Dosłownie
kilka dni przed atakiem Rosji na Ukrainę skończyłam pisać nową powieść.
Historyczną, mocno osadzoną w realiach 1939 roku. Aby dobrze się do tego przygotować,
przeczytałam sporo książek z gatunku literatury faktu oraz wspomnień Polaków,
którzy wówczas uciekali przed wojną.
Miałam nadzieję, że to, o czym piszę, nigdy już się nie wydarzy w naszej części Europy. A dokładniej mówiąc – w ogóle nie przyszło mi do głowy, że mogłoby się w dzisiejszych czasach wydarzyć. Teraz codziennie stwierdzam, że choć czasy się zmieniły, choć od początku tamtej wojny upłynęły 82 lata, historia się powtarza. Tak bardzo, aż to budzi trwogę.
Czytałam i pisałam o matkach pośpiesznie pakujących dorobek życia do kilku walizek lub tobołów i wyruszających w nieznane. O zakorkowanych drogach, po których uciekali ewakuujący się ludzie, o porzuconych samochodach, którym zabrakło paliwa. Bardzo podobne sceny opowiadał mi kilka dni temu mieszkaniec Olbrachcic, który przywiózł z Ukrainy rodzinę kolegi.
Czytałam i pisałam o bombardowaniu pociągów ewakuacyjnych i szpitali, o niemieckich żołnierzach ostrzeliwujących z samolotów uciekających cywilów. Teraz czytam w Internecie o rosnącej liczbie rosyjskich ataków na szpitale, o ostrzeliwaniu korytarzy humanitarnych.
Czytałam i pisałam wreszcie o uchodźcach nocujących na dworcach, oczekujących na dalszy transport w bezpieczne miejsce. Teraz oglądam podobne zdjęcia z ostatnich dni. Jedyna różnica to ta, że wówczas byli to Polacy, teraz są Ukraińcy. Ale narodowość nie ma znaczenia, w obu przypadkach chodzi przede wszystkim o matki z dziećmi, o ludzie, którzy nie chcieli żadnej wojny.
Co gorsza, nawet miejsca, w których to wszystko się działo i obecnie dzieje, są praktycznie te same. Polska ludność, która w pierwszych dniach wojny ewakuowała się przed Niemcami na wschód, m.in. w okolice Lwowa, po zajęciu wschodniej części Polski przez Rosjan 17 września 1939 roku wracała pośpiesznie w rodzinne strony. Przemierzała niemal te same szlaki, które obecnie przemierzają opuszczający swoje domy Ukraińcy.
Mam nadzieję, że nie będzie już kolejnych analogii.