czwartek, 25 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Jarosława, Marka, Wiki| CZ: Marek
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: PAUL McCARTNEY – III (recenzja) | 06.01.2021

„Pozwoliłem sobie na robienie tego, co sprawia mi radość. Nie miałem pojęcia, że wyjdzie z tego płyta” – skromne słowa Sira Paula McCartney’a bynajmniej nie oddają w całości piękna albumu „III”. Zapraszam do lektury recenzji w Pop Arcie.  

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 60 s
Fot. ARC

 

 

Ostatnio zastanawiałem się, pod wpływem artykułu mojej redakcyjnej koleżanki Danki Chlup (zamieszczonego w rubryce dla najmłodszych czytelników – „Głosiku”), „co by było, gdyby…”. Gdyby na przykład brytyjska grupa The Beatles nie rozpadła się w 1970 roku, John Lennon uniknąłby 8 grudnia 1980 roku śmiertelnego zamachu na swoją osobę, a George Harrison w 2001 roku wygrał walkę z nowotworem. Jeśli dodać do tej listy jeszcze Yoko Ono, muzę Johna Lennona, którą ewentualnie mógł uwieść nie Lennon, a Ozzy Osbourne, ratując The Beatles przed rozsypką, scenariusz moich „gdyby” dywagacji nabiera konkretnych kształtów. 


Tak, myślę, że podobnie jak The Rolling Stones, również The Beatles do dziś nagrywaliby świetne płyty. Z długimi przerwami, tak jak przystało na mistrzów, wyzwalając w fanach pożądanie porównywalne z powrotami do albumu „Yellow Submarine”. Jeden latarnik wciąż jednak pokazuje drogę pasażerom żółtej łodzi podwodnej – jest nim 78-letni Sir Paul McCartney, który w odróżnieniu od Ringo Starra nigdy nie obniżył swojej artystycznej poprzeczki. W grudniu ukazała się najnowsza, rewelacyjna płyta studyjna Mistrza, będąca zwieńczeniem trylogii nagrywanej kolejno w latach 1970 i 1980. Album „III” powstał, jak twierdzi Paul McCartney, trochę przez przypadek, w czasie tegorocznego lockdownu spowodowanego pandemią koronawirusa. Samotność to jeden z tematów przewodnich na płycie. 
 
 

McCartney III. The new album, out now: PaulMcCartney.lnk.to/McCartney3 ? by Mary McCartney

Opublikowany przez Paul McCartney Piątek, 18 grudnia 2020

„Żyłem w zamknięciu na farmie z moją rodziną i codziennie chodziłem do studia. Pracowałem nad kawałkiem do filmu animowanego i tak wpadłem na pomysł, który finalnie znalazł się na początku płyty. Gdy miałem gotowy jeden utwór, pomyślałem: co dalej? Miałem w zapasie trochę niedokończonych kawałków, które porzuciłem w połowie i zacząłem myśleć, co takiego drzemie w mojej kolekcji. Każdego dnia rozpoczynałem od instrumentu, na którym powstała dana piosenka i stopniowo dodawałem do tego kolejne warstwy. To było bardzo miłe. Robiłem to dla siebie, nie z myślą, że to praca. Po prostu pozwoliłem sobie na robienie tego, co sprawia mi radość. Nie miałem pojęcia, że wyjdzie z tego płyta” – twierdzi skromny jak zawsze muzyk. Faktem pozostaje, że gdyby nie McCartney, nie byłoby geniuszu The Beatles, głównie jego (i Harrisona) muzyczne pomysły pchały bowiem paczkę z Liverpool do przodu. Mistrz zresztą potwierdzał to później na wielu albumach solowych, z których poddawana dziś recenzji płyta „III”, a także wydana dwa lata temu „Egypt Station” to prawdziwe majstersztyki. Każde z tych wydawnictw odzwierciedla inny stan duchowy Paula McCartney’a. Jak pisałem w swojej recenzji w 2018 roku, słuchając „Egypt Station” miałem wrażenie, że podróżuję pociągiem, a kolejne stacje to kolejne utwory... Przede wszystkim jednak poprzednia płyta została nagrana z udziałem wielu zaproszonych gości, tymczasem „III” to dzieło osamotnionego geniusza. Muzyka wciągająca, enigmatyczna, z odgłosami kończącego się właśnie neurotycznego roku 2020 w tle.

 


Album rozpoczyna się od instrumentalnego wstępu „Long Tailed Winter Bird”, będącego nawiązaniem do piosenki „When Winter Comes”… ukrytej w szafie z odrzuconymi pomysłami Mistrza z lat 90. Główny motyw „When Winter Comes” posłużył zaś za końcową klamrę całego albumu. Instrumentalne „intro” po dwóch minutach zaczyna nieco nużyć, ale warto go przetrzymać. W nagrodę stajemy po drugiej stronie lustra, w krainie muzycznej magii. Ukryty pod numerem 2 „Find My Way” to już typowy McCartney, rozgalopowany, w nowoczesny sposób nawiązujący do spuścizny The Beatles. Zresztą warstwa brzmieniowa albumu zasługuje na samodzielną nagrodę. McCartney, poza jednym wyjątkiem, cały album nagrał w pojedynkę. W hardrockowym kawałku „Slidin’” z pomocą pospieszyli mu gitarzysta Rusty Anderson i perkusista Abe Laboriel jr., w pozostałych dziesięciu tematach Mistrz zatroszczył się o pełny serwis instrumentalny. 
Płytę cechuje przestrzenne, nowoczesne brzmienie wymuskane do takiego stopnia, że przeróżne smaczki wysuwają się na pierwszy plan w momencie, kiedy najmniej się tego spodziewamy.

 


 
Zaskakującym fragmentem „III” jest ponad ośmiominutowy utwór „Deep Deep Feeling”. Pulsujący wiodący wątek melodyczny przecina raz po raz dramatyczny, krótki refren, w którym McCartney dla podkreślenia całości wykorzystał komputerową modulację swojego głosu. W wielu piosenkach słyszymy zresztą nieco innego McCartney’a – z przygaszonym wokalem, pozwalającym dosadniej zaistnieć nietuzinkowym aranżacjom. „Women and Wives” to właśnie jeden z takich przykładów – piękna piosenka o przemijaniu, ale bez zbędnych popisów wokalnych, celująca bardziej w emocje schowane za główną kurtyną. I odwrotnie – „The Kiss of Venus” z towarzyszeniem gitary akustycznej i czystego, nośnego wokalu Mistrza spokojnie mogłaby się znaleźć na którymś ze wczesnych albumów The Beatles. 
 
Znakomitą formę prezentuje McCartney również w najważniejszym temacie albumu „III” – „Deep Down”. To wyraz tęsknoty za światem sprzed pandemii, za zwykłym zanurzeniem się w wir wieczornego miasta. „Gonna get deep down, wanna do it right, wanna get deep down, look around this end of town tonight” – śpiewa Paul McCartney na jednym z najlepszych albumów 2020 roku, a dla mnie najlepszym w jego solowej karierze. 
 



Może Cię zainteresować.