piątek, 19 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Alfa, Leonii, Tytusa| CZ: Rostislav
Glos Live
/
Nahoru

Pop Art: OLD MAN (recenzja serialu) | 21.10.2022

Sprawdzonym sposobem na długie jesienne wieczory są dobre seriale. Ten gatunek już dawno nie kojarzy się z telewizyjnym kiczem. Wręcz przeciwnie. „Old Man” to dobry przykład.

Ten tekst przeczytasz za 5 min. 15 s
Fot. mat. pras.
3

 

Kto by pomyślał, że Jeff Bridges trafi do ramówki Disney’a i w dodatku zamiast roli jakiegoś króla w filmie z gatunku fantasy wcieli się w serialu w szpiega CIA? Ja na pewno nie, a fani talentu jednego z najbardziej niedocenionych amerykańskich aktorów pokolenia moich rodziców też z pewnością przecierają oczy ze zdumienia. Ryzyko twórców serialu „Old Man”, który w siedmiu odcinkach opisuje wyrafinowaną grę starego szpiega z młokosami oraz nowymi porządkami wypranymi z wszelkich skrupułów, opłaciło się. 

Dan Chase (Jeff Bridges) dwadzieścia lat temu był jednym z najlepszych agentów CIA, ale zamiast odcinać kupony od sławy i bać się własnego cienia, postanowił… zniknąć. Jak jednak przystało na temat szpiegowski, który do perfekcji opanował mistrz gatunku John le Carré (a scenarzyści Jonathan E. Steinberg i Robert Levine nie ukrywają, że są jego wielkimi fanami), w służbach wywiadowczych można na dobre zniknąć tylko w trumnie. Premierę serial zaliczył w amerykańskiej stacji FX 16, ale potencjał tej produkcji był na tyle duży, że po prawa do globalnej emisji sięgnął coraz prężniejszy serwis streamingowy Disney (w naszym kraju z najtańszym abonamentem w Europie, pytanie jak długo?).
 
 
 
Serial jest oparty luźno na książce Thomasa Perry’ego z 2017 roku, która, w odróżnieniu od obrazowej wersji, nie doczekała się kontynuacji. Chyba mogę w tym miejscu zdradzić, że „Old Man” nie zakończy się na pierwszym sezonie, ale wkrótce doczekamy się drugiej serii, a to oznacza, że tajemnice drążone w pierwszych siedmiu odcinkach nie zostaną do końca rozwiązane. Czy to dobrze, czy źle, trudno mi wyrokować. W naszym kraju „Old Man” zatrzymał się bowiem jak na razie na trzech odcinkach (to stan w dniu pisania tej recenzji), o wykorzystanym albo niewykorzystanym potencjale ciekawego scenariusza wyrobię sobie więc zdanie później, niż widzowie w Stanach. Na chwilę obecną jest nieźle, ale…

Długie dialogi przeplatane filozoficznymi dywagacjami, które w pierwszym i drugim odcinku mogły się wydawać fajnym zabiegiem artystycznym, w trzecim nieco nużą. Jeśli w takim  kierunku podąży reszta pierwszej serii, rozumiem, dlaczego twórcy nie zdążą w tym sezonie rozwikłać wszystkich zagadek. Przeczuwam jednak, że aż tak źle nie będzie i „Old Man”  pokona zadyszkę złapaną w połowie drogi. Zaczyna się rewelacyjnie. W pierwszych minutach serialu obserwujemy mężczyznę po przejściach, który wstaje w nocy co dwie godziny, by pójść się wysikać. Traf chciał, że płatny morderca wysłany do jego domu z centrali CIA nie zdaje sobie sprawy z jego niezbyt głębokiego snu. Generalnie wszyscy rywale, z którymi dane będzie zmierzyć się Chase’owi, nie przypuszczają, że taki dziadek wciąż potrafi. 

Twórcom serialu nie można odmówić pomysłu na rozgrywanie długich scen walki. I nieważne, czy główny bohater dusi przez dziesięć minut swojego wroga w samochodzie, czy unicestwia go w domu swojej nowej sympatii, atmosfera strachu o… Jeffa Bridgesa, czy da radę, czy nie będzie zbyt śmiesznie, wciska w fotel z mocą potrójnej grawitacji. Bridges w roli starego szpiega nie tylko daje radę, ale wręcz wymiata. Raczej nie chciałbym go spotkać z jego ostrymi psami na spacerze w parku. 
 


„Old Man” na całe szczęście nie posiada jednoliniowej narracji, co czyni go serialem wciągającym od pierwszego odcinka. Tak, jak skomplikowany jest świat służb wywiadowczych, tak trudny do rozszyfrowania jest przekaz twórców, przynajmniej w pierwszych dwóch odcinkach. Dopiero kiedy pojawia się wątek bliskowschodni, temat dostawy broni dla Mudżahedinów walczących z rosyjskim okupantem, nawigacja w głowie zaczyna prężniej działać. Stopniowo pojawia się też mniej pytań, a więcej odpowiedzi. 

Na Jeffa Bridgesa nie postawiono przypadkowo. Aktor jest motorem napędowym serialu, przykuwa uwagę nawet we wspomnianych rozgadanych scenach, emanuje charyzmą, którą może się poszczycić niewielu jego rówieśników. Robert Redford, nieco młodszy Richard Gere, może jeszcze Alec Baldwin (który jednak po tragicznym wypadku na planie westernu „Rust” pewnie już nie wróci do aktorstwa) – oni też daliby radę w tym serialu. Ale to Jeff Bridges bryluje tak samo, jak w swojej najsłynniejszej roli w czarnej komedii „The Big Lebowski” (1998) w reżyserii braci Coen. 

„Potem nastąpił, że tak powiem, rozkwit, co oznacza więcej słuchania i coraz to lepsze wyniki, bo uczysz się, że istota szpiegostwa polega na tym samym, co handel lub seks; szpiegowanie musi być coraz lepsze lub nie prowadzi do niczego” – pisał John le Carré w swojej słynnej książce „Krawiec z Panamy”. Dam rękę do ognia, że Dan Chase dalej wolałby w nocy co dwie godziny wpadać do ubikacji, zamiast mierzyć się ze starymi demonami. Przyparty do muru na nowo zdefiniował amerykański system emerytalny. 

 



Może Cię zainteresować.