piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: Rockowo-jazzowe przenikanie | 16.06.2019

O tym, jak wygląda uzupełnianie się w muzyce w najnowszym wydaniu Pop Artu.

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 30 s
Wojciech Mazolewski (na pierwszym planie) i John Porter zbierają zasłużone brawa za wspólny projekt „Philosophia”. Fot. mat. prasowe
 

RECENZJA

MAZOLEWSKI/PORTER – Philosophia

Kiedy rockowy gitarzysta John Porter spotyka w knajpie jazzowego kontrabasistę Wojciecha Mazolewskiego, możemy być pewni, że ani jeden z nich nie zamówi do wspólnej biesiady owocowej herbaty „Ogród babuni”.

„Philosophia” to album nietuzinkowy, nagrany z rozpędu entuzjastycznego natchnienia. W powietrzu unosi się dym z papierosów, zapach czarnej kawy i równie czarnych kropli mocnego piwa. Wyobrażam sobie, jak obaj panowie siedzą w klubie „Enklawa” przy ul. Mazowieckiej w Warszawie, za suto zastawionym stołem… wycinkami gazet z recenzjami swojej wspólnej płyty. Wprawdzie każdy artysta twierdzi, że nie czyta recenzji, bo zazwyczaj piszą je zakompleksieni dziennikarze, którym w życiu się nie ułożyło zgodnie z oczekiwaniami, ale to mit. Wszyscy czytają.

W Pop Arcie chciałbym dołączyć do entuzjastycznych ocen, jakie otrzymał album „Philosophia” w polskiej i zagranicznej prasie muzycznej. Płyta jest ze mną od połowy maja, ale mam wrażenie, jak gdybym woził ją ze sobą w samochodzie od niepamięci. Walijczyk John Porter czuje się Polakiem na całego, ale na całe szczęście wciąż woli śpiewać po angielsku. Wojciech Mazolewski czuje się kosmopolitą, ale płyty woli nagrywać w Polsce. „Philosophia” jest dla niego odskocznią od jazzowych poszukiwań z własnym kwintetem. „Gdy dwie silne osobowości, dwa reaktory twórcze, potrafią współdziałać, robi się bardzo ciekawie i powstaje bardzo dużo dobrej muzyki oraz energii” – stwierdził w jednym z ostatnich wywiadów Wojtek Mazolewski. John Porter, jak przystało na brytyjskiego dżentelmena, szybko oddał cios. „Każdy robi to, co potrafi najlepiej, a drugi szanuje to i... w ten sposób mamy najzdrowszy z możliwych układów. Uzupełniamy się”.

Właśnie, uzupełnianie to kwintesencja całej płyty. Muzyczne fascynacje Portera, który twórczość Nicka Cavea i Toma Waitsa zna chyba najlepiej spośród nas wszystkich, tworzą efektowny pomost z jazzowym widzeniem świata Wojtka Mazolewskiego. Nie byłoby tej płyty bez otwartych na świat duszy. Gdyby Mazolewski w jazzie ograniczał się do stukania starych mistrzów, a Porter do powielania depresji, obaj panowie nigdy by się nie spotkali. Album rozpoczyna się tak, jak powinien: pięknie. „Broken Heart Sutra” przywołuje echa spokojniejszego okresu King Crimson. Wokalna inwokacja Portera przechodzi w pulsujący takt gitary, która przenosi nas w krainę muzycznej łagodności. Od miesiąca nie mogę się uwolnić od tej piosenki. Nałogowo wracam jednak do wielu fragmentów tej płyty, która zyskuje z każdym następnym przesłuchaniem. Ukryty pod numerem drugim „Six Feet Under” to typowy Porter ciągnący na smyczy Mazolewskiego. W tym mrocznym, blues-rockowym kawałku, pierwszeskrzypce gra Walijczyk, podobnie jak w trzecim, skocznym temacie „Don’t Ask Me Questions”. „Nie zadawaj mi pytań”, krzyczy Porter, ale my tymczasem chcemy pytać. Jak to jest, że z akordów, które są stare jak świat, wciąż można stworzyć arcydzieło?

Tej płyty rewelacyjnie się słucha między innymi z jednego prostego powodu: wszystkie kompozycje kończą się we właściwym czasie. Tu nie ma sztucznych, granych na siłę solówek. Piosenki zamykają się w cztero-pięciominutowych klamrach i trzymają się sprawdzonej reguły, że mniej znaczy więcej. Jak dynamit wybucha „Philosophia” w finale. Zamykający całość „Place Of No Return” to dziecko Wojtka Mazolewskiego. Napędza ten utwór atmosfera znana z neojazzowego Pink Freud, w którym Mazolewski dał upust swoim psychodelicznym fascynacjom. Wprowadzeniem do mistrzowskiego finału jest zaś przedostatni temat na płycie, „Soul Mountain”. Tu rządzi z kolei Porter. „Wystarczy tylko pamiętać, że jesteśmy jedną drużyną. Przecież Lewandowski czy Piątek nie strzelają bramek sami. Muszą dostać piłkę od kogoś, kto nadaje z nimi na tych samych falach i z kim poznali się na mnóstwie treningów”. Tych słów nie wypowiedział selekcjoner polskiej kadry piłkarskiej, Jerzy Brzęczek, a miłośnik gry z kontry – na kontrabasie, Wojciech Mazolewski.

Janusz Bittmar

 

Całe najnowsze wydanie Pop Artu w ostatnim, piątkowym numerze "Głosu".



Może Cię zainteresować.