czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Serial Black Space (recenzja) | 11.07.2021

Polecasz jakiś fajny nowy serial? – z takim pytaniem spotykam się często, ale w czasach przerostu formy nad treścią nie zawsze potrafię spieszyć z szybką i konkretną odpowiedzią. Najnowszy hit Netflixa, izraelski serial „Black Space”, mogę jednak polecić z pełną odpowiedzialnością. 

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 30 s
Fot. netflix.com

 
Kilka lat temu nawiedziła nas skandynawska fala telewizyjnych kryminałów, a dokładniej to istne tsunami z północy Europy. Serialowe tsunami lepszej i gorszej jakości, ale wywołujące duże oczekiwania po fali amerykańskich kryminałów podobnych do siebie jak dwie krople wody. Moda jak wiadomo jest jednak zmienna, tym bardziej w przemyśle serialowym generującym gigantyczne zyski po wejściu na scenę serwisów streamingowych. 

Znajdujący się w pierwszej linii Netflix może sobie pozwolić na odważne decyzje, bo do takich zaliczam obecny od dwóch lat w ramówce niepoprawny politycznie izraelski serial „Fauda” czy odkrycie ostatnich tygodni (również z Izraela) – „Black Space”. O ile „Fauda” porusza w sposób niekonwencjonalny tematykę konfliktu izraelsko-palestyńskiego, wywołując głównie reakcje społeczno-polityczne, o tyle „Black Space” trzyma się bardziej przy ziemi. Wątek strzelaniny w jednej ze średnich szkół w Izraelu posłużył twórcom serialu za idealny próg, z którego można się było odbić niczym Adam Małysz w czasach świetności. I poszybować daleko – z tego, co wywnioskowałem po obejrzeniu ostatniego odcinka pierwszego sezonu, szykuje się co najmniej druga seria. 

„Black Space” nie jest produkcją stworzoną na zamówienie Netflixa, tak jak chociażby wspomniana wyżej „Fauda”. „Black Space” zawojował izraelską telewizję, zebrał liczne nagrody branżowe i naturalną siłą rzeczy zauroczył szefów Netflixa, którzy postanowili udostępnić go na swojej platformie streamingowej. I mniejsza o to, że nazwisko reżysera Ofira Lobela kojarzą tylko izraelscy widzowie, podobnie jak aktorów w tym serialu. Nawet bez znanych zagranicznych nazwisk „Black Space” skazany jest na sukces z prostego względu: broni się kapitalny scenariusz z życia wzięty, który tak na dobrą sprawę mógłby zostać osadzony gdziekolwiek. Bezpośrednio po obejrzeniu pierwszego odcinka miałem wrażenie, że Izraelczycy wcześniej naoglądali się polskiego „Belfra” z Maciejem Stuhrem w roli głównej. Moje obawy szybko rozwiały kolejne odcinki, a od połowy serialu krajobraz robi się tak oryginalny, że szybko zabrakło mi dodatkowych skojarzeń. Gdzieniegdzie, zwłaszcza w zapętlonych relacjach międzyludzkich, „Black Space” ociera się nieśmiało o kultowy amerykański serial z lat 90. ubiegłego wieku – „Beverly Hills 90210”, ale to raczej skojarzenie wynikające z faktu, że znajdujemy się też na terenie szkoły średniej. Tematyką, akcją, naszkicowanymi trudnymi pytaniami bez jednoznacznych odpowiedzi, „Black Space” wyprzedza powierzchowną historię z Los Angeles o lata świetlne.
 


 
Scenarzyści Anat Gafni i Sahar Shavit wykorzystali w serialu dwie powiązane ze sobą linie narracyjne. Jedna śledzi losy policjanta Ramiego Davidi z elitarnego wydziału zabójstw (w tej roli Guri Alfi), próbującego wyjaśnić strzelaninę na terenie średniej szkoły, do której w przeszłości też uczęszczał. Druga linia skupia się na relacjach interpersonalnych uczniów tejże szkoły. Szybko okazuje się, że sprawcy zamachu nie byli ani palestyńskimi terrorystami, ani też przypadkowymi osobami. To mogę chyba zdradzić w tej recenzji. Wbrew pozorom nie śledztwo, a życie i obyczaje panujące w zwykłej szkole w Izraelu najbardziej mnie zaintrygowały. Nawet jeżeli wziąć pod uwagę licencję poetycką i możliwe przerysowania charakterów, pokazana historia nic nie traci na atrakcyjności, w dodatku utrzymuje widza w napięciu do ostatniego odcinka. Rozwikłanie zagadki, kto i dlaczego zabijał w szkole, otrzymujemy dopiero w ostatnim, ósmym odcinku serialu. Agatha Christie pewnie rozszyfrowałaby całą tajemnicę wcześniej, ale pani Agatha była osobą wyjątkową pod każdym względem. 

Zastrzyk finansowy ze strony Netflixa pozwolił izraelskiej stacji Network 13 poważnie myśleć o drugim sezonie. Zresztą ostatnia scena ósmego odcinka została tak skonstruowana, że po prostu drugi sezon musi nadejść, innej opcji nie ma. Pytanie tylko, czy twórcom „Black Space” uda się zachować poziom pierwszej serii, bo z tym różnie bywa. Na pewno powstanie serial nakręcony z większym rozmachem, bo gotówka od Netflixa robi cuda. Przywołując po raz ostatni w tej recenzji jeden z najlepszych seriali izraelskich ostatnich lat – wspomniany na wstępie obraz „Fauda” lepszy z każdym nowym sezonem – to może się udać po raz kolejny. 
 



Może Cię zainteresować.