Zebrał je i alfabetycznie ułożył sam Andrzej Cinciała (1825-98). I jeszcze wstępem stosownym opatrzył, w którym m.in. napisał tak: „w przysłowiach streszcza się mądrość ludowa, jego praktyczna filozofia, na długich i głębokich spostrzeżeniach oparta i wyrażona w krótkich, ulotnych zdaniach, łatwo wbijających się w pamięć”.
Słowem przysłowia są jakby skondensowanymi, niczym haiku, przypowieściami z tej swoistej biblii ludowej, obojętnie gdzie ten lud mieszka. Ot pierwsze z brzegu znane, jak Polska długa i szeroka: „gdyby kózka nie skakała, to by nóżki nie złamała”, albo „dopóty dzban wodę nosi, póki mu się ucho nie urwie”. Ale też ukryte bywają w nich archaizmy językowe, jak choćby w tym: „mądrej głowie dość dwie słowie”. Teraz byśmy nawet w gwarze powiedzieli „dwa słowa”, ale „dwie słowie” to pozostałość liczby podwójnej, która już w XV-wiecznej polszczyźnie zaczęła zamierać, a że nie było wtedy żadnych profesorów Miodków i im podobnych, aby stanąć dzielnie w jej obronie, tak zaginęła nam biedaczka niemal bezpowrotnie. Niemal, gdyż niekiedy zamiast mówić, że trzymamy coś „w ręce”, powiadamy „w ręku”. Tyle że to drugie (bo to deklinacja liczby podwójnej właśnie) oznacza dokładnie „w obu rękach”, choć nikt teraz tego w ten sposób nie rozumie. Ale to dygresja, jak to często mi się zdarza, więc oddaję ponownie głos doktorowi Cinciale.

Andrzej Cinciała (1825–1898). Fot. Wikipedia Commons
„Niniejszy skromny zbiorek obejmuje przysłowia zaczerpnięte z ust ludu polskiego na Śląsku austryackiém, w księstwie Cieszyńskiém. Wiele tych przysłów spotyka się wszędzie, gdzie naród nasz mieszka – co także dowodzi naszéj plemiennéj wspólności z narodem polskim – inne znachodzą się tylko w pewnych prowincyach, a wreszcie znaczna także część zebranych tu przysłów jest niezaprzeczenie wyłączną własnością ludu śląskiego. Znajdzie się także w zbiorku niniejszym niejedno przysłowie, które znane było w czasach dawniejszych (jak się o tém można przekonać z ciekawych i tak ważnych zbiorów dawniejszych: Knapskiego i Rysińskiego), które jednak dziś nie są już powszechnie używane i u nas tylko się zachowały, tak jak i język nasz wielką liczbę archaizmów i ciekawych zwrotów przechował”.
Przywoływany Salomon Rysiński (1565-1625), bo to się godzi wspomnieć, był autorem pierwszego, wydanego w 1618 roku zestawienia przysłów polskich, choć książka nosiła łaciński tytuł „Proverbiorum polonicorum a Solomone Rysinio collectorum centuriae decem et octo”. Również Grzegorz Knapski (1564-1638) kilkanaście lat później wydał swój z kolei zbiorek. Cinciała natomiast we wspomnianej broszurce pisał dalej tak:
„Ażeby scharakteryzować mowę ludu śląskiego – o któréj tyle już nagłoszono i napisano niedorzeczności – wydrukowaliśmy zebrane przysłowia ściśle według wymawiania ludowego, w zwyczajnéj atoli ortografii. Tak więc mowa śląskiego ludu sama za sobą najlepiéj i najwymowniéj przemówi! Jest ona może więcéj zbliżona do języka piśmiennego – zwłaszcza XVI. wieku – niż którekolwiek inne narzecze polskie, a ponieważ obok nowszych objawów językowych, występujących wszędzie w żywym i organicznie się rozwijającym języku ludowym, przechowało się w niéj wiele żywiołów dawniejszych, więc dla prawdziwych znawców języka przedstawia mowa naszego ludu cenny nadzwyczaj materyał”.
