wtorek, 23 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Ilony, Jerzego, Wojciecha| CZ: Vojtěch
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Dwaj przyjaciele z Ostrawy | 29.08.2021

Płyta dwójki przyjaciół z miasta, które nigdy nie śpi. Mowa nie o Nowym Jorku ani Londynie, a Ostrawie. O tym, że miasto przecięte rzeką Ostrawicą na morawską i śląską część z trudem zasypia, wiedzą doskonale Štěpán Kozub i Jiří Krhut.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 45 s
Jiří Krhut i Štěpán Kozub nagrali świetny debiut. Fot. mat. prasowe

RECENZJE

KRHUT/KOZUB – Prásknu bičem

W Ostrawie tylko z pozoru dzieje się niewiele. Jeśli chodzi o tutejsze życie kulturalne, „czarnej dziury” mogą pozazdrościć nawet w Pradze. Na swoim debiucie panowie podsuwają słuchaczom swoją receptę na piosenkę poetycką. A że spojrzenie mają bystre, a piosenki łatwo wpadające w ucho, nie dziwota, że album „Prásknu bičem” pretenduje do miana muzycznego objawienia 2021 roku.

Na początek chciałbym Wam jednak bliżej przedstawić obu muzyków – kompozytora i multiinstrumentalistę Jiřego Krhuta oraz aktora i wokalistę Štěpána Kozuba. Dla pochodzącego z mojego rodzinnego Bogumina 25-letniego Kozuba nagrywanie pełnowartościowego albumu studyjnego było czymś zupełnie nowym w karierze. Kozub znany głównie z telewizyjnych i filmowych ról komediowych, zahartowany na ostrawskich deskach Teatru Moraw i Śląska oraz alternatywnej scenie Aréna, stał się ostatnio aktorem bardzo rozchwytywanym. Niektórzy jego nietuzinkowy talent odkryli w serialu komediowym „Lajna” pokazującym świat hokeja, inni w bardziej ambitnych projektach, chociażby w internetowej serii „Tři tygři”, ostrawskiej luźnej, ale genialnej wariacji na skecze zainspirowane twórczością Latającego Cyrku Monty Pythona.

Dla Jiřego Krhuta muzyka bynajmniej nie stanowiła nowego wyzwania, wręcz przeciwnie. Słuchając tej płyty po raz pierwszy, z każdym nowym utworem czekałem na jakiegoś ironicznego klapsa, sarkastyczną pointę, coś typowego dla Kozuba, który zatroszczył się o warstwę tekstową wszystkich jedenastu kompozycji. Album „Prásknu bičem” posiada jednak niewiele cech komicznych i typowej dla tego aktora błazenady, zagłębia się za to w obszary, które są zazwyczaj zarezerwowane dla starzejących się bardów. W kilku tematach, najmocniej w ukrytym pod numerem 10. „Dělej si, co chceš”, panowie ocierają się o stylistykę Jaromíra Nohavicy i jeżeli wziąć pod uwagę fakt, że płyta powstała w Ostrawie, a nagrali ją ostrawianie, skojarzenia z Nohavicą nie powinny nikogo dziwić. Na całe szczęście większość piosenek broni się swoją własną, oryginalną strukturą. Krhut udowadnia dobitnie, że jest nie tylko świetnym multiinstrumentalistą, ale też kompozytorem z pomysłowym pazurem.

Można się o tym przekonać od razu w otwierającym krążek utworze „Doba vykloubená”. To naprawdę fajny, ba, nawet zniewalający fragment płyty, gdzie duch piosenki poetyckiej odczuwalny jest najmocniej. Tło tego utworu dopieszczają dziewczyny z ostrawskiej Filharmonii Janáčka – zwłaszcza flecistka Marcela Kučowa. Tytułowy utwór „Prásknu bičem” w warstwie litycznej drąży tematy trudnych relacji partnerskich, zbudowany zaś został na solidnych muzycznych fundamentach. Nie brakuje w nim pożądanej gradacji w refrenie, są momenty wyciszenia, słychać, że muzykom bardzo zależało, żeby właśnie tytułowa kompozycja na płycie wchodziła frontowymi drzwiami.

W zasadzie to cała płyta jest o miłości. Nagrywana w czasach pandemicznych posłużyła twórcom za swoistą terapię. W jednym z wywiadów Kozub zdradził, że dzieci i harmonijny związek partnerski są dla niego kluczem do szczęśliwego życia. „V koupelně tiše kape voda, a já se vedle tebe třesu, říkám si, neboj, to se poddá, prý jsem chlap, tak něco snesu” – śpiewa Kozub w najlepszym fragmencie albumu, utworze „Něco snesu”, dołączając w refrenie kwintesencję bycia facetem w XXI wieku, ze wszystkimi wynikającymi z tego radościami i smutkami. „Ale jsi můj klid, jsi jako na stožáru vlajka, chtěl bych mít nervy pevné jako struny, co má balalajka” – z takim refrenem to już można spokojnie zasypiać, wiedząc, że nazajutrz znów podołamy wszelkim wyzwaniom. Te słowa kieruję oczywiście w stronę męskiej części czytelników Pop Artu, ale wrażliwe na wszelkie męskie problemy czytelniczki z pewnością wiedzą, o czym śpiewa Kozub.

Na okładce albumu widać spacerujących po mieście Krhuta z Kozubem. Krhut z gitarą w futerale jak gdyby sugeruje, że „Prásknu bičem” właśnie na gitarach będzie się głównie opierać. Jednak jest odwrotnie – aranżacje wibrują głównie za sprawą studyjnych bajerów, a brzmienia gitar jest jak na lekarstwo. Trochę więcej rockowej przestrzeni powstało w ukrytym pod numerem 5. utworze „Laň”, gdzie oprócz zakurzonej, ulicznej stylistyki dzieje się niewiele ciekawego. To słaby punkt tej płyty, ale na każdym debiucie, poza „Parachutes” Coldplay, zdarzają się zapychacze niepasujące do całości. Niektóre piosenki balansują na krawędzi, z której łatwo spaść w obszary pretensjonalności (zaśpiewana przez Krhuta „Michaela”), inne za pierwszym zamachem brzmią kiczowato, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem pięknieją na naszych oczach. Tak miałem z piosenką „Dám ti napít”. Najpierw musiałem walczyć z wrażeniem, że słyszę nie Kozuba, a Richarda Krajčę z grupy Kryštof, ale po czasie ten utwór robi się tak uroczy w swojej nieodkrywczości, że stał się jednym z moich ulubionych.

Mam nadzieję, że „Prásknu bičem” to tylko przymiarka do tego, co obaj panowie stworzą w ramach następnych wspólnych projektów. I aczkolwiek muzyczne nagrody „Anděl” czeskiego przemysłu fonograficznego po raz pierwszy i ostatni zagrzały mnie na sercu dwa lata temu wraz z wyróżnieniem Beaty Hlavenkowej, bo podchodzę do nich z dystansem, myślę, że debiut Jiřego Krhuta i Štěpána Kozuba powinien zostać uwzględniony w tegorocznych nominacjach. Bez dwóch zdań.

Janusz Bittmar

 



Może Cię zainteresować.