Czytam kronikę mojej wsi. Był rok 1945. 18 lutego przypadała
wtenczas pierwsza niedziela Wielkiego Postu. Gospodarze przynieśli mąkę, a
wypiekaniem hostii miała się zająć żona kościelnego. Tymczasem zbliżał się front.
W Strumieniu bomba zabiła młodego wikarego, księdza Emila. Pochodził z mojej
wsi. W kronice zapisano, że jego śmierć starano się jak najdłużej ukryć przed
matką, „bo go niezmiernie kochała”.
Działania wojenne przybierają na sile, artyleria radziecka ma swoje stanowisko blisko zamku. Jeden z pocisków spada niedaleko kościoła. Zabite zostają konie żołnierzy niemieckich stacjonujących w domu Józefa. Pocisk rani jego córkę, Małgosię. Była sama w domu, reszta rodziny biegła na probostwo, żeby się schronić w piwnicy. Umrze parę dni później w szpitalu sióstr elżbietanek.
Nad domami zaczynają krążyć samoloty. Jeden z nich zrzuca bombę, nikt nie zginie, ale pozostanie wielki lej, a w kościele wypadnę wszystkie szyby.
Mężczyźni, którzy nie podpisali volkslisty, boją się o swoje życie. Jeden z nich ukrywa się w wieży. Niemcy przegrywają, ale wciąż są groźni. Wyzwoliciele też budzą lęk.
25 marca, podczas mszy niedzielnej proboszcz poświęcił palmy, a w Wielką Środę pojechał do chorych. W Wielką Sobotę była msza, ale procesji nie organizowano, trwały naloty.
W dniu Zmartwychwstanie kościół był pięknie udekorowany. O ósmej odprawiona została pierwsza msza, a o piętnastej suma. Tego dnia w drodze do kościoła zginęła młoda dziewczyna, Genowefa. Mieszkała pod Brzezówką. Trafił ją pocisk wysłany przez jeden z rosyjskich czołgów.
***
Czytam kronikę mojej wsi.
Tamta Wielkanoc przeszła do historii. Wszystko, co złe, minęło. Na koniec spisano przeżycia i odnotowano zdarzenia, żeby pozostały w pamięci. Życie toczyło się dalej.
Jest rok 2021.
Znów Wielkanoc. Ona także przejdzie do historii. Życie potoczy się dalej.
Niech więc zabrzmią z mocą dzwony ogłaszające zwycięstwo życia nad śmiercią, światła nad mrokiem, radości nad niepokojem, nadziei nad zwątpieniem.
Niech zabrzmią.
***
Niedawno zapytano mnie, jakiego słowa najbardziej nie lubię. Odpowiedziałam: – Koniec.
Nie lubię zakończeń i pożegnań, tymczasem piszę właśnie pożegnalny felieton. Ostatni.
Moje pierwsze „słowa z kapelusza” zostały opublikowane we wrześniu 2017 roku. Zatytułowałam je: „Na dobry początek”. Od tego czasu wyjęłam z kapelusza dla Państwa 104 364 słowa. Teraz kapelusz zdejmuję. W Wielkanoc. Kłaniam się nisko, głęboko, z wdzięcznością. I dziękuję. Za to, że mogłam opowiedzieć, co noszę w sercu i co zaprząta mój umysł. Za to, że zostałam serdecznie przyjęta. Redaktorowi naczelnemu za to, że zaprosił mnie do współpracy, że niczego nie narzucał. Zaufał. A także za to, że on i jego ekipa dopieszczali każdy mój tekst ilustracją, która współbrzmiała ze słowem. Tomku, dziękuję. Z serca.
A moim Czytelnikom podaruję ostatnie słowo. Pierwszy felieton przyniósł je także.
Powtórzyłam to słowo w rozmaitej formie w prawie dwustu felietonach, prawie dwieście razy.
Miłość.
Bo ona jest najważniejsza. Jedyna, cierpliwa, przebaczająca, pokorna i łaskawa. Wszystko przetrzyma, we wszystkim pokłada nadzieję. Aż do końca.
Joanna Jurgała-Jureczka