Zaczęły się rozgrywki polskiej ekstraklasy piłkarskiej, a ja właśnie zabieram się do pisania książki „Stadiony świata. Pomiędzy Gemeinschaft i Gesellschaft” - pisze Krzysztof Łęcki w swoim najnowszym felietonie dla "Głosu".
Postaram się w niej przedstawić ewolucję futbolu. Ze specyficznego, socjologicznego punktu widzenia - pisze Krzysztof Łęcki w swoim najnowszym felietonie dla "Głosu".
Czyli od meczów „nasz plac na wasz plac”, do wielkich spektakli przy wypełnionych po brzegi stadionach, dopingowanych w strefach kibica i przed milionami telewizyjnych ekranów; od synka grającego na podwórku, do zawodowego obieżyświata.
Stadiony świata – tak potocznie określa się gole strzelone w sposób specjalnie efektowny. Określenie takie ma znaczenie szczególnie wtedy, gdy idzie o bramki zdobyte przez zawodników anonimowych, graczy mniej znanych klubów czy też drużyn zupełnie nieznanych. W ten sposób dowartościowuje się celne strzały piłkarzy grających na prowincjonalnych boiskach, peryferyjnych ligach. Ale, tak naprawdę (i w pewnym sensie), „stadiony świata” mogą być wszędzie. Jak wspominał mój uniwersytecki kolega: „Mimo, że kopaliśmy piłkę namiętnie z miłością; mimo, że kopaliśmy ją zawsze i wszędzie – w ciasnych podwórkach, na polnych drogach itd.. – nasze robocze boisko, na którym rozgrywaliśmy mecze między sobą, nazwaliśmy Maine Road. Łatwiej wyjaśnić genezę niż funkcję nazwy: 24 marca 1971 roku Górnik Zabrze przegrał z Manchesterem City na stadionie przeciwnika, marnując wygraną z meczu na Śląsku. (…) Wzięliśmy nazwę stadionu Manchesteru City i ochrzciliśmy nią nasze boisko, mimo, że z trudem można było usprawiedliwić, umotywować miano. (…) boisko, na którym rozgrywaliśmy mecze z chłopcami z innych dzielnic (…) nazwaliśmy Wembley”, (S. Szymutko, „Nagrobek Ciotki Cili”, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2001, s. 41-42).
Futbol i świat. Już jakiś czas temu Franklin Foer napisał „Jak futbol wyjaśnia świat”. Ja – odwrotnie – będę chciał wyjaśnić jak przemiany świata pomagają zrozumieć zmiany w futbolu. Książka „dopiero „się pisze”, ale rozpoczyna się piłkarski sezon, więc podzielę się dwoma uwagami.
Zacznijmy od kibiców. Otóż nawet, gdy są fanami jednego klubu, to dzisiaj coraz częściej kibicują nie tyle klubowi, ale zmieniającemu się klubowemu projektowi, który przepoczwarza się w czasie życia jednego pokolenia (a czasem jednego sezonu) diametralnie, a klubową tradycję ma już tylko w pamiątkowych gablotach. I kibice starają się na różne sposoby swoje przywiązanie do klubu zracjonalizować i nową sytuację zaakceptować. „Z sympatyzowania z Legią wyleczyłem się, gdy ten klub porzucił, zapewne wskutek siły wyższej, ale to bez znaczenia, sposób budowania kadry polegający na tym, że skupował najlepszych polskich piłkarzy z innych klubów Ekstraklasy. Gdyby dziś wybiegła na boisko Legia Janasa (Pisz z Dębicy, Zieliński z Wierzbicy, Jóźwiak z Raciąża etc.) to leciałbym na stadion z szalikiem; do Legii z lat późniejszych, naszpikowanej zagranicznymi leserami niewiedzącymi gdzie są, serca nie miałem, stała mi się obojętna. Legia wróciła do tej polityki transferowej, która uczyniła ją wspaniałą przed laty 50, 40, 30 i 20, z jedną różnicą: skupuje wszystkich najlepszych w naszej lidze obcokrajowców. Może więc tak jak tamta dawna Legia w jakiś sposób odwzorowywała dążenie co bardziej utalentowanych Polaków, by pracować w Warszawie, tak teraz Legia winna i nawet musi być taką, jak się właśnie tworzy?” (Leszek Orłowski, „Legia dla słoików”, „Piłka nożna”, 9 lipca 2019). Czyli Legia ta sama, ale nie taka sama? Kiedyś grali w Legii gracze tacy jak Lucjan Brychcy, Kazimierz Deyna czy Robert Gadocha. A teraz będą grali w Legii najlepsi obcokrajowcy z polskiej ekstraklasy, czyli na przykład Hiszpanie, którzy są za słabi na występy w klubach Primera Division. Ale z wicemistrzem Gibraltaru Legia cudzoziemska jednak wygra. Co prawda w dwumeczu, ale zawsze.
Piłkarze. Piłkarze uprawiają zawód piłkarza, ale kibice chcieliby od nich dozgonnego przywiązania do barw klubowych. Stąd trącące surrealizmem zachowania najbardziej zagorzałych fanów. Ot chociażby takie – „Paweł Kaczorowski zwiedził kilka klubów, bez wątpienia najbardziej trudny okres przeżył w warszawskiej Legii, do której trafił zimą 2005 roku. Kibice ze stolicy nie potrafili zrozumieć tego transferu, bowiem kilka miesięcy wcześniej obrońca obrażał ją po wywalczeniu Pucharu Polski w barwach Lecha Poznań. A nagranie z fety obiegło Internet. Kaczorowski szybko zyskał przydomek „Chórzysta” (na płocie pojawił się transparent: »Chórzysto, nigdy nie będziesz Legionistą«, który był wywieszany do końca półrocznej przygody piłkarza z Warszawą. Zawodnik był do tego stopnia znienawidzony przez fanów ze stolicy, że nawet po strzeleniu gola trybuny go wyzywały, a niektórzy po prostu… nie uznawali bramek zdobytych przez Kaczorowskiego”. („Piłka Nożna 14 maja 2019). Takie „zdradzieckie”, ryzykowne transfery to nie tylko polska specyfika. Weźmy jeden z ostatnich – „Llorente spędził w Realu Madryt jedenaście lat i w liście pożegnalnym napisał: »Żegnam się z klubem dziecięcych marzeń, ale najważniejszy jest rozwój«. Z Królewskimi był związany niemalże z wyboru – jest wnukiem stryjecznym legendarnego Francesco Gento, dziś prezesa honorowego Realu, w którym grał jego tata Paco, dziadek Ramon Grosso i wujek Julio Llorente. (…) U trenera Zinadine’a Zidana nie mógł jednak liczyć na grę, dlatego przeniósł się do Atletico Madryt”. („Przegląd Sportowy”, 22-23. 6. 2019).
Jest zatem bardziej kulturalnie niż w Polsce? Niegdysiejsi bohaterowie Atletico – Antoine Griezmann który przechodzi właśnie do Barcelony i Thibaut Courtois który dzisiaj gra w madryckim Realu, mogą coś o tym powiedzieć. Ich zdjęcia w galerii sław Atletico Madryt fani tej drużyny obrzucili fekaliami.
Cóż, atmosfera robi się gorąca. Zupełnie jak w polityce, gdzie wielu obywateli z trudem rozpoznaje charakter partii, na które głosowało, a na co dzień zadowala się rolą agresywnych kiboli.