czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art 241: Tak było muzycznie na Bystrzyckim Zlocie | 26.05.2018

Najnowsza odsłona Pop Artu w całości została poświęcona tegorocznemu festiwalowi muzycznemu Bystrzycki Zlot. Poprzeczka została ustawiona wysoko.

Ten tekst przeczytasz za 7 min.
Perfect, główna gwiazda wieczoru. Fot. NORBERT DĄBKOWSKI

RECENZJA

AMPLI FIRE,ŽLUTÝ PES, IMT SMILE, PERFECT (Bystrzycki Zlot, 12. 5.)

To był strzał w dziesiątkę. 12 maja w Parku PZKO w Bystrzycy wszystko dopisało. Pogoda, widzowie, a także zaproszone zespoły. Jako pierwsza zaprezentowała się słuchaczom młoda formacja z Zaolzia, AMPLI FIRE. W trakcie występu niektórzy członkowie tej grupy mieli świeżo przed maturą, ale ze sceny zamiast zrozumiałej tremy powiało klasycznym rockiem. Wokalista Przemek Orszulik zdradził mi po koncercie, że ostatnio członkowie grupy są zauroczeni legendą amerykańskiego hard rocka, zespołem Aerosmith. Rejestr głosowy Orszulika pozwała mu na wiele ciekawych zagrywek. Nie śpiewa z manierą swojego idola, Stevena Tylera, ale próbuje z dobrym skutkiem znaleźć swój własny styl wokalny. Ampli Fire konsekwentnie podwyższają swój warsztat, co widać i słychać w każdym utworze. Z podobnym scenariuszem zawojowali kiedyś rynek trzyńczanie z Charlie Straight (do dziś żałuję, że Albert Černý poszedł innym tropem muzycznym, a Charlie Straight to już wyłącznie wspomnienia). Pomysł na sukces jest prosty, sprawdzony od czasów The Beatles. Czyli: charyzmatyczny lider, rzetelne przygotowanie muzyczne całego zespołu i fani, bez których rockowa muzyka trafiałaby w czarną dziurę. Po koncercie w Bystrzycy pomyślałem, że to już pora, by grupa odważyła się nagrać swój pierwszy album studyjny.

Drugim w kolejności zespołem, który zaprezentował się bystrzyckiej widowni, był tuż po godz. 17.00 czeski ŽLUTÝ PES. Niektórzy specjalnie przyjechali do Bystrzycy z powodu Ondřeja Hejmy i spółki. Na początku kariery grupa „skazana była na bluesa”. W czasach głębokiej komuny blues był formą katharsis. Stał w opozycji do poprockowej kultury reprezentowanej przez takie formacje, jak czeski Olympic czy słowacki Elán. Paradoksalnie jednak Žlutý Pes największą furorę zrobił piosenkami utrzymanymi w konwencji pop rocka nagranymi po opadnięciu żelaznej kurtyny. W Bystrzycy nie mogło więc zabraknąć hitów w rodzaju „Sametová”, „Modrá je dobrá” i „Náruživá”. Na mnie jednak największe wrażenie zrobiła bluesowa jam session, fragment występu poświęcony amerykańskiej spuściźnie south rocka i bluesa. A kiedy zabrzmiały akordy „Stonesów”, publiczność pod sceną zaczęła bujać w obłokach.

