Słowa z kapelusza: Prezent ślubny
ni 19.7.2020Joanna Jurgała-Jureczka
Daisy znaczy stokrotka, perełka. Bardzo piękne, prawda? No więc Daisy… (a właściwie Maria Teresa Oliwia) pochodziła z Anglii. Kochała kwiaty. Sama też była kwiatem rozkwitającym. 
Była śliczna i wysoko urodzona, atrakcyjna i mądra. Hans należał do jednego z najbogatszych arystokratycznych rodów niemieckich. Był sekretarzem ambasady w Londynie. Poznali się i kilka miesięcy później ogłoszono podczas balu maskowego ich zaręczyny.
Bardzo romantyczne, prawda?
A jeszcze bardziej romantyczny jest prezent, który podarował żonie zakochany mężczyzna. Ponieważ wiedział, że jest miłośniczką oryginalnych roślin, dał jej nie jeden kwiat, ani nie jeden bukiet, ani nawet nie jeden kosz kwiatów. Można powiedzieć, że kwiatami ją obsypał i to na całe lata. Podarował jej palmiarnię. A mógł sobie na to pozwolić, bo jego rodzina posiadała nie tylko piękne zamki w Pszczynie i Książu, nie tylko urocze dworki na Riwierze i w Berlinie, nie tylko pałacyki myśliwskie tu i tam. Plessowie mieli też kopalnie, młyny, cegielnie, lasy, hotele, domy handlowe i uzdrowiska.
Młodzi miesiąc miodowy spędzili w Paryżu. A potem przyjechali do zamku w Książu. Prezent dla Daisy został wybudowany niedaleko. Kosztował… bagatela – siedem milionów marek w złocie. Oprócz palmiarni były też cieplarnie, ogrody owocowe, ogrody japońskie i rosarium. Bo Daisy kochała róże. Te o śnieżnobiałych płatkach nosiły jej imię.
Osiemdziesiąt gatunków nowych roślin sprowadzono od razu, kiedy skończono budowę, a wcześniej siedem wagonów załadowano na Sycylii zastygłą lawą z Etny. Wszystko to przywieziono na miejsce. I tak powstały groty, wodospady i kieszenie, w których posadzono egzotyczne rośliny.
Czy można się dziwić, że chciałam zobaczyć na własne oczy ten romantyczny prezent? Byłam w Wałbrzychu, więc nadarzyła się okazja. Pogoda wymarzona. Wystarczył bilet, obowiązkowa maseczka i znalazłam się w raju. Pawie, żółwie, szum wodospadów, filigranowe kwiaty, ogromne rośliny – a do tego świadomość, że to wszystko powstało z miłości. I choć dawno nie ma już Daisy, która te kwiaty kochała, nie ma też Hansa, darczyńcy i fundatora – prezent pozostał.
Po powrocie do domu dzielę się na Facebooku swoim zachwytem, udostępniam zdjęcia pełne barw i egzotyki. Opisuję je tak:
– Podobno księżna Daisy dostała w prezencie palmiarnię. Taki potężny bukiet kwiatów od zakochanego mężczyzny. I do tego paw. Czemu nie?
Pod zdjęciami „lajki” i chwilę później komentarz. Pisarka, którą „mam w znajomych”, jak to się dzisiaj mówi, choć osobistej znajomości nigdy nie zawarłyśmy, sprowadziła mnie na ziemię.
– Mężczyzna kochał przede wszystkim siebie i swój tytuł. Daisy była do tego wszystkiego tylko pięknym dodatkiem.
Bronię jak nie podległości romantycznej wizji. Odpowiadam:
– Wolę myśleć, że był romantyczny…
Znajoma pisarka, która świetnie zna historię, nie pozostawia złudzeń:
– Nie był. To był pruski urzędnik, a swoją piękną żonę wymienił potem (gdy lata minęły) na młodszy model.
Szkoda, prawda?
Choć bardzo chciałam tej prawdzie zaprzeczyć i wierzyć, że to, co widziałam było tak romantyczne, jak piękne – muszę jej przyznać rację. Po latach, wspominając zaręczyny, Daisy westchnęła:
– Nie zdawałam sobie jasno sprawy z tego, że zostałam kupiona.
A potem narzekała na coraz większe oddalenie męża, jego oschłość, milczenie, zdrady. Z miłości – jeśli nawet była – niewiele zostało. A może nawet nic.
Została tylko palmiarnia.