Kolej żelazna to jeden z
najpiękniejszych wynalazków ludzkości. Ma ona w sobie coś takiego magicznego,
tak pociągającego, co trudno wyrazić słowami.
Może to kwestia okiełznania tej ogromnej maszyny, która może poruszać się tylko po wytyczonych trasach, a nie jak ten nieprzewidywalny samochód, który potrafi wjechać i na chodnik, i na wypielęgnowany trawnik.
Jest jeszcze jeden niezmiernie ważny aspekt – estetyczny. Odgłosy chociażby. Ten równomierny stukot, niekiedy usypiający, a czasem wprowadzający w trans: „tu-dum, tu-dum”, który na rozjazdach przechodzi w synkopę: „tu-dum tudu tu-dum”. No i widok z okien pociągu jest szalenie malowniczy. Linia kolejowa jest prowadzona najczęściej przez urokliwe zakątki. Nagle wpadamy w las, przebijamy się przez skały, jakiś tunel i już nasz pociąg wjeżdża na most wysoki zawieszony nad przepaścią, a hen tam na dole cieknie sobie jakaś rzeczułka. Lecz już za chwilę można podziwiać widniejący z oddali zarys wzniesień, obsypanych szachownicą pól i gęstym lasem.
I cały ten pejzaż wokół można kontemplować z pozycji siedzącej lub stojącej, a nawet – jeśli przyjdzie nam jechać kuszetką – na leżąco. Można się wreszcie przejść wzdłuż wagonu, rozprostować nogi, czy – bo to również jest istotne – pójść za potrzebą. Umyć ręce, poprawić w lustrze fryzurę lub makijaż i wrócić na wygodne siedzisko. To jest komfort podróży! Tego nie dadzą furmanka, automobil czy autokar. Niech samolot zwinie swe skrzydła i ze wstydu ukryje się w hangarze. Człek nie wymyślił bardziej komfortowego pojazdu niż pociąg, którym można w luksusie przebyć kilkaset kilometrów, albo i więcej.
„W Ameryce trzeba niekiedy robić tak dalekie koleją żelazną kursa, że ani ciało, ani duch nie mogłyby wytrzymać zmęczenia, gdyby zarząd kolei nie pomyślał o zabezpieczeniu najpierwszych potrzeb pasażera. Któż np. byłby w stanie w ciągłéj siedzącéj pozycyi (a w Europie innéj prawie nie znamy) przejechać z N.-Yorku do San-Francisco? To też jeszcze przed zbudowaniem téj mammutowéj drogi żelaznéj (ponad ctrery tysiące kilometrów – przyp. jot) postarano się o tak zwane wagony sypialne (sleeping cars). Pod tem nazwiskiem rozumiemy zwykle wytworne pojazdy, kosztujące tysiące dolarów (…). Amerykańskie wagony sypialne nie należą do towarzystw dróg żelaznych po których krążą, tylko do oddzielnych towarzystw. Jest takich spółek bardzo wiele a najważniejsza zowie się towarzystwem Pullmana od swego założyciela (George Pullman, 1831-97 – przyp. jot)”.
Tak zachwycał się dziennikarz warszawskiego tygodnika podróżniczo-geograficznego „Wędrowiec” w 1869 roku (nr 365).
„Po większéj części są to wagony olbrzymie i zbudowane massywnie, tak że ważą niekiedy po kilkadziesiąt tonn. Największe z nich mają swoje oddzielne nazwiska i pod takowemi są znane w całym kraju np. »Wicekról« (tj. Viceroy – przyp. jot), »Pacific« i t. p. »Wicekról« kosztował 20,000 talarów (tj. dolarów amerykańskich – przyp. jot), a w tę cenę nie wchodzi koszt dywanów, firanek, porcelany, platerów i łóżek. Ma jedenaście stóp szerokości, przedstawia zatem tyle swobodnego miejsca, tyle świeżego powietrza, że nie możemy się ustrzedz zazdrosnych myśli, gdy go porównamy z naszemi wagonami wielkości klatek. Na dwóch końcach takiego »sleeping-car« znajdują się dwa przedpokoje z umywalniami, wszelkiemi wygodami i łóżkiem dla służącego. Z takiego przedpokoju wchodzi się za pomocą szklannych drzwi do towarzyskiego salonu, przez środek którego jest przejście na dwie stopy szerokie i wysłane dywanem. Po obu stronach tego przejścia stoją kanapki na dwie osoby, idące prostopadle do dywanu, i na przemian, to zwrócone do siebie przodem, to znowu tyłem. Między takiemi kanapkami jest jeszcze tyle miejsca, że można ustawić stół i na nim pisać, jeść lub grać w karty”.
