środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

W krainie cudów. I cz. opowieści o wyprawie marzeń z Hawierzowa do Patagonii  | 05.04.2020

Patagonia... Już samo to słowo pachnie przygodą: Andy, pampasy, lamy, kondory! Od dłuższego czasu marzyliśmy z mężem o podróży w góry Ameryki Południowej, ale nie znając ni w ząb hiszpańskiego, wciąż wahaliśmy się. Kiedy zeszłej jesieni pewien nasz znajomy napisał na Facebooku, że w lutym planuje wyprawę właśnie do Patagonii i poszukuje współtowarzyszy, nie zastanawialiśmy się zbyt długo. Bo przecież w grupie zawsze raźniej... 

Ten tekst przeczytasz za 4 min. 45 s
Fot. arch. Renaty Bilan

Wpłaciliśmy ustaloną sumę i w radosnym podnieceniu oczekiwaliśmy na instrukcje dotyczące wyjazdu, ciesząc się, że choć raz nie musimy niczego załatwiać, bookować noclegów itd. Z obłoków na ziemię sprowadziły nas wysłane e-mailem zakupione przez samozwańczego „szefa” wyprawy bilety lotnicze: z niedowierzaniem stwierdziliśmy, że przy standardowej cenie biletu, podróż do celu, zajmie nam cztery dni, a na połączenia będziemy czekać na lotniskach nawet ponad 20 godzin! Po ostrzejszej wymianie zdań wypisaliśmy się z grupy i zdecydowaliśmy na samodzielną podróż, tylko we dwoje. Niestety biletu lotniczego nie dało się już przebookować bez poważnych strat finansowych. I tak 9 lutego rozpoczęliśmy naszą wyprawę na drugi koniec świata.
 
Kraina, którą dla Europejczyków odkrył w XVI portugalski żeglarz Ferdynand Magellan, zajmuje powierzchnię nieco ponad miliona kilometrów kwadratowych najbardziej na południe wysuniętego skrawka kontynentu. Obszar, na którym trzy razy zmieściłaby się Polska i jeszcze Republika Czeska na dodatek, zamieszkuje dwa miliony osób. Oczywiście nie licząc turystów, których corocznie przyjeżdża tu nawet kilkaset tys. Patagonia rozciąga się na obszarze dwóch państw: Argentyny, do której należą około dwie trzecie całego terenu, oraz Chile, gdzie leży reszta tej fascynującej krainy. Fascynującej głównie dzięki swojemu bogactwu przyrodniczemu i krajobrazowemu, na które składa się na przykład wspomniany już chilijski park narodowy Torres del Paine (od 1978 rezerwat UNESCO) czy leżący na terenie Argentyny Park Narodowy Los Glaciares ze słynnym lodowcem Perito Moreno i monumentalną skalną wieżą Fitz Roy. Również my naszą niespełna 3-tygodniową wyprawę zaplanowaliśmy tak, by odwiedzić wszystkie te miejsca.

 
 
Wjazd do miasta Puerto Natales. Fot. Renata Bilan
 
Od naszego domu w Hawierzowie do Puerto Natales, gdzie ma się rozpocząć nasza patagońska przygoda, dzieli nas drogą powietrzną około 13 tys. 300 kilometrów. W rzeczywistości nasza trasa prowadzi przez lotnisko w Wiedniu, stamtąd do Istambułu (nocleg), Sao Paulo (nocleg), Buenos Aires (noc spędzona na lotnisku), Santiago de Chile i wreszcie po dokładnie 101 godzinach spędzonych w podróży i pokonaniu ponad 17 tys. km lądujemy na maleńkim lotnisku w Puerto Natales, niewielkiej (liczącej ok. 20 tys. mieszkańców) mieścinie w Chile. To właśnie stąd wyruszają tłumy ludzi z całego świata, by podziwiać przyrodę tutejszych parków narodowych.
 
Na dworcu autobusowym po raz pierwszy przekonujemy się, że brak znajomości języka jest jednak pewnym problemem, do rozmowy coraz częściej używamy rąk. Powoli przyzwyczajamy się do patagońskiergo krajobrazu – rozległych, pustych porośniętych trawą płaskowyżów – pampasów, z których na horyzoncie wyłaniają się strzeliste szczyty gór. Pojawiają się też zwierzęta: lamy guanako, konie, a na brzegu Laguny Amarga dostrzegamy różowe plamy – to flamingi, niestety zbyt płochliwe, by można im zrobić zdjęcie z bliska.

 
 
Obóz Paine Grande. Fot. Renata Bilan
 
 
Wejście do parku Torres del Paine to cała procedura. Najpierw strażniczka zaprasza nas do pomieszczenia, w którym obowiązkowo musimy obejrzeć film o tym, co w parku wolno, a co jest zabronione. Już uświadomieni przechodzimy do okienka, gdzie sprawdzają nasze dokumenty (kolejka), potem wypisujemy formularze (kolejka), które następnie razem z opłatą za wstęp do parku przekazujemy kolejnemu urzędnikowi (kolejka). Nieustannie kursujące autokary (bez kolejki) podwożą nas pod bramę Campingu Central – miejsca, skąd można wyruszyć na jedno- lub kilkudniowe wycieczki. Zameldowanie, kontrola rezerwacji miejsca (konieczna na cały czas pobytu, w różnych kempingach, bez niej nie ma co marzyć o trekingu w Torres). Załatwiwszy wszelkie formalności (uffff!!!) chcemy się wreszcie napić kawy. Najpierw kolejka do kasy, gdzie otrzymujemy potwierdzenie zapłaty, potem do baru po kubek z kawą. Powoli się przyzwyczajamy, przestajemy gonić czas – a może to czas przestaje gonić nas? I wtedy dopiero z cała mocą dociera do nas, że naprawdę jesteśmy w Patagonii, a przed nami „ósmy cud świata”, wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO Park Narodowy Torres del Paine!
 

Pierwszą część dalszy opowieści o Patagonii wydrukowaliśmy w weekendowym „Głosie” z 3 marca 2020. Ciąg dalszy we wtorkowym świątecznym wydaniu.
 
 
Fot. Renata Bilan. Kliknij, aby obejrzeć wszystkie zdjęcia.





Może Cię zainteresować.