czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Kiedy Beck rozdaje radość | 26.01.2020

W oczekiwaniu na niezapowiedziany, ale z powodu rażącego braku śniegu w styczniu bardzo prawdopodobny przyjazd Grety Thunberg na Zaolzie, lektura Pop Artu sprawdza się doskonale. Z muzyką Becka w tle na przykład.

Ten tekst przeczytasz za 3 min. 15 s
Beck Hansen pochodzi z rodziny, która przywędrowała do USA ze Szwecji. Nic dziwnego, że żółty to jego ulubiony kolor. Fot. mat. prasowe

RECENZJE

BECK – Hyperspace

Wszechobecna w muzyce ostatnich paru lat tęsknota za latami 80. ubiegłego wieku nie wzięła się znikąd. Tak jak w modzie wracają fale wielbieniaróżnych epok (mam cichą nadzieję, że dżinsy dzwony już nigdy nie wrócą), nostalgia udziela się również muzykom. I nie tylko – fani gier komputerowych ponownie zakochali się w konsoletach Atari i starych strzelankach w rodzaju „Cannon Fodder”, a fotomaniacy odkryli piękno zdjęć analogowych oraz starych aparatów na kliszę.

Zakładnikiem przeszłości w pozytywnym słowa znaczeniu jest też Beck Hansen, którego najnowsza płyta „Hyperspace” naszpikowana jest popową energią z najlepszego okresu stacji MTV. Poprzednie wydawnictwo Becka, „Colors” (2017), zostało nagrodzone dwiema statuetkami Grammy, mnie jednak niespecjalnie przypadło do gustu. Jakoś nie potrafiłem się przestawić ze świata Becka-smętniaka z rewelacyjnej płyty „Morning Phase” (2014) na Becka-optymistę skaczącego do góry w rytmie najbardziej chamskich syntezatorów.

„Hyperspace” nie stanowi wprawdzie kontynuacji „Colors”, ale po zadumanym Becku z wcześniejszego okresu też pozostały tylko wspomnienia i kilka akordów, jak choćby zamykający całą płytę klimatyczny „Everlasting Nothing”. Zanim dojdziemy jednak na sam koniec wędrówki, przyjemnie się zmęczymy. Cukierkowe beaty przeplatane są bardziej zapętlonymi schematami, oczywiście wszystko z wykorzystaniem komputerów w studio, Beckowi towarzyszą zaś przyjaciele z branży, co tylko dodaje splendoru całej produkcji. Główne słowo na „Hyperspace” należało do Pharrella Williamsa, który zatroszczył się o siedem z jedenastu piosenek na „Hyperspace”. Hitowy transfer towarzyszy utworowi „Stratosphere”, na którym swojego głosu użyczył w tle Chris Martin z grupy Coldplay. To, obok wspomnianego „Everlasting Nothing”, najbardziej medytacyjne miejsce na albumie. Głos Chrisa Martina musiałem wprawdzie dosłownie wyłapać z otchłani, czując się trochę jak nietoperz na polowaniu, ale liczy się zabieg marketingowy. Ostatnia płyta Coldplay jest jednym wielkim nieporozumieniem, a więc należy się cieszyć, że z tej kooperacji wyszło coś, co można nazwać muzycznym pięknem od pierwszego wejrzenia.

W tytułowym utworze śpiewa, znacznie głośniej, Terrel Hines – 24-letni wokalista i raper, który nie boi się wyzwań. Zaproszenie ze strony Becka można bowiem uznać za pierwszą dużą przygodę jego życia. Udaną, warto dodać, bo „Hyperspace” zasługuje na miano piosenki tytułowej. Zawiera kwintesencję muzyki Becka, jego eklektyzm i ciągłe poszukiwania. Nawet w klamrach dźwiękowych, które brzmią znajomo, w błyszczącym dresie i sneakersach, w których Maradona spacerował w latach 80. XX wieku po Neapolu, można odkrywać nowe galaktyki. Beck za sterami swojego statku kosmicznego przypomina mocno innego podróżnika po muzycznym wszechświecie – nieodżałowanego Davida Bowiego.

Supernova jeszcze nie wybuchła, ale to najlepsza dotychczasowa płyta w karierze tego skromnego Amerykanina. Teraz czekam na najlepszą.

Janusz Bittmar

Całe najnowsze wydanie Pop Artu w ostatnim, piątkowym wydaniu "Głosu".



Może Cię zainteresować.