„Jakkolwiek ładnie to wszystko wygląda”, kontynuował dziennikarz, „wagon sypialny wykazuje swoje zalety dopiéro w nocy. We dnie widzimy w nim rozmaite drobiazgi, których przeznaczenie możemy zrozumieć nie prędzej aż wieczorem, gdy pasażerowie się schodzą. Jest to chwila bardzo przyjemna dla podróżnego, mianowicie takiego, który dwa lub trzy dni jedzie bez przerwy koleją, a w Ameryce rzecz to zdarzająca się bardzo często. Słanie łóżek odbywa się w bardzo dowcipny sposób. Między każdemi dwiema sofkami, odwróconemi od siebie tyłem, istnieje przedział, szeroki mniéj więcéj na cal; z tych szpar wyciągają się parawany, które sięgając pułapu dzielą cały wagon na oddzielne przegrody, następnie każde dwie sofki obrócone do siebie przodem zsuwają się i tworzą łóżko; materace, poduszki i kołdra, których nie widzieliśmy we dnie, bo były przymocowane pod spodem sofek, wydobywają się na wiérzch i pościel gotowa. Zrana, gdy pasażer wstanie, a może spać dopóki zechce, służba wchodzi, parawany zsuwa i ustawia stoły do śniadania. Co do pościeli, nie należy przypuszczać iżby grzeszyła przeciw czystości. Towarzystwo Pullman’a posiada w Chicago własną pralnię, przez którą przemyka się co miesiąc przeszło 200,000 sztuk bielizny. (…) Przy każdym prawie pociągu, zwłaszcza na ważniejszych liniach, jeden wagon jest urządzony jak najpyszniejszy salon. Po linii Chicago-Cleveland chodzą dwa takie salon-wagony »Waldstadt« i »Gartenstadt«”.
Tu drobna uwaga. Autor najprawdopodobniej korzystał w swoim tekście z jakiejś niemieckojęzycznej publikacji (co ukrył był przed swymi czytelnikami), albowiem oryginalna nazwa wspomnianych wagonów brzmiała oczywiście po angielsku: „Forest City” i „Garden City”.
„Urządzenie ich jest zbytkowe, a mianowicie też urządzenie budoaru dla dam. Mają po 60 stóp długości, ale mogą być poprzedzielane parawanami na kilkanaście części stosownie do żądania pasażerów.»Waldstadt« kosztował 28,000 dollarów; dla uprzyjemnienia podróży jest nawet zaopatrzony w pianino”.
Redaktor „Wędrowca” opisywał również eleganckie i wytworne wagony kursujące po Starym Kontynencie – angielskie, włoskie czy francuskie. „Po wielu liniach francuzkich, np. między Paryżem i Brestem chodzą teraz wagony o piętrze. Mają blisko 14 stóp wysokości, nie mogą zatém być użyte wszędzie; nizkie mosty i tunele stawałyby temu na przeszkodzie. Nie można, także jechać prędko, gdy takie wagony wchodzą w skład pociągu; niebezpieczeństwo groziłoby wielkie. Niektóre z tych wagonów są tylko trzeciéj klassy, inne mają na dole klassę piérwszą i drugą, na górze trzecią. Każdy wagon o piętrze może pomieścić 80 osób”. A zatem trzy zabierały 240 pasażerów.
Współczesne trzyskładowe Elefanty oferują 287 miejsc siedzących w drugiej klasie i 23 w pierwszej. Można rozsiąść się w nich wygodnie i oddać się rozkoszom podróży od Mostów, przez Cieszyn i Ostrawę, aż po Studenkę i dawną stolicę austriackiego Śląska. I podziwiać migający za oknem krajobraz.