sobota, 20 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Agnieszki, Amalii, Czecha| CZ: Marcela
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Każdy chce być królem dżungli | 24.09.2019

Dzieckiem można być w każdym wieku. Przekonałem się o tym po raz kolejny w zeszłym tygodniu podczas kinowego seansu z lwem o imieniu Simba. Tak perfekcyjnie, jak Król Lew, nie bryka nawet Tygrysek z Kubusia Puchatka.

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 30 s
Fot. mat. prasowe filmu "Król Lew"

RECENZJE

KRÓL LEW (nowa wersja)

Od czasu do czasu, a ostatnio raczej często niż rzadziej, mam przyjemność obcowania w kinie z filmami zaadresowanymi do młodego widza. Początkowo w dzisiejszej odsłonie Pop Artu chciałem się wprawdzie zabrać za kontrowersyjny obraz Václava Marhoula „Malowany ptak”, ale postanowiłem odłożyć ten przesycony brutalnością film z kategorii „wyłącznie dla osób dorosłych o mocnych żołądkach” na później. W kolejce wyprzedziła go prawdziwa reklama miłości i odwagi, zapakowana w efektownym pudełku z napisem „Disney” – nowa wersja przygód Simby, syna Władcy Lwiej Ziemi Mufasy. Dla niewtajemniczonych, a podejrzewam, że niewielu jest takowych, chodzi o filmowy remake „Króla Lwa”, nakręcony po 25 latach od animowanej, przepięknej pierwotnej wersji autorstwa Rogera Allersa i Roba Minkoffa.

Oryginalna, pierwsza wersja „Króla Lwa” została nakręcona jeszcze tradycyjną techniką animacyjną. Studio Walta Disneya sypnęło wówczas również innymi perłami gatunku, jak choćby świetną adaptacją „Pięknej i bestii” czy „Księżniczką Ariel”. Obejrzałem ostatnio kilka klasycznych pozycji Disneya ze swoją czteroletnią córką i muszę stwierdzić, że z upływem czasu nic nie straciły na wartości. Wręcz przeciwnie. „Król Lew” z 1994 roku oprócz rewelacyjnej animacji może się pochwalić świetną muzyką autorstwa Eltona Johna, dopieszczoną jeszcze dodatkowo przez Hansa Zimmera. Warstwą liryczną zajął się z kolei nie kto inny, jak Tim Rice („Jesus Christ Superstar”, „Evita” czy „Aida”). W nowej odsłonie przygód sympatycznego lwa o imieniu Simba dokonań tego znakomitego tercetu nie tknięto, ba, nowoczesnymi aranżacyjnymi bajerami muzykę Eltona Johna udało się jeszcze mocniej uwypuklić. Po klimatycznej animacji nie ma jednak śladu, cały nowy „Król Lew” został zrealizowany futurystycznymi technologiami o obco brzmiących nazwach „VR/AR" i „Motion Capture”. W tłumaczeniu na normalny język chodzi ni mniej ni więcej o połączenie komputerowego zapisu przechwyconych trójwymiarowych ruchów bohaterów i technologii wykorzystującej rozszerzoną rzeczywistość. W praktyce oglądamy więc zwierzaki łudząco podobne do tych z naszych ogrodów zoologicznych, a afrykańska sawanna wygląda nieco kiczowato, jak z reklamy biura podróży.

Czy tak chciałby Walt Disney? Zmarły geniusz raczej nie miałby nic przeciwko temu, bo przede wszystkim lubił dzieci i pieniądze (kolejność dowolna). Nowy „Król Lew” wyreżyserowany przez Jona Favreau’a nie jest bynajmniej gorszy od animowanego pierwowzoru. Wartka akcja, dobre i dowcipne dialogi, minimalna zmiana narracji w stosunku do oryginału, to wszystko atuty. Komputerowej wersji brakuje niestety poetyki kreskówki, w której sceny też były dopieszczone do najmniejszego szczegółu, ale posiadały wartość dodaną: wciąż były to sceny obrazkowe. Utrata tej dziecięcej poetyki na rzecz realizmu komputerowego wywołuje jednak, przynajmniej w moim wypadku, poniekąd mniejsze emocje. Córka zresztą zasnęła w połowie filmu i obudziła się dopiero w trakcie końcowych napisów. A ja wytrwałem do końca, ale momentami czułem się jak podczas oglądania filmów przyrodniczych w telewizji. „Król Lew” Jona Favreau’a przegrywa też minimalnie z „Księgą dżungli” (2016) tegoż reżysera, w której również wykorzystano wszystkie najnowsze chwyty animatorskie, ale zachowano przy tym zdrowy umiar. Plusem ekranizacji słynnej książki noblisty Rudyarda Kiplinga byli aktorzy uczestniczący w wielkiej przygodzie u boku wygenerowanych cyfrowo zwierzaków.

Tak czy owak polecam nowego „Króla Lwa” na rodzinny wypad do kina. Granica wieku jest mniej istotna. Trzeba tylko przyjąć warunki gry zaproponowane przez twórców i zaprzestać ciągłych porównań z idealnym pierwowzorem. Dopiero wtedy w pełni przeżyjemy naprawdę fajną przygodę z Simbą, Nalą, Skazą, Sarabi, Pumpą i wieloma innymi futrzakami z afrykańskiej dziczy. Zresztą zabawa w ciągłe porównywanie dotyczy wyłącznie dorosłych widzów. Dzieciaki nie szperają w przeszłości, ale żyją tu i teraz. A dla nich wymuskane obrazy będą idealnym tłem do opychania się popcornem. 

Janusz Bittmar

Pełna wersja Pop Artu w ostatnim, papierowym wydaniu gazety. 

 

 



Może Cię zainteresować.