sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: NA WODACH PÓŁNOCY (recenzja) | 05.01.2022

Pięć odcinków brytyjskiego serialu „Na wodach północy”, (oryg. „The North Water”) wyprodukowanego przez BBC a udostępnionego na HBO GO, łykniecie za jednym zamachem. Z wygodnego tapczanu, z kieliszkiem prosecco, nawet brudne kajuty okrętu rybackiego, wszechobecny smród z niemytych włosów i innych części ciała marynarzy-wielorybników będą łatwiej przyswajalne. 

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 15 s
Fot. ARC HBO GO
 

Reżyser Andrew Haigh wpadł bowiem na genialny pomysł sfilmowania książki Iana McGuire'a opisującej frapującą wyprawę za wielorybami, która szybko przeradza się w zwykłą ściemę. 

Chyba mogę zdradzić, że mecenasom oraz głównodowodzącym tej podróży wcale nie chodziło o połów wielorybów w Arktyce, a o skrupulatnie zaplanowaną tajną misję w celu zniszczenia okrętu i wybrania słodkiej polisy ubezpieczeniowej. Nieszczęśni marynarze, w tym irlandzki lekarz Patrick Sumner (Jack O’Connell), nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji, nastawiając się na klasyczną pracę zarobkową ze wszystkimi płynącymi z tego faktu konsekwencjami. Szkorbut, stosunki homoseksualne, problemy gastryczne to tylko fragment listy przypadłości, które na stałe wpisały się w kanon XIX-wiecznych rejsów za chlebem. To drugi w krótkim czasie serial nakręcony z dużym rozmachem w krainie wiecznego lodu i śniegu. Dwa lata temu Ridley Scott wyprodukował dla stacji AMC dziesięcioodcinkowy obraz „Terror”, w którym naturalizm arktycznej wyprawy spotęgowała metafizyka nieznanego, „Obcego” siejącego terror. Pomimo tych atutów dobrnąłem do ostatniego odcinka „Terroru” z dużym trudem i do dziś tak na dobrą sprawę nie wiem, co mnie zniechęcało najbardziej. Tej wewnętrznej walki nie musiałem stoczyć podczas oglądania serialu „Na wodach północy”. Andrewowi Haighowi udało się uniknąć pułapki, w którą wpada wielu serialowych reżyserów. Jest nią zaś brak wyczucia. 

 


Magnesem „Na wodach północy” jest obecność aktora Colina Farrella na statku. Tak, bez przesady, właśnie Farrell napędza ten serial swoim demonizmem, którego próżno szukać w jego wcześniejszych filmowych czy serialowych wcieleniach. Na potrzeby tej produkcji nie tylko przytył, co widać gołym okiem nawet wtedy, gdy odziany jest w nieforemne kaftany rybackie, ale podobno przestał się też na kilka tygodni zajmować pielęgnacją własnego ciała. W przypadku normalnych facetów (nie tych z okładek czasopism) oznaczało to ni mniej ni więcej to, że przestał się golić, myć, a swoje włosy pozostawił ich własnemu losowi. To wszystko po to, żeby w pełni zanurzyć się w rolę psychopatycznego Henry’ego Draxa, harpuniarza bez empatii, traktującego ludzi przedmiotowo, a najczęściej bardzo brutalnie. 

Reżyserowi udało się jednak tak pokierować narracją, że w początkowych minutach pierwszego odcinka mamy wrażenie, że to Farrell wylosował w tym serialu postać pozytywnego bohatera. Pomimo ostrego seksu z prostytutką w pierwszym wejściu kamery, a także nieco dziwnego podejścia do biesiadników w portowej knajpie, Henry Drax na początku nie wzbudza w widzach podejrzeń. Powoli również ja przekonałem się jednak o tym, że Farrell potaszczy w serialu torby pełne najcięższych grzechów, jakie w ogóle można sobie wyobrazić. 
 


 
W opozycji do bestialskiego Draxa występuje były irlandzki chirurg wojskowy Patrick Sumner, świetnie zagrany przez Jacka O’Connella, aktora wyraźnie lubującego się w kostiumowych produkcjach. Z dobrej strony zapamiętałem go skądinąd z serialu „Godless”, feministycznego westernu, który też miał okazję zagościć na łamach Pop Artu. Sumner, nękany demonami z przeszłości, na okręcie rybackim próbuje na nowo zdefiniować swoje życie. Czy mu się uda? Oto jest pytanie, na które odpowiedź znajdziemy dopiero w piątym, finałowym odcinku. 

Nie będę więc zdradzał szczegółów fabuły, ale może na koniec pozwolę sobie wydziobać jeden, dla mnie rewelacyjny, moment w całym serialu. Jest nim desperackie polowanie na niedźwiedzia polarnego, utrzymane w stylistyce narkotycznych filmów Davida Lyncha. Scena, w której Sumner grzeje się w środku wypatroszonego przez siebie niedźwiedzia, robi kolosalne wrażenie. Moim zdaniem o klasę pobiła scenę z udziałem Leonardo di Caprio w głośnym obrazie „Zjawa”. Ale to już kwestia gustów, o których się nie dyskutuje.
 
Zastrzegam jednak, że na czas trwania wspomnianej przygody z niedźwiedziem warto odłożyć kieliszek prosecco. Tak na wszelki wypadek. 
 



Może Cię zainteresować.