Obiecałem sobie, że przez jakiś czas nie będę pisał o polskiej polityce, bo to jej kolejny (któryż to już?) koniec, ale…
Oto zaraz po wyborach, jak zwykle pełen politycznego żaru redaktor Tomasz Lis daje nadzieję, że kolejne jednak się odbędą. I na Twitterze apeluje o obronę „resztek demokracji już w skrajnie niekorzystnych warunkach plus kampania przed wyborami parlamentarnymi za 3 lata. Tak, dziś się zaczyna”. Jako tekst motywacyjny brzmi to, przyznajmy, całkiem nieźle, ale… Ale oto żarliwego obrońcę demokracji strofuje nie kto inny, jak wiceszef klubu Lewicy Krzysztof Śmiszek; i to mocno protekcjonalnym, ironicznym wpisem: Pan da sobie spokój. Pan już „pomógł”.
Inny znany z ekranu TV ex-poseł opozycji Piotr Misiło zgorzkniały radzi Lisowi: „Tylko nie straszcie już PiSem!”. To co teraz niby robić ze słynnymi pięcioma gwiazdkami, tak propagowanymi przez Lisa, a które oznaczały to „co pan wiesz, a ja rozumiem’? Cóż, źle się dzieje w państwie polskim, skoro tak wielu jego obywateli na wstrząsanym kryzysami świecie pozostawiono w stanie dezorientacji. Co ma robić obywatel broniący demokratycznych ideałów, no i oczywiście Monteskiuszowskiego trójpodziału władz? Znikąd pociechy – jak powiedział mi mijany na ulicy przechodzień. No rzeczywiście… Oto znani i cenieni – i przez moment nieskrywający swoich poglądów – komentatorzy życia politycznego, profesorowie Marek Migalski i Tadeusz Gadacz postanowili zawiesić swoją komentatorską aktywność na kołku. Wybrali emigrację (spokojnie – na razie tylko wewnętrzną) - pierwszy z nich zdecydował się na podróże (i uprawianie literatury pięknej), a drugi – odpłynął w świat muzyki. Gdzie zatem teraz szukać busoli? Co robić? Wszak to naprawdę palące zagadnienie. Obawiam się, że przedwyborcze hasło Donalda Tuska – „Bolszewika goń!” zachowuje dzisiaj już tylko historyczne znaczenie.
Powyborczy krajobraz rysuje się przy tym dość dziwacznie. To już nawet nie honorowa porażka”, ale… Coś więcej! Spójrzmy na fakty, tak jak przedstawiają je internauci – i to z tytułami profesorskimi. Na Facebooku prof. Tomasz Goban-Klas zamieszcza taki wpis: „RMF: Andrzej Duda zdobył prawie 1,8 mln głosów więcej niż w 2015. Ja: Trzaskowski prawie 10 mln w 2 miesiące”. No cóż, to chyba coś znaczy, coś z tego wynika, ale co to znaczy, co z tego wynika, tego już Goban-Klas nie dopowiada, a szkoda. Przeczuwałem coś rewelacyjnego – i pocieszającego zarazem. Nie brak także – też chyba jakoś kogoś pocieszających – a szeroko kolportowanych w Internecie informacji, że „W drugiej turze wyborów prezydenckich Rafał Trzaskowski zdobył więcej głosów od Andrzeja Dudy w 10 z 16 województw (TVN 24), że Duda przegrał te wybory w sensie politycznym (TOK FM), że Trzaskowski wygrał przebudzenie narodu, a PiS walczy o życie (wyborcza pl.), a zatem „Nawet jeśli przegrał, to jednak wygrał” (Gazeta.pl), a nawet po prostu „Trzaskowski wygrał, choć przegrał” (Wyborcza.pl). Zaś pewien mój kolega, sympatyczny polityk opozycji szczebla regionalnego, wyciągnął wniosek, że „13 lipca 2020 to pierwszy dzień upadku PiS”. No cóż, jak mówi stara, chińska bodaj, mądrość, iż najdłuższa droga rozpoczyna się od pierwszego kroku. Tak więc w zasadzie każdy dzień można uznać za pierwszy dzień upadku jakiejś formacji politycznej. Bo wszystko, co ma w historii swój początek, ma też w niej swój koniec. A – na marginesie – dzisiaj jest pierwszy dzień reszty naszego życia.
Część powyborczych opinii pojawiała się w Internecie w formie niemal sensacyjnej: „Przekręt wszechczasów? Duda przegrał w 10 województwach, przegrał zagranicą, ale i tak wygrał. Zagadka rodem z PRL-u”. Ba, jedna z posłanek opozycji dokonała bardziej jeszcze precyzyjnych obliczeń dowodzących zwycięstwa Trzaskowskiego już bez podziału na mądrych i głupich, wykształconych i niewykształconych, na wieś i miasto. Otóż, dzielna ta kobieta odkryła i obwieściła wszem i wobec, że „Wybory zostały sfałszowane!”. Jak do tego wniosku, korzystając ze swojej matematycznej wiedzy, doszła przedstawicielka polskiego parlamentaryzmu? Ano z prostego obliczenia: „Jeśli frekwencja wynosiła 68%, a Rafał Trzaskowski zdobył 49,2 %, to jakim cudem Duda zdobył ponad 50% głosów?” No właśnie – jak? Dobra, już dosyć tych przykładów wyznań i apeli, które tak bardzo trącą infantylnym chciejstwem, że spokojnie mylić je można z fake newsami. Przyznam za tym, że ucieszyłem się, gdy Olga Tokarczuk ostrzegła Internautów przed fake newsem, tzn. listem, napisanym jakoby przez nią do Trzaskowskiego, a w którym m.in. czytamy: „Wiedz, że gdy pewnego dnia podjedziesz na Kasztance na pewno mnie zastaniesz”. Niemniej pojawienie się skrajnie infantylnych, pomyślanych jako żart fake newsów, które – i tu jest problem – zaczynają się zacietrzewionym politycznie odbiorcom mylić z poważnymi deklaracjami to klęska obywatelskiej powagi i fatalna cenzurka wystawiona polskiej debacie publicznej. No właśnie – jak mam traktować takie internetowe wyznania: „Dziś kupiłam jabłuszka z Hiszpanii i cebule z Holandii. Bardzo uważnie wybierałam produkty. 81% procent rolników dla Dudy? O zł od mnie”. Czy powinno się zapytać czy przypadkiem leżące na straganie polskie cebule i jabłka nie są, co prawda, od polskiego rolnika, ale takiego który głosował na kandydata opozycji? Wiem, wiem, sprzedawca mógłby nie wiedzieć, albo skłamać… Jednak w ogóle rezygnując ze sprawdzania pochodzenia leżących na straganie jabłek i cebul ryzykuje się przyjęciem „odpowiedzialności zbiorowej”. A ta dotknie przecież także jakichś rolników, którzy głosowali „jak trza”.
PS. Ktoś, komu rura pękła, wzywa hydraulika. Ten, nie dość, że okazuje się zaprzysięgłym zwolennikiem Andrzeja Dudy, to jeszcze zamiast zabrać się do roboty bezczelnie pyta, na kogo niedoszły wreszcie jeszcze jego klient głosował w wyborach. No cóż, wtedy chyba nie ma co czekać na hydraulika z Hiszpanii, a nawet Holandii; i w sytuacji – by tak rzec – vis maior, przyjdzie udawać, że podziela się polityczne sympatie chamskiego hydraulika.