I Cinciała, w odróżnieniu od wielu obecnych znawców i propagatorów „po naszymu”, zapisywał gwarę tak, jak należy, czyli używając istniejących w XVI-wiecznym abecadle polskim liter, które oddawały występujące wtedy jeszcze w polszczyźnie (a w wielu gwarach polskich, w tym cieszyńskiej do dziś) samogłoski ścieśnione zwane też pochyłymi – takie pomiędzy, „a” a „o” lub „e” a „y”. I dźwięki te miały swój literowy odpowiednik jako „á” i „é”. Przykładowo: „czém więcéj kucharzy, tém gorszá poléwka”, które obecnie autorytety zapiszą w swych wydawnictwach „czym więcyj kucharzy, tym gorszo polywka”. Uchowało się jedynie „o ścieśnione”, czyli głoska lokująca się pomiędzy „o” a „u”, nadal oddawane literą „ó”, której udało się obronić swe miejsce w abecadle, choć w literackiej polszczyźnie od dobrych kilku wieków wymawiane jest jak najzwyklejsze „u”.
Wróćmy jednak do samych przysłów, w których uwidacznia się dusza ludu Śląska Cieszyńskiego, a o których tak ładne pod koniec swego wstępu Cinciała skreślił słowa: „Puszczam więc tę wiązankę polskich kwiatków zerwanych na niwach śląskich w świat z nadzieją, że pozyskają sobie życzliwość rodaków”. I zbierał sobie owe kwiatki Cinciała po dziedzinach.
„Zawsze lepszy sám Pán Bóg, niż jego wszycy święci”, dlatego też „bier Michale, co Bóg daje, nie ty Micháł, cobyś ty chciáł”. A jak chcieć nie będziesz, to pamiętaj, że „Bóg człowieka człowiekem kárze”. A jacy są ludzie? Ano różni. Jeden „bardżyj sie zabijá o skórke z gó…, niż o gó… całe”, drugi „cudzą pszenice oganiá, a jego wróble jedzą”, o kolejnym zaś powiadają, że „jemu sie musi i jałowá krowa ocielić”, a „onemu już trzeba hoblowanego słowa, bo krzosane sie mu nie godzi”.
„Słowo wiater, pismo grunt”, acz pamiętać należy, że „czérpie wode przetakem, gdo bez książek chce być żákem”. Z kolei „na omyłke żáden nie sztudyrowáł”. Warto zatem brać do serca życiowe prawdy przekazywane przez starszych. „Gdo sie z otrębami zmieszá, tego świnie zjedzą”, „gdo ni má zbroje, niech mijá boje”, „gdo sie sám chwali, má złych sąsiadów”, a „gdo na czyi strzewiki czaká, ten musi długo boso chodzić”. A zatem trzeba pracować, by mieć własne „strzewki”.
„Boże naspórz! Boże pomóż! Boże obdárz!”, pozdrawiają się robotnicy. A co robią? A dom budują. „Jak sie buduje, to sie i kościół postawi.” A „gdzie Pán Bóg kościół buduje, tam diáboł karczmę stawiá”. W karczmie jak to w karczmie – „gorzálinka dobre zieli, bo człowieka rozwiesieli”. I żartuje ten i ów, że „ni ma lepszego léku, jak gorzáłka po mléku”, choć za chwilę powiedzą o nim kamraci, że „już zaś jest święty”, „zaś go żyd urzékł”, „już má oczy skalone, jak owca na zdechnienie”. No a potem, o poranku, baba dorzuci swoje: „wczora była niedzielinka, pendziałeczek nastáł, porachuj, porachuj, coś wczora przechlastáł”. Więc on na nią w ryk: „żeńská głowa, bardzo jałowá”. Ale ta wciąż gdera i „gęba ji jedzie jak kołowrotek”, a potem zanosi się płaczem.
Małżeństwo czasem pokłócić się musi. „W domu je pokój, jak je mąż głuchy, a żona ślepa”. Więc wychodzi chłop przed chałupę, choć kropi z nieba i mruczy se pod nosem: „ranny deszcz, a babski płacz, to jedno”. Choć „dyby wszycko było jedno, to by było…”.