zamkach, galeriach) rozwija nasze dzieci? Wiadomo, rodzice, dla których jest to ważne, zapłacą. A pozostali? Czy nie zawrócą sprzed kasy?