Słowa z kapelusza: Inny świat
po 22.7.2019Joanna Jurgała-Jureczka
Dawno, dawno temu, kiedy mały fiat był spełnionym marzeniem młodego małżeństwa, wybrało się ono z małym Piotrusiem nad morze. 
Piotruś był dzieckiem ruchliwym i absorbującym. A jego młodzi, spełniający swoje kolejne marzenia rodzice założyli, że podróż maluchem na drugi koniec Polski, a potem na tak zwane wczasy zorganizowane będą dowodem na to, że małe dziecko życia nie dezorganizuje. Ot, urodziło się i wszystko będzie, jak było. I tak, jak kiedyś wypoczną, pozwiedzają – beztrosko, bezstresowo i cudownie.
Schody zaczęły się w Łodzi, bo w Łodzi Piotruś się obudził. Była jeszcze głęboka noc, a on zakomunikował, że natychmiast potrzebny jest nocnik. A nocnik był na dachu razem z innymi bagażami, bo jak wiadomo, w małym maluchu mało się mieściło.
– Jasna cholera – powiedział tatuś, a mamusia przekonywała synka, że teraz nocnik jest poza zasięgiem, żeby wytrzymał, że jeszcze tylko pół godzinki, maleńko, dopóki nie wyjadą z dużego miasta, bo tu są samochody i nie można… Piotruś protestował, tatuś Piotrusia maksymalnie skupiony, wyciskał z malucha ostatnie poty. Kiedy w końcu znaleźli się w jakimś szczerym polu i szczerze przestraszeni ponagleniami synka, w popłochu uwolnili nocnik z przywiązanego do dachu bagażu, Piotruś usiadł na nim i powiedział: – Jednak nie. Pomyliłem się.
Dwa dni później mamusia Piotrusia pisała w liście do rodziny, że spróbują jakoś przetrwać. Jeszcze dwanaście dni – wzdychała udręczona, bo beztroskie i bezstresowe wczasy z małym dzieckiem pozostały w sferze marzeń. Dziś tamten Piotruś ma dwadzieścia kilka lat. Marzy o własnym szczęściu. I o dziecku, które mu cudownie zdezorganizuje życie. Bo kiedy ono się na świecie pojawi – świat będzie inny.
***
Marta i Andrzej dbali o estetykę. Mieli nowoczesne mieszkanie, nowoczesne meble i nowoczesne poglądy. Mieszająca z nimi babcia jadła nieelegancko. Była nieporadna, wciąż coś jej się wylewało, coś spadało, coś się rozpaćkało. Nieestetycznie. Więc w rogu pokoju przygotowali dla niej specjalny stolik, krzesło z podpórkami. Tam nie dawano eleganckich nakryć i obrusów, żeby babcia tego nie zapaskudziła.
Julia, córeczka Marty i Andrzeja razu pewnego po obiedzie grzecznie podziękowała i odeszła od stołu. Przyniosła klocki lego i zaczęła coś budować. Tatuś zapytał:
– Co robisz, kochanie?
–Buduję takie stanowisko, jak ma babcia. Dla was, kiedy będziecie starzy.
Julia budowała dla nich świat. Bo taki świat jej pokazali.
***
– Wasz syn jest inny – pani ordynator zaprosiła szczęśliwych rodziców dopiero co szczęśliwie urodzonego Filipa do swojego gabinetu. Jego ojciec – Tadeusz Woźniak, muzyk, kompozytor, który wyśpiewał kultowego „Zegarmistrza światła” – wydał niedawno nową płytę. Dobry, owocny rok. I na deser Filip.
A tu się okazało, że Filip ma zespół Downa. Zaskoczenie. Nieszczęście? Dramat?
Kiedy piszę ten felieton, jestem w drodze do Mikołajek. Tam zaplanowano pierwszą część tegorocznego „Lata z książką”. Jedna z osób, z którą będę rozmawiać, to właśnie on. Ojciec Filipa. Ten, którego nazywają „Zegarmistrzem”, bo jego przebój znamy prawie wszyscy. Więc słucham „Zegarmistrza” i „Hej, Hanno”, nucę: „lubię śpiewać, lubię tańczyć, lubię zapach pomarańczy…”. I czytam wywiad-rzekę z artystą. O sukcesach, o porażkach, o życiu. I o tym, jak mówi o Filipie. To o nim i dla niego napisał i wyśpiewał wzruszającą „Mamelę” – piosenkę o synu z zespołem Downa, który mamelą nazwał swoją matkę.
Zapytam go, jak to się stało, że dziecko pokazało mu inny świat. Szczęśliwy.