środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

„Cena strachu” | 04.06.2018

Ten tekst przeczytasz za 6 min. 30 s
Krzysztof Łęcki. Fot. ARC

„Cena strachu” to tytuł filmu Henriego-Georges’a, reklamowany jako „koncertowo zbudowany thriller awanturniczy, łączący w sobie podtekst egzystencjonalny z akcentami społecznymi” Tyle o filmie – teraz rzeczywistość. Prezydent Francji Emmanuel Macron tak skomentował jeden z zamachów w Paryżu: „Francja ponownie zapłaciła krwawą cenę” (RMF24.pl). Tzw. Państwo Islamskie (IS) przyznało się do ataku terrorystycznego w Paryżu… Ja rozumiem, że politycy muszą coś tam mówić, łatwo przychodzi mi też przejść do porządku dziennego nad tym, że zwykle są to dęte frazesy – wielkie mowy polityków stanowią znikomą mniejszość i inaczej chyba być nie może. Ale słowa Macrona jednak mnie zastanowiły i to do tego stopnia, że zapytałem o ich sens mojego przyjaciela zaprzysięgłego frankofona: no właśnie, za cóż to, według Macrona, Francja płaci – i to kolejny już raz - krwawą cenę? Przyjaciel wyjaśnił mi, że pewnie w rozumieniu Macrona Francja płaci krwawą cenę za konsekwentne kultywowanie swoich sztandarowych wartości, że płaci krwawą cenę za wolność, równość, braterstwo, a także za tolerancję, która w dzisiejszym świecie stała się nie tylko wartością samą w sobie, ale w ogóle wartością najwyższą. No cóż, zostawmy rekonstrukcję poglądów Macrona tym, którzy uważają, że jakiekolwiek poglądy posiada. Ja sam widziałem i słyszałem jak obecny prezydent Francji z takim samym naciskiem przekonywał, już to, że jest socjalistą, już to, że absolutnie socjalistą nie jest. Scena ta każe mi sądzić, że poglądy Macrona są takie, jak nakazują przedwyborcze sondaże. Zostawmy na inną okazję przeanalizowanie kwestii równości, braterstwa i tolerancji. Zajmijmy się wolnością, za którą Francja i Francuzi płacić dzisiaj muszą – i wszystko wskazuje na to, że płacić będą musieli jutro – krwawą cenę. W tym celu przyjrzyjmy się refleksjom dawnych polityków, którzy nie tylko poglądy mieli, ale po latach ich poglądy stały się częścią klasyki myśli politycznej. Bo naprawdę mieli coś do powiedzenia. I to co mieli do powiedzenia było tak ważne i – w jakimś sensie – uniwersalne, że nie przypadkiem wraca się do ich przemyśleń po upływie wielu, wielu dziesiątek lat. Zacznijmy od Edmunda Burke’a i fragmentu jego słynnych „Rozważań o rewolucji we Francji”, książki powstałej w czasach kiedy rozbłysło hasło „Wolność, równość, braterstwo albo śmierć”, w czasach, kiedy cała oświecona Europa sadziła na cześć Rewolucji Francuskiej „drzewka wolności”, rytuał mogący przywodzić na myśl dzisiejsze rysowanie kredkami chodników po kolejnym ataku terrorystycznym. Pisał Burke – „Czy z tej racji, że pojętą abstrakcyjnie wolność można zaliczyć do błogosławieństw ludzkości, mam serio gratulować szaleńcowi, który wyrwał się z chroniących go ograniczeń i zbawczej ciemności celi, że znów może cieszyć się światłem i wolnością? Czy mam gratulować rozbójnikowi i mordercy, który uciekł z więzienia, odzyskania jego naturalnych praw?”. I jeszcze: „Będzie krew. Brak zdrowego rozsądku sprawi, że krew popłynie”. Niedługo potem zbiorowe masakry, masowe egzekucje i gilotyna wprawiona w ruch przez rewolucyjny trybunał pokazały, że formułowana w okresie rewolucyjnego entuzjazmu diagnoza Burke’a nie była wyrazem jakiejś histerycznej przesady. W dzisiejszej Francji trudno oczywiście dostrzec jakiekolwiek ślady rewolucyjnego entuzjazmu, przeciwnie – dominować się zdaje pełen rezygnacji pesymizm wobec fali wyzwań, którym ani francuskie elity polityczne, ani społeczeństwo francuskie najwyraźniej nie umieją stawić czoła. Ich rolą zdaje się kwitowanie kolejnych rat krwawej ceny, którą, jak uznali, muszą płacić. Inny wielki myśliciel, Alexis de Tocqueville tak pisał o wolności w pierwszym tomie swojego wielkiego, niestety niedokończonego dzieła „Dawny ustrój i rewolucja”, że jej urok „polega na rozkoszy, jaką jest mówienie, działanie, oddychanie bez przymusu, pod rządami Boga i praw jedynie”. Zaś wcześniej podkreśla, że nie idzie o rozkiełznaną i niezdrową wolność”, ale zastąpienie jej „przez spokojne i wolne panowanie prawa”. Podkreślanie roli prawa, aczkolwiek ze wszech miar słuszne, tworzy horyzont nie do obejścia nawet przez największe umysły. Bo, okazuje się nie tylko, co skądinąd oczywiste, że każde pozytywne prawo można zmienić. Trzeba wziąć tez pod uwagę, że w szczególnych przypadkach – można je zmienić w jego przeciwieństwo. Toteż by świadomie stawić czoła dzisiejszym wyzwaniom warto sięgnąć więc po przenikliwe komentarze sprzed ponad pół wieku, po teksty autorstwa Raymonda Arona. Aron był chłodnym do bólu komentatorem, doskonale zdającym sobie sprawę z tego, że bezpośrednie przyczyny wojen i emocje, które one powodują, niewiele mają wspólnego z ich dalekosiężnymi skutkami. Głośna była swego czasu jego analiza wojny w Algierii. Francuzi powinni przyznać Algierii niepodległość – wywodził Aron wbrew ówczesnym aspiracjom i marzeniom wielu Francuzów – bo Algierii nie można, czy też – po prostu – nie powinno się, przyłączyć do Francji. Argumentował to Aron m.in. czynnikami demograficznymi. Sytuacja w której Algieria stałaby się integralną częścią Wielkiej Francji, doprowadziłaby do tego, że za kilkadziesiąt lat większość w parlamencie francuskim stanowiliby muzułmanie. I oni mieliby okazję narzucić całemu społeczeństwu, także jego nie-muzułmańskiej części, swoje prawa. Jak można się domyślać pewnie nie nadmiernie liberalne. Tyle dzisiaj w felietonie staroci, że na koniec czuję się wręcz zobowiązany zaproponować coś bardzo, współczesnego, cos nowoczesnego, a nawet ponowoczesnego. Za Michelem Houellebecqiem przytaczam zatem fragment z jego ostatniej powieści „Uległość”: „/…/ o ile liberalny indywidualizm mógł tryumfować, gdy ograniczał się do rozpuszczania struktur przejściowych, takich jak ojczyzny, korporacje i kasty, o tyle musi przypieczętować swoją własną klęskę, jeśli ośmieli się zaatakować najwyższą strukturę społeczną, jaką jest rodzina, czyli demografia - a wtedy, logicznie, nadejdzie czas islamu”. I to by na dzisiaj było Houellebecqa na tyle.

Krzysztof Łęcki


Może Cię zainteresować.