Adam Asnyk miał tik nerwowy. Mrużył oko i podnosił brew. Razu
pewnego jechał zatłoczonym pociągiem z niejakim Sewerem, którego trzymały się
dowcipy. A robił je ze śmiertelną powagą.
Tego dnia poszedł do konduktora i ze śmiertelną powagą rzekł: – Drogi panie, chcę przekazać pewną poufną informację, ważną dla tych, którzy z nami podróżują. Otóż, pragnę ostrzec…
Nachylił się do ucha zaintrygowanego funkcjonariusza i dyskretnym gestem wskazał siedzącego spokojnie i niczego nie podejrzewającego Asnyka. – Ten człowiek, którego wiozę – szepnął – jest… wie pan… – zawahał się.. – jest wariatem – zakończył.
Konduktor spojrzał ze współczuciem pomieszanym z lekką obawą. – Kiedy znajdzie się w tłumie, wpada w szał i może być niebezpieczny – dodał smutno Sewer i pokiwał głową.
W oczach konduktora dostrzegł lęk. Chwilę później z uciechą obserwował, jak zawiadamiani dyskretnym szeptem pasażerowie w popłochu opuszczali przedział. Mieli go tylko dla siebie. Aż do końcowej stacji.
Asnyk się zdziwił i chwilę dopytywał, co się dzieje, ale wkrótce machnął ręką. Wyciągnął zapasy schowane w kuferku. Nazywał siebie „wielkim gastronomem” i umiał nieźle gotować. I, oczywiście – lubił dobrze zjeść.
Smakosz, który pod koniec życia chciał się wzmocnić kawiorem i węgierskim winem – był głodny. Bezsilny patrzył, jak odwiedzający go znajomi częstują się tak skutecznie, że dla niego niewiele zostało. Poeta, który pisał piękne wiersze – chodził zaniedbany. Autor cyzelowanych, inteligentnych, błyskotliwych i zapiętych na ostatni guzik utworów – był rozchełstany i nieporządny.
Ten, co o kochaniu mówił przejmująco i ze wzruszeniem – nie rozkochał w sobie dziewczyny, która go zachwyciła. Jak to się stało?
Zacznijmy od Tadeusza Boya–Żeleńskiego. On bowiem nawet o postaciach, którym stawiano pomniki, mówił zwyczajnie i wprost. A może nawet z pewnym upodobaniem plotkował. O Asnyku opowiadał, że już za młodu był stary. Trzydziestoletni wyglądał jak dziad z krzaczastymi brwiami, płową brodą i obwisłymi wąsami. Nosił długi ciemny surdut i kalesony zawiązywane na białe tasiemki. I mając niewiele po trzydziestce napisał:
Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas, nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno!
Do nektaru i dziewczyny jeszcze wrócę, ale najpierw skończę wątek wieku. Boy zastanawiał się, że ten sam Asnyk, wymyty, wygolony, w modnych getrach, mógłby królować na salonach jako młodzieniaszek, podczas gdy jego, powiedzmy – partnerka – flirtowałaby z sześćdziesięcioletnim – powiedzmy – dyrektorem banku i mówiłaby: – Phi! O tego smarkacza nie musisz być zazdrosny…
Tyle Boy, który taką scenę jedynie sobie wyobraził, bo w rzeczywistości nikt nie widywał wygolonego Asnyka w eleganckich ubraniach. Nikt też nie widział go wówczas z kobietą, która pozwoliłaby się nazwać jego partnerką.
Kim więc jest ta, której wybitny poeta poświęcił najbardziej znane wiersze? Kim więc jest ta, którą nazywał jasnym aniołem? Gdybyś mnie kochała – wyznał– nie spoglądałbym w górę…
Tylko bym patrzył na ciebie
Boś bardziej promieniejąca
Od gwiazd na niebie…
Miała na imię Aniela. Złamała mu serce. Dlaczego? Opowiem w następnym felietonie.