czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: METALLICA – 72 Seasons (recenzja) | 09.05.2023

W słonecznej Kalifornii nie tylko otwarto w 1940 roku pierwszy na świecie „fast food” McDonald's, to również mekka wszystkich miłośników thrash metalu. A jeśli mowa o thrash metalu, to legenda gatunku ma w tym roku wiele ważnego do powiedzenia. 

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 15 s
Metallica jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. „72 Seasons” to świetny album. Fot. mat. prasowe

Gdyby nie triumf Stalowników Trzyniec w finale hokejowej ekstraligi, pewnie nie wróciłbym już do nowej płyty amerykańskiej formacji Metallica, spisując „72 Seasons” na straty po pierwszym, jak się właśnie okazało, zbyt pochopnym przesłuchaniu. Podziękowania kieruję więc do osoby puszczającej muzykę w Werk Arenie. Kiedy bowiem podczas jednej z przerw reklamowych w trakcie meczu Trzyńca z Hradcem Kralowej dosłownie zwalił mnie z nóg riff gitarowy w utworze „Shadows Follow”, wiedziałem, że do tego albumu muszę jeszcze wrócić. 

To kolejne potwierdzenie znanej i starej jak świat prawdy, że dobra muzyka nie zawsze od razu wpada w ucho. Tym bardziej, kiedy mamy do czynienia z legendą thrash metalu, która na swoim najnowszym wydawnictwie z premedytacją nastawiła się na szybkie wiosłowanie. Nie znajdziemy na albumie ani jednej rockowej ballady, która kompletnie zniekształciłaby obraz spójnej, szybkiej i bardzo dynamicznej płyty. Takiego czadu nie było ani na „Hardwired… To Self-Destruct” (2016) ani na „Death Magnetic” (2008). Zbliżający się do emerytury muzycy udowodnili wszystkim malkontentom, że wciąż potrafią rozdawać celne ciosy. W gronie malkontentów przez moment znalazłem się równie ja, ale teraz, po kilkukrotnym przesłuchaniu albumu, podwójnie cieszę się z chwili, która nastała po genialnym dograniu Arona Chmielewskiego do Marka Daňo w trzecim spotkaniu finałowej serii Stalowników z Mountfieldem. 



Nazwa albumu „72 Seasons” sugeruje 18 lat z życia człowieka. Od urodzenia do momentu, w którym wkracza się w świat dorosłych już decyzji. Nad nieco metafizyczną warstwą liryczną płyty pochylił się w całości wokalista i gitarzysta James Hetfield, który w przeszłości zmagał się z przeróżnymi demonami, z alkoholem i depresjami włącznie. Album zaczyna się od rytmicznego stukania perkusji Larsa Ulricha i nieco power metalowego gitarowego wstępu, rozkręcającego tytułowy „72 Seasons”. Zresztą zapożyczenia z różnych obszarów muzyki rockowej w przypadku Metalliki nie są niczym przełomowym, na słynnej „czarnej płycie” z 1991 roku muzycy z powodzeniem skosztowali też prawie popowych cukierków. Drugi w zestawieniu „Shadows Follow” napędzał nie tylko Stalowników w hokejowym finale, ale to murowany kandydat do koncertowego klasyka w najbliższej trasie po Europie. Rewelacyjny pod każdym względem, utrzymany w sprawdzonej thrash metalowej formule „łotania” na przemian gitarami i śpiewem. W ukrytym pod numerem 5 „You Must Burn” oprócz gitar Jamesa Hetfielda i Kirka Hammetta ważnym elementem jest też pulsująca linia basu, której na całej płycie jest jak na lekarstwo. Trochę szkoda, że świetny basista Robert Trujillo (eks Suicidal Tendencies, Ozzy Osbourne) w trakcie nagrywania płyty był za mało zdecydowany w stosunku do szefostwa, bo nie ukrywam, że lubię w muzyce rockowej właśnie basowe wibracje nadające utworom większej głębi. W tej piosence Trujillo poszedł niemniej na całość i zaśpiewał też wspólnie z szefem Hetfieldem. Wyszło świetnie, jak dla mnie genialnie – to mój ulubiony utwór bez dwóch zdań. 





W jakiej formie wokalnej znajduje się lider Metalliki na najnowszej płycie? W studio nagrań wszystko wypaliło, ale doświadczenia z poprzednich tras koncertowych promujących wydawnictwa „Death Magnetic” i „Hardwired… To Self-Destruct” mówią, że najlepsze lata Hetfield ma już jednak za sobą. Wspierany przez ścianę zbudowaną z mocnych gitar pewnie bez większych kłopotów poradzi sobie również na koncertach, ale nie liczmy raczej na wokalne fajerwerki jak za czasów „Master of Puppets” (1986) czy „…And Justice For All” (1988). Próbkę bardziej kameralnego podejścia do śpiewu daje Hetfield w zamykającym album rozbudowanym temacie „Inamorata”. Stonowany refren ukryty w połowie tego wręcz prog-metalowego utworu został tak skrojony, żeby na pięciolinii nie doszło do tragicznego wypadku. Jedenastominutowy kawałek należy do najlepszych fragmentów „72 Seasons” właśnie za sprawą zmian nastroju w nośnym refrenie, a także zmieniającego się tempa. „Witaj, czy nie wejdziesz do środka?/Poznaj duchy, w których mieszkam/Pomimo to jak mnie maltretują/Nigdy nie będę samotny/Wygoda w piekle, które znam/Uraza rozwija się jak rak/Tęsknię za dniem, w którym będę wolny/Płonę, by wyrzucić cię ze mnie” – śpiewa Hetfield w pierwszej zwrotce utworu, rozliczając się ze swoimi słabościami i demonami z przeszłości. Odbiorca, który wie, jak alkohol potrafi wyniszczyć psychikę, do tematu „Inamorata” nie podejdzie obojętnie. 

Metallica na jedenastym w karierze albumie studyjnym bynajmniej nie odcina kuponów od sławy. W ciągu godziny i siedemnastu minut zaserwowała fanom wszystko, co cechuje dobrą muzykę rockową. Zachęcam jednak do większej cierpliwości, bo może być tak, jak w moim przypadku, że album „72 Seasons” ktoś wpuści do swojego domu dopiero za drugim, trzecim, czwartym przesłuchaniem. Ale jak już raz wejdzie, to pozostanie na długo.   





Może Cię zainteresować.