środa, 24 kwietnia 2024
Imieniny: PL: Bony, Horacji, Jerzego| CZ: Jiří
Glos Live
/
Nahoru

Kafirzy i inni | 20.02.2022

Niedawno pisałem w jednym z felietonów o układzie monachijskim z roku 1938 – w jego wyniku oddano w pacht Hitlerowi Kraj Sudecki, a tylko nieco później całe Czechy. Pretekstem do tamtych rozważań była dopiero co oglądnięta przeze mnie produkcja Netflixa „Monachium: w obliczu wojny” (reż. Christian Schwochow, 2021), która przełożyła na język obrazu powieść Roberta Harrisa „Monachium” (skądinąd – scenarzysty filmu).

Ten tekst przeczytasz za 6 min.
Winston Churchill w towarzystwie Jana Christiana Smutsa. Fot. ARC

Nie przesądzam, czy intencją filmu była rehabilitacja polityki ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Neville’a Chamberlaina, polityki ustępstw przed coraz bardziej widoczną tendencją do agresji prezentowaną przez hitlerowską III Rzeszę. Niemniej takie właśnie można było odnieść wrażenie. Piszę „można było”, bo nie przypuszczam, bym tylko ja w taki sposób odebrał przesłanie filmu. Zainteresowanych moimi refleksami o „Monachium” odsyłam do archiwum „Głosu”. Dzisiaj interesować mnie będzie inna, w gruncie rzeczy jednak bardzo pokrewna sprawa. Stąd ten, może nieco przydługi, wstęp. Idzie o appeasement, o politykę zaspokajania żądań, politykę ustępstw, którą łączy się zwykle właśnie przede wszystkim z układem monachijskim i nazwiskiem Chamberlaina. Jak się okazuje, miała ona swoich prekursorów.

„Gdyby nas nawet setkami tysięcy topiono, wbijano na pale, obdzierano ze skóry, pieczono na wolnym ogniu, w całej sympatycznej Europie nikt palcem nie ruszy, nikt nie otrząśnie popiołu z cygara”… Spokojnie, spokojnie, bez strachu – takie przekonanie wyraził sto kilkadziesiąt lat temu autor „Lalki”. Przeczytałem to kiedyś w Internecie. I skrupulatnie wynotowałem. W XIX wieku Polski niepodległej nie było, byli (tylko?) Polacy. Niektórzy z nich, jak to się nieco górnolotnie powiada, już wówczas „szli ku niepodległości”, inni – wręcz przeciwnie, tę resztę kwestia niepodległości ani parzyła, ani ziębiła, była jej, mniej czy bardziej, obojętna. Kiedy jednak świętuje się 11 listopada, to nigdy nie powinno tracić się z oczu tego, że polska niepodległość jest wynikiem wielkiej wojny narodów, wojny, o którą modlił się Adam Mickiewicz – tak, polska niepodległość była efektem I wojny światowej, a właściwie jej finału. Tak, pierwsza wojna światowa się skończyła – i co? I co było dalej? Jakiś czas temu przeczytałem niezwykle ciekawą książkę znanego historyka, profesora Andrzeja Nowaka zatytułowaną „Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement”. W ramach zachęty do jej uważnej – i bardzo w Polsce potrzebnej – lektury pozwolę sobie podać kilka wybranych z niej, a szczególnie dających do myślenia, wątków i opatrzyć je felietonowym komentarzem. „Skończyły się wojny olbrzymów, zaczęły się waśnie pigmejów” – tak miał skomentować sytuację po zakończeniu tamtej wojny nie kto inny, jak Winston Churchill. No cóż, waśnie pigmejów, konflikty karłów… Rzeczywiście takie się wówczas zdarzały, nie miejsce tu by je wszystkie wymieniać – podręczniki historii informują o nich wystarczająco dokładnie. Ale i wielkie mocarstwa nie pozwoliły sobie w tamtym czasie na drzemkę, nie spały – tylko knuły. To znaczy: tak mogłoby się to wydawać, gdyby patrzeć z polskiej perspektywy, bo mocarstwa starały się przecież tylko i wyłącznie zapewnić trwale fundamenty światowego ładu i pokoju. Miał być wszak koniec I wojny światowej końcem, jak ujął to prezydent Woodrow Wilson, wojny, która położy kres wszystkim wojnom. Tyle, że położona pomiędzy Rosją a Niemcami Polska stanowiła dla powstania i umocnienia ładu światowego pewien problem, a nawet sporą trudność.

Wielcy architekci światowego porządku zdawali sobie bowiem sprawę, że trzeba będzie jednak zaspokoić apetyty Rosji, która akurat pogrążona była w chaosie rewolucji, ale przecież kiedyś z niego wyjdzie. I obojętnie czy będzie to biała Rosja Carów, czy Rosja demokratyczna, czy Sowiety, jakoś z Rosją trzeba będzie się dogadać. Gdyby zaś koszty porozumienia miała zapłacić Polska, to nikomu na Zachodzie (a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii) nie wydałyby się one specjalnie duże. No i Niemcy, pokonane w wojnie, upokorzone traktatem wersalskim, ale przecież nie zniknęły z mapy – miały i zachowały potencjał, z którym w dłuższej perspektywie czasowej trzeba było się liczyć. Gdyby cenę tego liczenia miała zapłacić odrodzona Polska to – znowu – nikogo by to na zwycięskim Zachodzie specjalnie nie zmartwiło. Tak wyglądały strukturalne wektory sytuacji po pierwszej wojnie światowej. A jak wyglądało nastawienie mentalne przywódców tryumfującej w wojnie ententy? Otóż wyglądało ono równie dla ówczesnej Polski niepokojąco. I tak na przykład – jak pisze Andrzej Nowak – w trakcie negocjowania warunków pokoju wersalskiego „jeden z najważniejszych członków brytyjskiej delegacji pokojowej, premier rządu Związku Południowej Afryki Jan Christian Smuts nie miał wątpliwości co do rasowej bezwartościowości (…) ludów zamieszkujących na wschód od Niemiec, w szczególności Polaków: »Przecież to są Kafirzy!«”, czyli – w jego rozumieniu – jacyś ludzie w rodzaju „urodzonych niewolników”. Toteż „Smuts „stanowczo domagał się, by oddać Śląsk i Gdańsk Niemcom i jednym tchem dodawał, że z oczywistej wrogości Rosji do nowego państwa polskiego wynikała analogiczna konieczność: oddać Rosji tyle, ile zechce wziąć z terenów, które tworzą (…) ów nieszczęsny »domek z piasku«”. No cóż, „domek z piasku”… Nie brzmi to w polskich uszach najlepiej, prawda. Polityczny realizm ma różne oblicza, inaczej wyglądały realistyczne rozstrzygnięcia w Londynie, inaczej w odradzającej się, niepodległej Polsce. Przyjmując perspektywę globalną, a niechby tylko europejską, łatwo  byłoby się zgodzić, że po zakończeniu I wojny światowej nadrzędnym celem było zaspokojenie roszczeń dwu pozostających na razie w uśpieniu, ale przecież wielkich mocarstw, tj. Niemiec i Rosji. I, że nie ma takiej ceny, której nie byłoby warto za ufundowany na tym założeniu trwały pokój zapłacić. Tyle tylko, że może wtedy warto dopowiedzieć sobie do końca, co taka, niechby nawet trafna, diagnoza miałaby znaczyć dla Polski.

 



Może Cię zainteresować.