Dwa udane powroty: Jaromíra Nohavicy i polskiego serialu „Belfer”, którego drugi sezon emituje właśnie stacja Canal+. Bez rozwlekłego wstępu, zapraszam do lektury.
MUZYCZNA RECENZJA
JAROMÍR NOHAVICA – Poruba
Wybaczam Nohavicy słynne zdjęcie z tego lata, pstryknięte z liderem populistycznej partii SPD, Tomio Okamurą, w jednej z sieci supermarketów w Ostrawie. Wybaczam, bo nowy album śląskiego barda otworzył w mojej duszy nieprzebadane dotąd obszary.
Z jednej strony aż chce się płakać, słuchając melancholijnej piosenki „Kdo z nás”, z drugiej powstają pytania, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Chociażby dlaczego Nohavica popłynął na popularnej populistycznej nucie, śpiewając w skądinąd świetnym utworze „Nájezdníci” o muzułmańskich najeźdzcach szykujących się do naszego kraju, kiedy tymczasem fakty mówią zupełnie coś innego. Druga wątpliwość: Dlaczego artysta tak bardzo boi się ostatnio instrumentów podłączonych do prądu, kiedy najlepsze albumy powstały z towarzyszeniem świetnej grupy Neřež. Wystarczy zresztą posłuchać dwunastego na płycie tematu „Empire state”, mocnego, rytmicznego, z gitarami w tle, żeby z nostalgią wspominać takie płyty, jak „Divné století” (1996), koncertowy „Koncert” (1998) i „Moje smutné srdce” (2000).
Nohavica lubi moralizować, od zawsze kręciła go też poezja o dysydenckim zabarwieniu – typowym przykładem jest „Sako ze sametu” i „Lžou mi do očí”. W tym drugim artysta rozprawił się z krytykami, zarzucającymi mu rzekomą współpracę z komunistyczną bezpieką, a dokładnie donosy na Karla Kryla, kultowego barda opozycji. Jak było, wie tylko sam Nohavica. Sam musi pchać wózek z moralnym dylematem. Płyta „Poruba” na całe szczęście nie ugrzęzła wyłącznie w moralizowaniu.
Otwierający krążek, tytułowy utwór „Poruba” pokazuje Nohavicę w cywilnym świetle. To oda do Poruby, jednej z najładniejszych dzielnic Ostrawy. Wprawdzie wszędzie majaczy duch socrealizmu, ale nowoczesna, posiana hipsterskimi kawiarniami Poruba to również obszar przyjazny zarówno dla Nohavicy, jak też mieszkańców. Wspomnienia, tęsknota do czasów młodości muzycznie zahaczają o R&B i rap (tak!). Niewiele osób chyba wie, że Nohavica jest skądinąd miłośnikiem rapu i hip hopu, zwłaszcza polskich zespołów. Powszechnie wiadomo z kolei, że śląski bard jest zagorzałym fanem Banika Ostrawa. Regularnie bywa na meczach, regularnie też pisze piosenki z piłkarską tematyką. Na nowym albumie futbolową metafizykę reprezentuje piosenka „Tři rohy penalta”. „Dneska už na všechno jsou metody a systémy, to jenom my volové hráli jsme furt po zemi, protože když to někdo napral vzduchem od nohy, hrozilo rozmlácení skleněné výlohy” – śpiewa Nohavica. Genialne. Jak cała płyta.
SZKLANA RECENZJA
BELFER (sezon drugi)
O tym, że można kręcić w Polsce seriale kryminalne na światowym poziomie, przekonuje po raz kolejny stacja Canal+. Za nami pięć odcinków drugiego sezonu serialu „Belfer”, w którym Maciej Stuhr wcielił się ponownie w nauczyciela-polonistę współpracującego z policją nad rozwikłaniem zagadki kryminalnej.
Tym razem akcja rozgrywa się we Wrocławiu, w tamtejszym liceum im. Juliusza Słowackiego, do którego trafia polonista Paweł Zawadzki na specjalne i tajne życzenie policji. W tym miejscu przerwę opowiadanie fabuły. Dodam tylko, że po pierwszym, trochę zbyt ostrożnym odcinku, w drugim rozpoczyna się prawdziwa jazda, której temu serialowi może pozazdrościć nie tylko „Wataha” z produkcji HBO, ale nawet legendarni „Czterej pancerni i pies”. Trup ściele się gęsto, mamy pokazową akcję antyterrorystów, przede wszystkim zaś ciekawy, nietuzinkowy główny wątek – ocierający się nieco o filmy z gatunku noir.
Cała Polska, włącznie ze mną, znajduje się właśnie na półmetku serialu. I wszyscy zadają sobie jedno pytanie: kto i dlaczego? W założeniach twórców serialu i w kontraktach aktorów widniało czarno na białym, iż nikt, oprócz reżyserów i scenarzystów, nie miał prawa znać wcześniej rozstrzygnięcia fabuły. Nawet Maciej Stuhr dopiero na planie serialu, tuż przed kręceniem ostatniego odcinka, doznał olśnienia niczym Hercule Poirot. Podobnie zresztą postąpił reżyser David Lynch, kręcąc kontynuację kultowego serialu „Twin Peaks”. Dla mnie to fajny zabieg pozwalający aktorom na więcej swobody artystycznej. Wprawdzie dialogi w scenariuszu są już napisane i trzeba je dokładnie odrecytować, ale w momencie, kiedy nawet aktorzy nie wiedzą, w jakim kierunku pędzi ich pociąg, całość robi się znacznie ciekawsza. Aż chce się grać!
Postać polonisty Pawła Zawadzkiego to jedna z bardziej efektownych kreacji w karierze Macieja Stuhra. Już w pierwszym sezonie serialu udowodnił, że potrafi z gracją mistrza budować napięcie nie tylko w sposobie mówienia, ale też w gestach nonwerbalnych. Reżyserzy drugiego sezonu, Krzysztof Łukaszewicz i Maciej Bochniak, zadbali też o całokształt obsady, stawiając w dużej mierze na obiecujących aktorów młodej generacji. Z uczniów liceum zdecydowanie wyróżnia się Michalina Łabacz, którą widzowie mogli zapamiętać z genialnej roli w „Wołyniu” Wojtka Smarzowskiego. Dla mnie jednak najbardziej charyzmatyczną rolę otrzymał ponownie Szymon Piotr Warszawski, który wcielił się w postać Radosława, oficera Centralnego Biura Śledczego Policji. W jego aktorstwie widać fantastyczne pomieszanie komiki z tragiką. Przypomina mi trochę młodego Roberta de Niro, naprawdę.
Jedyne, do czego można się przyczepić, to nieco oderwane od rzeczywistości liceum, w którym rozgrywa się główna akcja serialu. To w założeniach scenarzystów, Jakuba Żulczyka i Moniki Powalisz, szkoła elitarna, dla dzieci z bogatych wrocławskich rodzin. Nawet jednak przystępując na te reguły gry nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że rekwizyty, wymuskane wnętrza, a także sposób ubierania się miejscowych licealistów trąci lekką przesadą. Nieprzypadkowo też serialowe liceum nosi imię wieszcza narodowego Juliusza Słowackiego. Szlifowana przez uczniów z kółka aktorskiego „Balladyna” Słowackiego odsyła do wydarzeń, które wstrząsną wspomnianym liceum i nie pozwolą widzom oderwać się od ekranu. Jesteśmy w połowie. „Już przeszłość zamknięta, w grobach... Ja sama panią tajemnicy”.
Autor rubryki Pop Art: Janusz Bittmar