Przyznam się, że największe oczekiwania wiązałem na tegorocznym Zlocie z występem słowackiej gwiazdy, IMT SMILE. Lider grupy, Ivan Tásler, jest nie tylko świetnym wokalistą i kompozytorem, ale też showmanem z prawdziwego zdarzenia. Preszowska formacja, która ma na swoim koncie dziesięć albumów studyjnych, wyprzedane koncerty na Słowacji, a także szereg muzycznych nagród, w Czechach w popularności wciąż ustępuje grupom No Name, Elán czy Team. Bystrzycki koncert pokazał dobitnie, iż popularność to kwestia względna. Publiczność w Bystrzycy śpiewała bowiem piosenki z Táslerem w tak skoordynowanym szyku, że zespół nie wierzył własnym oczom. – Myślałem, że w Czechach jesteśmy mało znani. A tu taki przyjemny szok – powiedział mi Tásler. – Panowie, jesteście na Zaolziu, a tu wszystko możliwe – odparłem. Faktem jest, że na Zlot przyjechało wielu fanów IMT Smile z pobliskiej Słowacji. Polacy, Czesi i Słowacy wspólnie zaśpiewali z Táslerem ostatni hit ze ścieżki dzwiękowej do głośnego filmu „Čiara” – „Hej, sokoly”. Najpierw po słowacku, a później, na specjalne życzenie zespołu, również w wersji polskiej. – Zawsze chciałem usłyszeć ten utwór po polsku. U was w Bystrzycy spełniły się moje marzenia – powiedział ze sceny Tásler. IMT Smile to jednak nie tylko polsko-ukraińska przeróbka „Hej, sokoły”, ale też szereg świetnych pop rockowych kawałków ze wcześniejszych albumów nagranych na przełomie stulecia. Koncert preszowianie rozpoczęli od klasyka „Opri sa o mňa” z płyty „Nech sa páči” (2000). Tásler nie omieszkał też zagrać z zespołem największy przebój skomponowany dla przyjaciela, Richarda Müllera, do tekstu Michala Horáčka – „Srdce jako kníže Rohan”. Najnowsze oblicze grupy reprezentowały utwory z ostatniej płyty studyjnej, „Na ceste 1979” (2015). Znakomicie wypadł wybrany na singla „Cesty II. triedy”, zagrany w Bystrzycy z rockowym pazurem. Na albumie dominują bowiem bardziej stonowane, folkowe, a momentami nawet country klimaty. W opozycji do ostatniego wydawnictwa zabrzmiały na Zlocie gorące, bałkańskie klimaty. W tych piosenkach popis nietuzinkowych możliwości dał cały zespół, włącznie z kluczową sekcją dętą. Występ IMT Smile rogrzał publiczność Zlotu do tego stopnia, że z grupą zaśpiewał ze sceny również... wójt gminy, Roman Wróbel. I warto podkreślić, że muskularne ma Roman Wróbel również struny głosowe.

Ukoronowaniem tegorocznej edycji festiwalu był koncert legendy polskiego rocka, grupy PERFECT. Po raz ostatni Perfect zagrał na Zaolziu w 2015 roku podczas Dolańskiego Grómu w Karwinie. Grzegorz Markowski doskonale zapamiętał tamten występ, o czym nie omieszkał poinformować nas przed koncertem. – Zawsze cieszymy się na Zaolzie. Obiecuję, że damy z siebie wszystko, podobnie jak trzy lata temu w Karwinie – zadeklarował przed koncertem. I spełnił obietnice z nawiązką. „Jeszcze nie umarłem” – wybuchowy hard rock na początek. Większość „Zlotowiczów” wyczekiwała jednak innych utworów w dyskografii – tych z kategorii najważniejszych. Zabrzmiała więc „Autobiografia”, „Nie mogę ci wiele dać”, „Kołysanka dla nieznajomej”, „Lokomotywa z ogłoszenia”, a także zagrana na bis przytulanka „Nie płacz Ewka”. Trochę żałuję, że zabrakło innej, kultowej piosenki „Niepokonani”, ale to moja prywatna obsesja. Największą frajdę sprawili mi muzycy w drugiej połowie koncertu, serwując prawie progmetalowy utwór instrumentalny „M.U.S.K.K.” przetworzony specjalnie na potrzeby koncertowe. W rzeczywistości bowiem, w wersji studyjnej z ostatniego albumu „Muzyka”, kompozycja brzmi akustycznie, przykraszona delikatnym, jazzowym frazowaniem Markowskiego. Jeśli na Filipkę zabłąkał się ze Słowacji jakiś niedzwiedź, to po wysłuchaniu energicznego „M.U.S.K.K”, w którym pierwsze skrzypce grał gitarzysta Dariusz Kozakiewicz, szybko wrócił na słowacką stronę. W swoim życiu miałem już okazję obejrzeć kilka koncertów Perfectu, w tym trzy na Zaolziu. Za każdym razem było... perfekcyjnie i trochę inaczej. Na dawnym Zlocie w Wędryni i na Dolańskim Grómie w Karwinie bardziej tradycyjnie, tym razem z kolei niebywale rockowo. Świetne wrażenie z bystrzyckiego koncertu spotęgowała oprawa nagłośnienia i efektów multimedialnych, porównywalna z tymi, jakie oferują największe festiwale muzyczne.



Może Cię zainteresować.