Siadał przy stole w Śmiełowie. Gospodarze mieli sporą gromadkę
dzieci, przyglądał się im i zachwycał światem, który otaczał gościnny pałac.
Wielkopolska dała mu schronienie, tu udawał, że jest kimś innym. Przyjęto go
jako Adama Mühla, domowego nauczyciela. A tymczasem podobno spieszno mu było do
powstania, do Warszawy, gdzie ważyły się losy Polski.
Nigdy tam jednak nie dojechał.
Jedni mówili, że zatrzymało go sielankowe życie, które potem opisał w „Panu Tadeuszu”. Inni, że zablokowały go piękne, wpatrzone w niego z zachwytem oczy kobiet. Jeszcze inni, że próbował wyjechać, ale mu nie pozwolono.
Chciał się przeprawić powozem, już nawet był blisko granicy. Żołnierz zapytał, dokąd jedzie, trzeba było zawrócić. Chciał przepłynąć rzekę. Razem z nim był hrabia Aleksander Potocki. Potocki znalazł się na drugim brzegu, Mickiewicz został. Tłumaczył potem, że nie dał rady. Dziwiono się, przecież mówił, że świetnie pływa.
Nie wszyscy uwierzyli, że jest Adamem Mühlem, nauczycielem. Pruski oficer rezydujący w Śmiełowie mówił: – Ten pan wygląda na księdza.
Z Warszawy dochodziły coraz bardziej ponure wieści, powstańcy przegrywali. Adam Mickiewicz był coraz smutniejszy, coraz bardziej zamyślony i melancholijny. Podobno nawet chciał popełnić samobójstwo, ale – jak sam powiedział po latach – odwiodła go od tego zamiaru myśl, że gospodarze mieliby z tego powodu kłopoty.
Lekarstwem mogła stać się kobieta wrażliwa, piękna, delikatna i utalentowana. Za taką uważała się Konstancja Łubieńska herbu Junosza. Mąż i pięcioro dzieci absorbowały ją ogromnie, ale poeta jeszcze bardziej. Chciała dla niego porzucić dom, tej ofiary jednak nie przyjął. Za to przyjął pieniądze i to niemałe, bo później, kiedy już zamieszkał w Paryżu, wpłacała na specjalne konto znaczne sumy. To było konto na jego nazwisko. Mówiono, że „widział ją i opisywał”, kiedy tworzył „Pana Tadeusza”. Pewnie nie marzyła o roli, jaką kazał jej tam odegrać. Była to rola podstarzałej kokietki, Telimeny.
Nie tylko ona kochała wieszcza. Prawie wszyscy go kochali, uwielbiali, podziwiali i słuchali. Razu pewnego przykuł uwagę nawet służącego, który z półmiskiem zastygł bez ruchu. Adam Mickiewicz, na ogół milczący, nie milczał. Opowiadał. A jego opowieść była przejmująca, dramatyczna i zajmująca. Dotyczyła zdarzenia odmalowanego tak plastycznie, że towarzystwo przestało jeść, przy stole zaległa pełna napięcia cisza. Co dalej? Oto wszyscy znaleźli się razem z poetą nad przepaścią, kolejny krok mógł być ostatnim… I…?
– I taki miałam sen, drodzy państwo – zakończył niespodziewanie lekko, wziął widelec, by spokojnie sięgnąć po pieczyste.
Wszyscy odetchnęli. Służący z ulgą odłożył półmisek.
Nic się nie stało, a jednak stało się wiele. Był wśród nich Poeta.
Śladów Mickiewicza w Wielkopolsce szukał z benedyktyńską cierpliwością ojciec Józefat Ostrowski, z urodzenia: Stanisław Krystyn Aleksander hrabia Rawita herbu Rawicz. Bibliofil, zakonnik, bibliotekarz i historyk opisał między innymi wszystko, co dotyczyło pobytu narodowego wieszcza, którego nazwał „królem polskich poetów”. Napisał, jak śpieszno mu było w 1931 roku do powstania, do Warszawy, kiedy ważyły się losy Polski. Napisał, że nigdy tam nie dojechał. Nie zdążył.
We wrześniu 1939 roku Józefat Ostrowski dojechał do Warszawy, kiedy znów ważyły się losy Polski. Zdążył. Jaką cenę zapłacił za swoją gorliwość, opowiem w kolejnym felietonie.